[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DAVID DRAKE I ERIC FLINT
PODSTĘP
Na początku był
cel
.
cel
był jedyną płaszczyzną. I jako jedyna płaszczyzna,
cel
nie miał znaczenia ani wartości. Po prostu był. Był. Nic
więcej.
cel
. Samotny i nieświadomy.
Jednakże rzecz, która miała stać się
celem
, nie powstała w sposób przypadkowy.
cel
, pierwsza i odosobniona
płaszczyzna, został stworzony naturą człowieka, który kulił się w jaskini, patrząc na swe dzieło.
Inny człowiek, prawie każdy inny, zachłysnąłby się, odskoczył, uciekł lub chwycił bezużyteczny oręż. Niektórzy,
ale bardzo niewielu, próbowaliby pojąć, co widzą. Ale człowiek w jaskini tylko patrzył.
Nie starał się pojmować
celu
, gdyż pogardzał wiedzą. Ale można powiedzieć, że zastanawiał się nad oglądanym
zjawiskiem. Więcej nawet, rozważał je z pełnym skupieniem, będącym poza możliwościami prawie każdego
człowieka na świecie.
cel
powstał w tej jaskini i w tym czasie, ponieważ siedzący tu człowiek, rozmyślający nad nim, przez długie lata
pozbawiał siebie wszystkiego prócz nadrzędnego, palącego i pochłaniającego wszystko poczucia celu.
* * *
Nazywał się Michał z Macedonii. Był mnichem stylitą, jednym ze świętych ludzi, którzy poszukują wiary poprzez
odosobnienie i medytację, tkwiąc na słupach lub mieszkając w jaskiniach.
Michał z Macedonii, nieustraszony, gdyż pewien swej wiary, wyciągnął naprzód chude ramię i położył kościsty
palec na
celu
.
cel
, pod dotknięciem palca, otwierał płaszczyznę za płaszczyzną, w nagłej eksplozji kryształowej wiedzy, która,
gdyby
cel
naprawdę był świecącym własnym blaskiem klejnotem, oślepiłaby dotykającego.
Gdy tylko Michał z Macedonii dotknął
celu
, jego ciało wygięło się jak w agonii. Mężczyzna otworzył usta
w bezgłośnym krzyku, a twarz wykrzywił mu potworny grymas. Chwilę później stracił przytomność.
* * *
Przez dwa pełne dni Michał leżał nieprzytomny w jaskini. Oddychał, a jego serce biło, lecz umysł błądził wśród
zjaw.
Na trzeci dzień Michał z Macedonii obudził się. Obudził się w jednym momencie. Gotowy, w pełni przytomny
i bynajmniej nie osłabiony. (A przynajmniej nie osłabiony na duszy. Jego ciało walczyło ze słabością, która przyszła
po latach postu i surowej prostoty.)
Bez wahania Michał wyciągnął rękę i chwycił
cel
. Obawiał się kolejnego wstrząsu, ale potrzeba zrozumienia
pokonała strach. I podczas tej próby obawa okazała się nieuzasadniona.
Surowa moc pochodząca z
celu
została rozproszona poprzez liczne płaszczyzny. Mógł kontrolować jej wybuchy.
cel
był teraz także
trwaniem
. I ponieważ czas, który odnalazł w umyśle mnicha, był mu zupełnie obcy, pochłonął
również
zmieszanie
.
trwanie
stało się także
różnorodnością
,
cel
więc był w stanie podzielić się zarówno
w uporządkowaniu, jak i w zróżnicowaniu. Powierzchnie otwierały się i rozprzestrzeniały, podwajały, troiły, mnożyły
i znów rozdzielały, aż stały się jak kryształowy potok, który porwał mnicha niczym dzika rzeka miotająca drewniany
wiór.
Rzeka dotarła do ujścia i wpadła do morza, nastał spokój.
cel
spoczywał w dłoni Michała, błyszcząc jak światło
księżyca na wodzie. Blask odbił się uśmiechem na twarzy mnicha.
– Dziękuję ci – rzekł – za to, że zakończyłeś lata moich poszukiwań. Gdyż nie mogę być ci wdzięczny za koniec,
który mi przynosisz.
Na chwilę zamknął oczy, pogrążony w myślach. Potem wymamrotał:
– Muszę szukać rady u mojego przyjaciela, biskupa. Jeżeli jest choć jeden człowiek na ziemi, który może wskazać
mi drogę, będzie to Antoniusz.
Otworzył oczy. Zwrócił wzrok w kierunku wyjścia z jaskini i spojrzał w jasny syryjski dzień.
– Bestia jest blisko.
Prolog
Tej nocy Belizariusz odpoczywał w domu, który nabył, gdy został dowódcą armii w Daras. Nie bywał tutaj
często, gdyż jako generał wolał pozostawać ze swoimi oddziałami. Kupił willę dla swej poślubionej dwa lata temu
żony Antoniny, aby mogła mieć wygodną rezydencję w bezpiecznym Aleppo, niedaleko perskiej granicy, gdzie
znajdował się posterunek generała.
Gest ten był raczej daremny, gdyż Antonina nalegała na towarzyszenie Belizariuszowi nawet w nędznym
i hałaśliwym obozie wojsk. Rozdzielenie tych dwojga było prawie niemożliwe i, szczerze powiedziawszy, generał
nie narzekał. Gdyż, wśród tajemniczych meandrów bystrego jak strumień umysłu Belizariusza, jedna rzecz
pozostawała dla wszystkich jasna – uwielbiał swoją żonę.
Dla większości uwielbienie to było niezgłębione. Po prawdzie Antonina odznaczała się żywą i atrakcyjną
osobowością, przynajmniej dla tych, którzy nie mieli nieszczęścia zetknąć się z jej znacznym temperamentem. I była
bardzo piękna. Co do tego zgadzali się wszyscy, nawet wielu jej krytyków. Chociaż znacznie starsza od męża,
Antonina dobrze znosiła ciężar lat.
Ale cóż to były za lata! Wysoce skandaliczne.
Jej ojciec był woźnicą rydwanu, jednym z ludzi podziwianych przez bywalców hipodromu. Jakby tego było mało,
jej matka pracowała jako aktorka, który to zawód, jak mówią, bliski jest prostytucji. Ponieważ Antonina dorastała
w takim otoczeniu, przystosowała się dosyć wcześnie do trybu życia matki i, o zgrozo, dodała do grzechu
rozwiązłości sztukę magiczną. Było powszechnie wiadome, że Antonina kształciła się w czarach, a także w innych,
bardziej cielesnych sztukach.
Co prawda od czasu małżeństwa z generałem nie wykryto nawet śladu skandalu związanego z jej imieniem, ale
czujne oczy i uszy zawsze były przy niej. O dziwo nie należały do męża, który wydawał się głupio nie interesować
jej wiernością. Jednak wielu innych obserwowało i słuchało pogłosek z drżącą uwagą, tak typową dla poprawnych
obywateli.
Jednakże uszy słyszały niewiele, a oczy widziały nawet mniej. Kilku zrezygnowało, nie doszukawszy się sensacji.
Większość jednak pozostała czujna na posterunkach. Ta dziwka była w końcu czarownicą. I, co gorsza, przyjaźniła
się blisko z cesarzową Teodorą. Nic zresztą w tym dziwnego, wszyscy wiedzą, że ciągnie swój do swego. Nawet
jeżeli cesarzowa Teodora ani teraz, ani w przeszłości nie zajmowała się czarami, to prowadziła tryb życia tak
rozwiązły, że zawstydziłaby nawet Antoninę.
Któż więc mógł wiedzieć, jakie lubieżne praktyki i poczynania ukrywała Antonina?
Co do samego generała, poza jego skandalicznym małżeństwem otoczenie miało mu niewiele do zarzucenia.
Niewiele, ale nie nic. Chociaż zaliczany do arystokracji, Belizariusz pochodził z Tracji. A Trakowie znani byli
jako ludzie gburowaci, surowi i nieokrzesani. Ta skaza na jego opinii pozostawała praktycznie niezauważona.
Sprawiedliwi nie musieli obawiać się gniewu Belizariusza. Generał miał zwyczaj okazjonalnie żartować sobie
z okrucieństwa swoich rodaków. Były to oczywiście okrutne żarty – w końcu sam był jednym z nich.
Usta arystokracji milczały w tej materii, ponieważ cesarz Justynian również był Trakiem. Do tego nie pochodził
nawet z trackiej szlachty, jaka by nie była, ale z plebsu. I jeżeli Belizariusz był znany ze swojego poczucia humoru,
to cesarz nie. Z pewnością nie. Justynian był wiecznie skwaszonym i podejrzliwym człowiekiem, skorym do gniewu.
A kiedy wpadał w gniew, był przerażający.
I jeszcze to, że generał był młody. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że młodość jest cechą z natury niebezpieczną.
Wyjątkowo niebezpieczną, obok odwagi i porywczości. Nie są to przymioty, które arystokracja lubi widzieć
w swoich generałach. Jednakże cesarz Justynian umieścił go w szeregach swej osobistej ochrony, elitarnej jednostki,
z której wywodzili się przyszli generałowie. A potem, przesadziwszy w szaleństwie głupoty, natychmiast mianował
Belizariusza głównodowodzącym armii stojącej przed starożytnym medejskim wrogiem.
Co prawda byli także ludzie, którzy bronili wyboru cesarza, wskazując na to, że pomimo młodego wieku
Belizariusz charakteryzuje się zdrowym osądem i żywym umysłem. Jednakże ta linia obrony zawiodła. W końcu,
poza jego małżeństwem, to właśnie te cechy charakteru Belizariusza stanowiły dla jego tradycyjnie myślących
przeciwników ciężki orzech do zgryzienia.
Inteligencja, oczywiście, jest cechą godną podziwu u mężczyzny. Umiarkowana, także u kobiety – tak długo, jak
mamy do czynienia z normalną inteligencją, z prostą, można powiedzieć. Ze zjawiskiem o regularnych skrętach
i precyzyjnych kątach, w najgorszym wypadku sferycznych zakrzywieniach. Umiarkowana w środku, otwarta na
brzegach, bezpośrednia z bliska.
Ale umysł Belizariusza stanowił wielką tajemnicę. Patrząc na generała, widziano jedynie Traka. Wyższego niż
przeciętni, dobrze zbudowanego, jak zwykle byli Trakowie, i przystojnego (jak zwykle Trakowie nie byli). Ale
wszyscy, którzy znali generała, szybko pojmowali, że w tym ciele krył się zdumiewająco bogaty intelekt. Nieco
subtelności wschodu, może antycznego południa... Coś, co nie kojarzyło się z surowymi wzgórzami, lecz z pradawną
puszczą. Sędziwy umysł w młodym ciele, krzywy jak korzeń i kręty jak wąż.
Tak myślało o nim wielu ludzi, szczególnie po zawarciu bliższej znajomości. Po spotkaniu z generałem nikt nie
mógł mu zarzucić braku manier czy niestosowności zachowania. Belizariusz był człowiekiem o wesołym
usposobieniu, nikt nie mógł temu zaprzeczyć, chociaż wielu zastanawiało się po jego wyjściu, czy generał nie
okazywał wesołości na użytek otoczenia. Ale zachowywali swe podejrzenia dla siebie, gdyż zawsze mieli na uwadze
to, że jaki by nie był stan umysłu generała, jego kondycja fizyczna nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
Belizariusz był mistrzem miecza. I nawet pijani katafrakci mówili tylko o jego lancy i łuku.
* * *
Do domu tego właśnie człowieka i jego żony przybyli Michał z Macedonii i jego przyjaciel biskup z wiadomością
i rzeczą, która ją przyniosła.
ALEPPO
Wiosna, rok 528 n.e.
Rozdział 1
Obudzony przez swojego sługę Gubazesa Belizariusz wstał szybko, z wprawą weterana wielu kampanii. Leżąca
u jego boku Antonina wolniej budziła się ze snu. Po wysłuchaniu Gubazesa generał narzucił tunikę i wypadł
z sypialni. Nie czekał, aż Antonina się ubierze i nawet nie zapiął swoich sandałów.
Tak dziwni goście o tej porze nie powinni czekać. Antoniusz Kasjan, biskup Aleppo był przyjacielem, który
odwiedzał Belizariusza przy wielu okazjach, ale nigdy o północy. A ten drugi – Michał z Macedonii?
Belizariusz znał oczywiście to imię. Było sławne w całym Imperium Rzymskim. Popularne i uwielbiane przez
zwyczajnych ludzi. Wśród dostojników kościelnych, którzy byli podmiotami okazjonalnych kazań Michała, jego
imię cieszyło się złą sławą i nie darzyli go oni sympatią. Jednak generał nigdy osobiście nie spotkał tego człowieka.
Tylko kilku miało okazję go poznać, ponieważ mnich od dawna mieszkał w jaskini na pustyni.
Idąc długim korytarzem w kierunku salonu, Belizariusz słyszał głosy dochodzące stamtąd. Jeden z nich rozpoznał
jako należący do jego przyjaciela biskupa. Drugi wziął za głos mnicha.
– Belizariusz – zasyczał nieznany głos.
Odpowiedź należała do Antoniusza Kasjana, biskupa Aleppo.
– Tak jak ty, Michale, wierzę, że to wiadomość od Boga. Ale nie jest przeznaczona dla nas.
– On jest żołnierzem.
– Tak. I na dodatek generałem. Tym lepiej.
– Czy jest człowiekiem o czystym umyśle? – dopytywał się szorstki, stanowczy głos. – Prawej duszy? Czy podąża
ścieżką sprawiedliwych?
– Och, myślę, że jego dusza jest wystarczająco czysta, Michale – odpowiedział łagodnie Kasjan. – W końcu pojął
dziwkę za żonę. To dobrze o nim świadczy.
Głos biskupa ochłódł.
– Ty także, stary przyjacielu, cierpisz czasem z powodu grzechu faryzeuszy. Nadejdzie dzień, kiedy będziesz
wdzięczny, że zastępy Pana dowodzone są przez tego, który, choć nie dorównuje świętym w czystości, jest równie
przebiegły jak wąż.
Chwilę później Belizariusz wszedł do pokoju. Zatrzymał się na chwilę, badając wzrokiem dwóch czekających na
niego mężczyzn. Oni również przypatrywali się generałowi.
Antoniusz Kasjan, biskup Aleppo, był niskim, pulchnym mężczyzną. Jego okrągłą, wesołą twarz wieńczył ostro
zakrzywiony nos. Pomimo łysiejącej głowy, brodę miał bujną i starannie zadbaną. Belizariuszowi przypominał
dobrze odżywioną, przyjazną i inteligentną sowę.
Michał z Macedonii przywodził na myśl obraz zupełnie innego ptaka – wznoszącego się w pustynne niebo
wymizerowanego drapieżnika, którego bezlitosnym oczom nie umknie żaden szczegół. Oczywiście, pomyślał
generał z lekkim rozbawieniem, poza stanem jego własnej osoby. Rozczochrana broda i tunika w nieładzie były dla
świętego człowieka jakby niewidzialne.
Spojrzenie generała napotkało niebieskie oczy mnicha. Usta Belizariusza wykrzywił nieznaczny uśmieszek.
– Trzymaj go na uwięzi, biskupie, zanim podusi twoje gołębice.
Kasjan wybuchnął śmiechem.
– Dobrze powiedziane! Belizariuszu, pozwól mi przedstawić sobie Michała z Macedonii.
Belizariusz uniósł brew.
– Dziwny to gość o tej porze, czy w zasadzie o każdej porze, sądząc po jego opinii.
Generał podszedł bliżej i wyciągnął dłoń. Biskup natychmiast ją uścisnął. Mnich nie. Ale Belizariusz nadal
trzymał rękę przed sobą i Michał zaczął się zastanawiać. Dłoń pozostała tam, gdzie była. Była to ręka duża, ładnie
ukształtowana i z wyraźnymi pasmami ścięgien. Ręka, która nie drżała, chociaż mijały długie sekundy. Ale to nie
dłoń przekonała w końcu bożego człowieka. Był to spokój brązowych oczu, tak nie pasujących do młodej twarzy.
Oczu jak ciemne kamienie wygładzone w strumieniu.
Michał podjął decyzję i uścisnął rękę generała.
Małe zamieszanie spowodowało, że mężczyźni się odwrócili. W drzwiach stała ubrana w tunikę kobieta. Ziewała.
Była bardzo niskiego wzrostu i bujnych kształtów.
Michał słyszał, że jest ładna jak na kobietę w jej wieku, ale teraz wiedział, że mówiono mu kłamstwa. Była
bowiem piękna jak poranny deszcz, a lata dodawały jej urodzie bogactwa.
Jednak piękno Antoniny odpychało go. Nie w taki sposób, w jaki mogłoby przerażać świętego mającego
w pamięci pramatkę Ewę. Nie, odpychało go, ponieważ był przekornym człowiekiem. Odkrył bowiem, że kiedy
ludzie mówią o czymś, że jest dobre, okazuje się złe, prawdziwe staje się fałszywe, a piękne ukrywa ohydę.
Podchwycił wzrok kobiety. Jej oczy były zielone jak pierwsze wiosenne listki – czyste, jasne oczy w ciemnej
twarzy, okolonej hebanowymi włosami.
Michał zastanowił się i ponownie doszedł do wniosku, że ludzie kłamią.
– Miałeś rację, Antoniuszu – powiedział szorstko. Zatoczył się lekko, zdradzony przez słabnące kończyny.
Chwilkę później kobieta była u jego boku i poprowadziła mnicha w kierunku kanapy.
– Michał z Macedonii we własnej osobie – powiedziała miękko głosem zabarwionym humorem. – Jestem
zaszczycona. Chociaż mam nadzieję, że nikt nie widział cię wchodzącego. O tej porze! Cóż, moja reputacja i tak jest
zszargana. Ale twoja!
– Dbanie o reputację jest szaleństwem – odparł Michał. – Szaleństwem podsycanym przez pychę, która jest
jeszcze gorsza.
– Radosny człowiek, nieprawdaż? – zapytał lekko Kasjan. – Mój najdawniejszy i najbliższy przyjaciel, chociaż
czasem się zastanawiam dlaczego.
Żartobliwie potrząsnął głową.
– Spójrz na nas. On, że swoją rozwianą grzywą i zagłodzonym ciałem, i ja, gładko uczesany i... nie jestem zbyt
szczupły. – Pokazał zęby w uśmiechu. – Ale przy całej mojej krągłości, należy podkreślić, że wciąż nie mam
problemów z utrzymaniem się na nogach.
Michał uśmiechnął się słabo.
– Antoniusz zawsze miał skłonności do przechwałek. Na szczęście jest także inteligentny. Tępy Kasjan nie miałby
się czym chwalić. Ale on zawsze potrafi coś znaleźć, zagrzebane i niedostrzegalne dla świata, jak kret szperający
w poszukiwaniu robaków.
Belizariusz i Antonina uśmiechnęli się.
– Bystry stylito! – zawołał generał. – Czuję, jakby dzień nadszedł jeszcze przed wschodem słońca.
Kasjan potrząsnął głową, poważniejąc.
– Obawiam się, że nie. Raczej odwrotnie. Nie przybyliśmy tutaj, Belizariuszu, aby przynieść ci słoneczny blask,
ale przepowiednię nadejścia ciemności.
– Pokaż mu! – rozkazał Michał.
Biskup sięgnął do sakwy i wyjął
rzecz
. Podał ją do przodu wyciągniętą ręką.
Belizariusz podszedł bliżej, aby przyjrzeć się przedmiotowi dokładniej. Jego oczy pozostały spokojne. Twarz nie
wyrażała żadnych uczuć.
Z drugiej strony Antonina wciągnęła głośno powietrze i odskoczyła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl