[ Pobierz całość w formacie PDF ]
„Khagan-Rus" - targ niewolników
Kijów, A.D. 916
Merrik z zadowoleniem uświadomił sobie, że woń unosząca
ię nad placem targowym nie jest tak przykra, jak oczekiwał.
ył wczesny lipcowy poranek i łagodny, wiejący od Dniepru
wiatr chłodził spocone, dawno nie myte ciała niewolników.
Rzeka, spokojna już po wiosennym przybraniu, wolno toczyła
swe wody między szerokimi brzegami.
Wschodzące słońce złotymi promieniami oświetlało miasto
i ciągnące się daleko ku wschodowi nagie wzgórza. Zapowiadał
się upalny dzień i niewątpliwie zapach łachmanów i niedomytych
ciał w miarę upływu godzin zacznie drażnić nozdrza, zwłaszcza
tu, na targu. Na razie jednak jedyne, co mogło każdego razić,
to widok ludzkiej biedy i niedoli, całkiem naturalny w takim
miejscu.
Merrik Haraldsson odpiął kutą, srebrną broszę przytrzymującą
płaszcz z futra wydry, przewiesił go sobie przez ramię i skierował
się ku centrum placu targowego. Nie był spocony, ale zgrzał się
nieco, wspinając się na wysoki brzeg rzeki. Jego barkas o nazwie
,Srebmy Kruk" przycumowany był przy długim drewnianym
pomoście w zacisznej zatoczce na Dnieprze, nieco poniżej
miasta. Szedł szybko. Na targu chciał znaleźć się możliwie
7
CATHERINE COULTER
FIORDY
wcześnie, by nabyć dla swojej matki odpowiednią niewolnicę,
zanim zjawią się tu inni kupcy i dla niego zostaną tylko kobiety
chore i niedołężne.
Targ niewolników Khagan-Rus położony był poza miastem.
Nazwany został imieniem władcy Kijowa, zapewne dlatego,
żeby przypominać wszystkim, że opłata od każdej przeprowa­
dzonej tu transakcji trafia prosto do przepastnej kieszeni księcia
Khagan-Rusa.
Merrik zwolnił i odwrócił się do towarzyszącego mu męż­
czyzny. Był nim Oleg, człowiek, z którym przyjaźnił się
od lat dziecięcych, mężczyzna dzielny, pełen zapału, pragnący
okazać się lepszym od swych starszych braci, zdecydowany
zdobyć własną łódź, by walcząc i handlując, wzbogacić się
na tyle, żeby nabyć własne gospodarstwo i udowodnić, że
potrafi być samodzielny, a przy tym nawet bogatszy niż ojciec
i bracia.
- Wyruszymy w drogę natychmiast, gdy tylko kupimy tę
niewolnicę. Miej oczy otwarte, Oleg, bo nie chciałbym sprowadzić
do domu matki jakiejś niezdary albo dziewczyny chytrej, która
sprytnie wykorzysta prostoduszność mojego ojca. Nie miał
konkubiny przez trzydzieści lat, więc nie chcę, żeby teraz to się
stało.
- Wiesz dobrze, że twoja matka rozbiłaby mu głowę, gdyby
tylko spojrzał na inną kobietę.
- O tak, moja matka to kobieta pory wcza - odparł z uśmie­
chem Merrik. - Powinienem raczej pomyśleć o żonie brata.
Sarla jest tak nieśmiała, że łatwo podporządkuje się każdej
sprytnej kobiecie niezależnie od tego, czy jest to niewolnica,
czy kobieta wolna.
- A twój brat jest wyjątkowo łasy na kobiety. Dla niego
niewiasta niekoniecznie musi być atrakcyjna. Caylis jest co
prawda piękna, chociaż jej syn ma już dziewięć lat, ale Megot,
z którą też sypia, jest tłustą babą z podwójnym podbródkiem.
- Masz rację. Musimy się dobrze zastanowić, zanim wybie­
rzemy odpowiednią dziewczynę. Matce potrzebna jest lojalna
niewolnica, która będzie pracować tylko dla niej. Chce ją
nauczyć prząść, bo jej palce już zesztywniały. Roran mówił mi,
że dzisiaj będzie duży wybór. Wczoraj przywieziono wielu
niewolników z Bizancjum.
- Tak, z Bizancjum i wielkiego, złotego miasta Miklagardu.
Chętnie bym się tam wybrał. Mówią, że jest to największe miasto
na świecie.
- Podobno. Aż trudno uwierzyć, że mieszka tam więcej niż
pół miliona ludzi, W przyszłym roku zbudujemy mocniejszą
łódź. bo słyszałem, że bystrzyny i progi na rzece poniżej Kijowa
są bardzo groźne. Jest tam siedem progów, a jeden straszniejszy
od drugiego. Na progu o nazwie Aifur zginęło podobno więcej
ludzi niż na wszystkich pozostałych razem wziętych. Przenoszenie
łodzi lądem też jest niebezpieczne, bo na podróżnych czyhają
żyjące tu nad Dnieprem dzikie plemiona. Dla bezpieczeństwa
dołączymy do jakiejś flotylli łodzi płynących na południe. Nie
mam zamiaru stracić życia, żeby zobaczyć Miklagard i Morze
Czarne.
- Aifur, powiadasz? - Oleg uśmiechnął się do Merrika. -
Widzę, że rozmawiałeś z doświadczonymi kupcami. Czy myślisz
poważnie o tej wyprawie?
- Myślę, myślę, ale pamiętaj, że najłatwiej wzbogacimy się,
handlując w takich miastach jak Birka i Hedelby, bo tam nas
znają i darzą zaufaniem. Na irlandzkich niewolnikach można
zarobić więcej srebra, niż sądziłem. A pomyśl, ile w lym roku
zarobiliśmy na lapońskich futrach sprzedanych w Starej Lado-
dze. Pamiętasz tego człowieka, który kupił od nas wszystkie
grzebienie z kości renifera? Powiedział mi, że ma więcej kobiet,
niż potrzebuje, a każda z nich chce dostać taki grzebień.
Twierdził, że ich włosy doprowadzą go do ruiny. Trudno.
Podróż do Miklagardu odłożymy do przyszłego roku. Bądź
cierpliwy.
- Coś mi się wydaje, Merriku, że i ty nie możesz się tego
doczekać.
- To prawda, ale trzeba czekać. Do domu przywieziemy
8
9
CATHERINE COULTER
FIORDY
więcej srebra, niż mają nasi ojcowie i bracia. Jesteśmy bogaci,
przyjacielu, i nikt nie może temu zaprzeczyć.
- Nie zapominaj też o tym pięknym niebieskim jedwabiu
pochodzącym z Kalifatu, jak twierdzi Stary Firren.
- Firren to łgarz, który przez lata doszedł do tego, że sam
wierzy w swoje kłamstwa, ale materiał rzeczy wiście jest piękny.
- Myślę, że będziesz podtrzymywał jego kłamstwa. Materiał
dasz zapewne swojej narzeczonej. Ciekaw jestem, czy planujesz
zbudowanie sobie domu, czy myślisz o przeniesieniu się do
majątku jej ojca?
Merrik zmarszczył tylko brwi i nie odpowiedział. Zimą ojciec,
bez porozumienia z nim, zaczął pertraktować z Thoragassonami
i wkrótce dwaj ojcowie doszli do porozumienia w sprawie
małżeństwa ich dzieci. Merrik nie znał bliżej siedemnastoletniej
Letty. Nie powiedział nie, ale zły był na ojca, bo miał już, bądź
co bądź, dwadzieścia cztery lata. Dziewczyna była ładna, miła
i poważna. Zamierzał przyjrzeć się jej bliżej po powrocie do
domu i dopiero wtedy podjąć decyzję. Wiedział jednak, że jeśli
zdecyduje się na małżeństwo, będzie musiał opuścić dom ojca,
gdyż mieszkał już w nim jego starszy brat od dwóch lat żonaty
z Sarlą i po śmierci rodziców to oni mieli przejąć rodzinny
majątek. Z pewnością dochowają się gromadki dzieci i w domu
zrobi się zbyt ciasno, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę liczną
służbę i niewolników ojca i brata. Merrik potrząsnął głową.
Z niechęcią myślał o opuszczeniu rodzinnego domu, ale wiedział,
że jeśli się ożeni, będzie to konieczne, gdyż w Vestfold dla
dwóch licznych rodzin byłoby zbyt mało uprawnej ziemi. Jego
drugi brat, Rorik, osiedlił się na wyspie Hawkfell, położonej
u brytyjskich wybrzeży, i żyło mu się tam całkiem nieźle. On
jednak, chociaż był dostatecznie bogaty, nie miał jeszcze ochoty
rozstawać się z rodzinnym domem.
- Sprawa ożenku i zbudowania dla siebie domu to ważne
decyzje, które wymagają głębokiego namysłu - powiedział wre­
szcie.
- To samo zawsze powtarza mój ojciec - odparł Oleg. -
I dziwnie się przy tym uśmiecha. Myślę, że jednak chciałby,
żebym się wyprowadził z jego domu.
N
a placu targowym czekało na kupców co najmniej osiem­
dziesięciu niewolników. Byli to ludzie w różnym wieku, mniej
więcej połowa mężczyzn, a połowa kobiet. Nieliczni zachowali
jeszcze resztki godności - stali wyprostowani, dumni; pozostali
czekali z opuszczonymi głowami, nieruchomi jak głazy. Wie­
dzieli, czego mogą się spodziewać. Może modlili się do swoich
bogów o to, by ten, kto ich nabędzie, okazał sie dobrym czło­
wiekiem.
Merrik szedł wolno pomiędzy rzędami niewolników. Kobiety
uszeregowano po jednej stronie, młode z przodu, starsze z tyłu za
nimi. Mężczyźni stali po drugiej stronie i tych pilnowali nieliczni
strażnicy z batami w dłoniach, nie przejmując się zbytnio swoją
rolą. widać nie spodziewali się większych kłopotów. Niewolnicy
zostali już dostatecznie złamani, niektórzy zresztą byli niewolni­
kami od dziesięcioleci albo nawet urodzili się w niewoli.
Ten poruszający obraz Merrik oglądał nie po raz pierwszy.
Był jeszcze chłopcem, gdy ojciec zabrał go do Yorku, gd2ie
zamierzał nabyć niewolników. To, co teraz widział, nie było dla
niego niczym nowym, może tylko z tą różnicą, że tutejszy targ
nie sprawiał przesadnie ponurego wrażenia. Nawet zapach,
zapewne na skutek wczesnej pory i orzeźwiającego wiatru
wiejącego od rzeki, nie był tak przykry jak w Danelaw, zajętym
przez Skandynawów obszarze północno-wschodniej Anglii, gdzie
sami Anglosasi cuchnęli nie mniej niż niewolnicy. Tutaj można
było w miarę swobodnie oddychać.
Wiele wystawionych na sprzedaż młodych kobiet prezentowało
się całkiem ładnie. Sprawiały wrażenie czystych. Pochodziły
z różnych stron świata. Niektóre miały wyraźnie żółty odcień
skóry, piękne skośne oczy i gęste, proste, czarne włosy. Były
szczupłe i wszystkie stały z nisko opuszczonymi głowami.
Wyróżniały się kobiety z Samarkandy, rude i jasnowłose, naj-
10
11
CATHERINE COULTER
FIORDY
częśniej wysokie i smukłe. Wyraźnie odbiegały wyglądem od
niskich, przysadzistyh kobiet o krótkich nogach, prawdopodobnie
pochodzących z Bułgarii i sąsiednich krajów. Merrik zauważył
dziewczynę o rudozłotych włosach, jasnej cerze i zgrabnej,
szczupłej sylwetce. Szybko jednak uświadomił sobie, że zbytnio
mu się podoba. Patrząc na nią, poczuł ukłucie pożądania. Nie,
nie mogę tego zrobić swojej matce, pomyślał. Zresztą natychmiast
zająłby się nią Erik. Nie mogę mu podsuwać kolejnej nałożnicy,
postanowił. Merrik. w przeciwieństwie do starszego brata, do­
strzegał, jak bardzo cierpi jego bratowa Sarla, kiedy mąż, zamiast
z nią, spędza noce z jedną ze swych nałożnic.
Wiedział, że musi znaleźć dziewczynę o ładnej, miłej,
ale nieurodziwej twarzy. Brat nie lubił chudych kobiet. Merrik
szukał więc dziewczyny chudej, o zapadniętych policzkach.
Wybrał wreszcie trzy niewolnice, które mógłby wziąć pod
uwagę przy kupnie i rozejrzał się za Valajem, kupcem za­
rządzającym targiem, żeby omówić z nim szczegóły tran­
sakcji. Valaj zajęty był rozmową z jakimś niezwykle otyłym
Szwedem, cuchnącym zepsutą rybą. Czekając na koniec roz­
mowy. Merrik uświadomił sobie, że jest to ten sam męż­
czyzna, którego poprzedniego dnia widział w grupie kilku­
nastu innych kupców w domu handlarza oferującego na sprze­
daż niewolnice. Gospodarz proponował każdemu gościowi
wybraną niewolnicę. Kupcy skwapliwie korzystali z oferty,
rozbierali dziewczyny i na oczach pozostałych zabawiali się
z nimi na ławach ustawionych pod ścianami obszernej izby.
Merrik, wyraźnie podniecony, też miał ochotę skorzystać
z okazji, dopóki nie zauważył otyłego kupca nachylonego
nad jedną z niewolnic. Dziewczyna leżała z zamkniętymi
oczami tak nieruchoma, jakby była martwa, a tłusty kupiec
kopulował z nią, sapiąc i trzęsąc wielkim brzuchem. Merrik
zauważył łzy wypływające spod zaciśniętych powiek dzie­
wczyny i toczące się powoli po jej policzkach. Szybko opuścił
izbę.
Ze wstrętem odwrócił się od opasłego Szweda i obojętnie
patrzył na długi szereg mężczyzn i chłopców. Nagle zamarł. Nie
wiedział, co nim kierowało, ale nie mógł oderwać wzroku od
chłopca stojącego pośrodku rzędu niewolników. Chłopiec wy­
glądał na dwanaście, może trzynaście lat. Był tak chudy, że
Merrik dostrzegał pod jego skórą kości ramion i szpiczaste
łokcie. Ręce o smukłych dłoniach i szczupłych nadgarstkach
zwisały mu bezwładnie wzdłuż ciała. Nogi. nagie od kolan
w dół, były również szczupłe i tam, gdzie nie pokrywał ich brud
bądź ślady po skaleczeniach, wyjątkowo białe, tak białe, że pod
skórą widać było ciemniejsze żyły. Chłopiec wyglądał żałośnie.
Był tak zabiedzony, że z pewnością nie pożyje długo, jeśli nie
trafi do pana. który będzie go dobrze karmił. Niewątpliwie
w przeszłości musiano go bardzo źle traktować. Ubrany był
w łachmany, na które zarzuconą miał brudną, podartą skórzaną
opończę.
Prawdę mówiąc, widok ten nie powinien szczególnie poruszyć
Merrika. Chłopiec był, bądź co bądź, niewolnikiem i wkrótce
miał zostać sprzedany, może okrutnemu panu, a może komuś,
kto ulituje się nad nim i nawet pozwoli mu kiedyś kupić sobie
wolność. Przypadki takie nie były czymś niezwykłym i kto wie,
czy do chłopca nie uśmiechnie się los. Merrik uświadomił sobie,
że to nie żałosny wygląd niewolnika wzbudzał jego zaintereso­
wanie. Było w tym chłopcu coś, co sprawiło, że nie mógł
oderwać od niego wzroku. Zapomniał o pośpiechu, chociaż czasu
miał niewiele, gdyż tego samego dnia zamierzał opuścić Kijów,
a wcześniej musiał jeszcze to i owo załatwić. Zamierzał właśnie
odwrócić się, gdy chłopiec nagle uniósł głowę i ich spojrzenia
się spotkały. Oczy młodego niewolnika były szaroniebieskie, co,
zwłaszcza Norwegowi, nie wydawało się czymś dziwnym, jednak
dostrzec w nich można było coś niezwykłego. Szarość ich była
głębsza niż barwa cynowej misy, którą matka Merrika otrzymała
w prezencie ślubnym, a błękit ciemniejszy niż kolor zimowego
nieba. Mimo że chłopiec był brudny, rzucała się w oczy jego
jasna cera. Brwi miał ciemne i ładnie zarysowane, ale włosy
były zbyt brudne i zatłuszczone, żeby móc określić ich barwę.
12
13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl