[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ken Follett

Igła

(Przełożyła Małgorzata Targowska-Grabińska)

Wstęp

Na początku 1944 roku wywiad niemiecki zbierał dowody na istnienie potężnej grupy wojsk w południowo-wschodniej Anglii. Samoloty rozpoznawcze dostarczyły zdjęć baraków, lotnisk oraz eskadr okrętów wojennych w zatoce Wash. Zauważono generała Georga S. Pattona, ubranego w swoje charakterystyczne różowe bryczesy, który przechadzał się w towarzystwie białego buldoga; stwierdzono znacznie intensywniejszą działalność radiową i częstą wymianę meldunków między oddziałami. Szpiedzy niemieccy przebywający w Wielkiej Brytanii potwierdzali wszystkie te obserwacje.

Oczywiście nie było żadnej armii. Okręty wojenne zbudowano z gumy i drewna, wojskowe baraki były tylko makietami; Patton nie miał pod swym dowództwem ani jednego żołnierza; meldunki nadawane przez radio były bez znaczenia; szpiedzy okazali się podwójnymi agentami.

Celem tych wszystkich zabiegów było wprowadzenie wroga w błąd, tak żeby zaczął przygotowania do odparcia inwazji w rejonie Pas de Calais. Lądowanie wojsk alianckich w Normandii 6 czerwca 1944 roku miałoby wtedy wszelkie atuty zaskoczenia.

Był to dokładnie przemyślany, szaleńczy plan oszukania nieprzyjaciela. Tysiące ludzi uczestniczyło w jego realizacji. Byłoby cudem, gdyby któryś ze szpiegów Hitlera o nim się nie dowiedział.

Czy rzeczywiście działali jacyś szpiedzy? Ludzie byli wówczas przekonani o istnieniu Piątej Kolumny. Po wojnie urósł mit, że MIS wychwyciła wielu agentów jeszcze przed Bożym Narodzeniem roku 1939. Zdawało się, że pozostało bardzo niewielu szpiegów, gdyż MIS unieszkodliwiła prawie wszystkich.

Ale wystarczyłby tylko jeden...

Wiemy, że Niemcy zauważyli wszystkie znaki, które mieli zobaczyć we Wschodniej Anglii. Wiemy również, że podejrzewali podstęp i robili wszystko, aby wykryć prawdę.

Tyle mówi historia i w historycznych książkach żadnych innych faktów nie znalazłem. Reszta jest fikcją.

A jednak myślę, że podobna historia musiała się zdarzyć...

 

Camberley, Surrey czerwiec 1977

 

Niemcy byli prawie zupełnie wyprowadzeni w pole - tylko Hitler miał trafne przeczucie i chciał umocnić swoje podejrzenie...

 

A.I.P. Taylor Historia Anglii 1914-1945

Część pierwszaRozdział 1

Była to najchłodniejsza zima w Anglii od czterdziestu pięciu lat. Śnieg odciął wsie od reszty kraju, a Tamiza zamarzła. Zdarzyło się nawet jednego dnia w styczniu, że pociąg z Glasgow dotarł do dworca Euston w Londynie z dwudziestoczterogodzinnym opóźnieniem. Śnieg i zaciemnione ulice sprawiły, że poruszanie się po jezdniach stało się niebezpieczne, ilość wypadków drogowych zwiększyła się w dwójnasób, a ludzie opowiadali sobie kawały o tym, że większym ryzykiem jest jazda w nocy Austinem po Piccadilly, niż wyprawa czołgiem przez Linię Zygfryda.

Z nadejściem wiosny świat jakby się odmienił. Balony zaporowe unosiły się majestatycznie na błękitnym niebie, żołnierze na urlopie przechadzali się po ulicach Londynu i flirtowali z dziewczętami w letnich sukienkach.

Miasto nie wyglądało wcale jak stolica kraju, który bierze udział w wojnie. Oczywiście można było zauważyć pewne oznaki wojny i Henry Faber, jadąc na rowerze z dworca Waterloo w stronę Highgate, widział je wyraźnie: stosy worków z piaskiem przed ważnymi urzędami, schrony w podmiejskich ogródkach, propagandowe afisze o ewakuacji i ostrzeżenia przed powietrznymi nalotami. Faber obserwował wszystkie te znaki - był o wiele bardziej spostrzegawczy niż przeciętny urzędnik kolejowy. Zobaczył tłumy dzieci w parkach i zrozumiał, że ewakuacja nie doszła do skutku.

Wiedząc o racjonowaniu benzyny policzył samochody na drodze i obejrzał reklamy nowych modeli pojazdów. Wiedział, co znaczą tłumy robotników przychodzących do fabryk na nocną zmianę, podczas gdy parę miesięcy temu były kłopoty ze znalezieniem pracy dla jednej zmiany.

Przede wszystkim śledził ruch wojska w pobliżu brytyjskich linii kolejowych: cała dokumentacja przechodziła przez jego biuro i stanowiła źródło cennych informacji. Dzisiaj, na przykład, otrzymał opieczętowaną porcję formularzy, dzięki którym dowiedział się, że utworzono nowe Siły Ekspedycyjne. Miał całkowitą pewność, że powołano sto tysięcy mężczyzn z zamiarem wysłania ich do Finlandii.

Tak, wszędzie były znaki, tylko że coś niepoważnego kryło się w tym wszystkim. Programy radiowe naśmiewały się z wojennych rozporządzeń, słychać było zbiorowe śpiewy w schronach przeciwlotniczych, a eleganckie kobiety nosiły maski gazowe w pojemnikach projektowanych przez wielkich krawców. Mówiło się o “nudnej wojnie”. Było to bardzo prawdziwe i jednocześnie trywialne, jak film oglądany w kinie. Wszystkie, bez wyjątku, ostrzeżenia o nalotach okazywały się fałszywym alarmem.

Faber miał na to wszystko swój własny punkt widzenia - no, ale Faber był kimś zupełnie obcym.

Skierował rower w stronę Archway Road i pochylił się do przodu, by łatwiej móc pokonać strome wzgórze; jego długie nogi pracowały bez wysiłku niczym tłoki lokomotywy. Był w świetnej formie jak na swoje trzydzieści dziewięć lat, do których się nie przyznawał. Ukrywał też wiele innych spraw, czując się bezpieczniej wśród ciągłych kłamstw.

Zaczął się pocić, kiedy wspinał się na wzgórze wiodące do Highgate. Budynek, w którym mieszkał, był jednym z największych w okolicy i dlatego właśnie zdecydował się tam zatrzymać. Wiktoriański, ceglany dom stał jako ostatni z sześciu wzniesionych na wzgórzu. Domy były wysokie, wąskie i ciemne jak myśli ludzi, dla których zostały zbudowane. Każdy miał trzy piętra i suterenę z wejściem dla służby - w dziewiętnastym wieku angielscy mieszczanie upierali się przy budowie specjalnego wejścia dla służby, nawet jeśli jej w ogóle nie mieli. Faber miał cyniczny stosunek do Anglików.

Właścicielem mieszkania pod numerem szóstym był pan Harold Garden z małej spółki “Garden's Tea and Coffee”, która zbankrutowała w latach wielkiego kryzysu. Ponieważ przez całe życie pan Garden przestrzegał zasady, że niewypłacalność jest grzechem śmiertelnym, nie pozostało mu nic innego, jak tylko umrzeć. Posiadłość dostała się w spadku jego żonie, która była zmuszona wziąć lokatorów. Polubiła swoją nową rolę gospodyni, chociaż etyka środowiska zmuszała ją do udawania, że jest tym faktem trochę zawstydzona. Faber zajmował pokój z mansardowym oknem na najwyższym piętrze. Mieszkał tam od poniedziałku do piątku, weekendy spędzał z matką w Erith, o czym poinformował panią Garden. W rzeczywistości miał jeszcze jedną gospodynię w Blackheath, dla której nazywał się Baker i był komiwojażerem firmy produkującej przybory do pisania, spędzającym cały tydzień w drodze.

Wjechał przez ogród, ścieżką pod wysokimi oknami frontowego pokoju. Wprowadził rower do szopy i unieruchomił go przy maszynie do strzyżenia trawy - prawo zabraniało pozostawiania pojazdów nie zabezpieczonych. Ziemniaki w skrzynkach wokół szopy wypuszczały już kiełki. Ze względu na wojnę pani Garden zmieniła grządki z kwiatami na ogród warzywny. Faber wszedł do domu, powiesił kapelusz na wieszaku w korytarzu, umył ręce i pospieszył na kolację.

Trzej pozostali lokatorzy siedzieli już przy stole: pryszczaty chłopiec z Yorkshire, który bardzo chciał wstąpić do wojska, sprzedawca wyrobów cukierniczych o przerzedzonych, jasnych włosach i oficer marynarki na emeryturze, z wyraźnie znudzoną miną. Faber ukłonił się i usiadł. Sprzedawca właśnie opowiadał dowcip:

- Więc dowódca eskadry mówi: “Wcześnie wróciłeś”, a pilot odwraca się do niego i odpowiada: “Tak jest, rozrzuciłem ulotki związane w paczki. Taki chyba był rozkaz?” A wtedy dowódca eskadry: “O Boże, przecież mogłeś kogoś zranić!”

Oficer marynarki zachichotał, a Faber uśmiechnął się grzecznie. Pani Garden weszła z dzbankiem herbaty.

- Dobry wieczór, panie Faber. Zaczęliśmy jeść bez pana. Mam nadzieję, że nam pan wybaczy.

Faber rozsmarował cienko margarynę na kromce chleba, która była całym posiłkiem, i nagle zatęsknił za kawałkiem dobrej kiełbasy.

- Można już sadzić pani ziemniaki - poinformował gospodynię. Jadł bardzo szybko. Pozostali kłócili się, czy Chamberlain powinien być odsunięty po to, by Churchill mógł zająć jego miejsce. Pani Garden wyraziła swoje zdanie na ten temat, a potem czekała na opinię Fabera. Była kwitnącą kobietą, może tylko trochę za tęgą. Dochodziła prawie do wieku Fabera, niemniej ubierała się jak kobieta trzydziestoletnia i Faber domyślał się, że bardzo pragnęła po raz drugi wyjść za mąż. Nie brał udziału w dyskusji.

Pani Garden włączyła radio. Wśród trzasków dobiegł ich głos spikera: “Tu rozgłośnia radia BBC. Nadajemy audycję pod tytułem «To znowu ten człowiek»„.

Faber słyszał ją już przedtem. Była dalszym ciągiem opowiadania o niemieckim szpiegu Funfie. Przeprosił wszystkich i wycofał się na górę do swego pokoju.

 

Gdy audycja się skończyła, pani Garden została sama: oficer marynarki poszedł ze sprzedawcą do pubu, a chłopiec z Yorkshire, który był bardzo religijny, udał się na nabożeństwo do kościoła. Siedziała ze szklaneczką dżinu w ręce, patrzyła na zaciemnione okna i myślała o Faberze. Czy naprawdę musiał spędzać aż tyle czasu w swym pokoju? Potrzebowała towarzystwa, a on nadawał się do tego najlepiej.

Podobne myśli budziły w niej poczucie winy. Żeby je złagodzić, pomyślała o panu Gardenie. Wspomnienia o mężu były bardzo konkretne, ale wyblakłe, jak stara kopia filmu z ledwo widocznym obrazem i niewyraźną ścieżką dźwięku, więc choć pamiętała dobrze, co znaczyło mieć go przy sobie, trudno było jednak przywołać w pamięci twarz pana Gardena, sposób jego ubierania się, czy też uwagi, jakimi dzieliłby się po wysłuchaniu codziennych komunikatów wojennych. Był niskim eleganckim mężczyzną, który robił świetne interesy, kiedy dopisywało mu szczęście, a gdy go opuszczało, tracił wszystko. Był powściągliwy na zewnątrz i niezwykle czuły w łóżku. Bardzo go kochała. Podzieli pewnie los wielu samotnych kobiet, jeśli ta wojna szybko się nie skończy. Nalała sobie następną porcję.

Pan Faber był mężczyzną bardzo spokojnym i na tym właśnie polegał cały kłopot. Wydawało się, że nie ma żadnych wad. Nie palił, nigdy nie czuła alkoholu w jego oddechu i wszystkie wieczory spędzał w swym pokoju słuchając muzyki klasycznej w radio. Czytał dużo gazet i chodził na długie spacery. Podejrzewała, że nie jest głupi pomimo swego skromnego zawodu: jego uwagi w trakcie rozmów z innymi lokatorami świadczyły o nieprzeciętnej inteligencji. Na pewno, gdyby się postarał, mógłby zdobyć lepszą pracę. Wydawało się, że wcale nie szuka swej życiowej szansy, choć na nią w pełni zasługuje.

To samo można powiedzieć o jego wyglądzie. Był całkiem przystojny: wysoki, długonogi, barczysty i bardzo szczupły. Wysokie czoło, długa szczęka i jasne niebieskie oczy znamionowały człowieka mocnego. Faber nie był typem gwiazdora filmowego, ale miał urodę, jaką lubią kobiety. Z wyjątkiem ust: były małe i wąskie i pani Garden podejrzewała, że ten człowiek potrafi być okrutny. Pan Garden nie był zdolny do żadnego okrucieństwa.

A jednak na pierwszy rzut oka Faber nie miał wyglądu mężczyzny, na którego kobieta spojrzałaby dwa razy. Spodnie znoszonego starego garnituru nie znały żelazka. Uprasowałaby je chętnie, ale nigdy o to nie poprosił. Poza tym zawsze nosił wytarty prochowiec i płaską czapkę dokera. Nie miał wąsów i przycinał włosy co dwa tygodnie. Wydawało się, że zależy mu na tym, by nie rzucać się zbytnio w oczy.

Potrzebował kobiety, nie było co do tego żadnej wątpliwości. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie jest przypadkiem antyfeministą, ale zaraz odrzuciła tę myśl. Potrzebował żony, żeby dbała o jego wygląd i rozbudzała w nim ambicje. A ona potrzebowała mężczyzny dla towarzystwa i do miłości.

Niemniej Faber nigdy nie zrobił najmniejszego zachęcającego gestu w jej stronę. Czasem chciało się jej aż krzyczeć ze złości. Nie miała wątpliwości, że jest atrakcyjna. Spojrzała w lustro nalewając sobie następną porcję dżinu. Zobaczyła ładną twarz, jasne kręcone włosy, no i okrągłe kształty.

Wychyliła kieliszek i zastanowiła się, czy to ona powinna zrobić pierwszy krok. Pan Faber był oczywiście nieśmiały, chronicznie nieśmiały. Na pewno był normalny: pamiętała spojrzenie, jakim ją obrzucił, kiedy dwa razy przechodziła obok niego w koszuli nocnej. Być może bezczelnością udałoby się jej przezwyciężyć jego nieśmiałość. Przecież nic na tym nie straci. Próbowała wyobrazić sobie najgorsze, choćby po to, żeby zobaczyć, jak by się wtedy czuła. Przypuśćmy, że nie będzie chciał mieć z nią nic wspólnego. Hm, byłoby to co najmniej żenujące, jeśli nie upokarzające. Cios zadany jej dumie. Ale przecież nikt nie musi się o tym dowiedzieć. Po prostu każe mu się wyprowadzić.

Myśl o jego odmowie zraziła ją do całego pomysłu. Wstała powoli, myśląc: “Nie jestem przecież typem bezwstydnicy”. Nadeszła już pora, żeby kłaść się do łóżka. Jeśli wypije jeszcze jeden dżin, będzie mogła zasnąć. Wzięła ze sobą butelkę na górę.

Jej sypialnia znajdowała się tuż pod pokojem Fabera i kiedy się rozbierała, słyszała dźwięki skrzypiec dobiegające z jego radia. Włożyła nową koszulę nocną - różową, z haftem wokół szyi; zrobiło się jej smutno, że nikt jej nie zobaczy w tym ładnym stroju. Przygotowała ostatnią szklaneczkę dżinu. Zastanawiała się, jak też wygląda pan Faber, gdy zdejmie ubranie. Pewnie ma płaski brzuch, włosy na piersiach i mocno zarysowane żebra, ponieważ jest taki szczupły.

Zabrała kieliszek do łóżka i otworzyła książkę, ale skoncentrowanie się na lekturze wymagało zbyt wielkiego wysiłku. Poza tym nudziły ją literackie romanse. Historie o niebezpiecznych przygodach miłosnych były ciekawe, o ile samej miało się bezpieczną miłość z własnym mężem, a każda kobieta potrzebuje czegoś więcej niż tylko powieści Barbary Cartland. Popijała dżin i jedynym jej życzeniem było, żeby Faber wyłączył radio. “To tak, jakby próbowało się usnąć na dancingu” - pomyślała.

Oczywiście mogła go poprosić, żeby je całkiem zgasił. Spojrzała na zegarek obok łóżka: było po dziesiątej. Mogła włożyć szlafrok, który świetnie pasował do koszuli nocnej, przyczesać trochę włosy, wślizgnąć się w pantofle - całkiem gustowne, z wyhaftowanymi różyczkami - i po prostu wbiec po schodach na następne piętro, i zapukać do jego drzwi. Otworzyłby jej, ubrany pewnie w spodnie i koszulkę trykotową, a potem spojrzałby na nią w ten sam sposób, jak wtedy, kiedy zobaczył ją w koszuli nocnej, gdy szła do łazienki...

- Głupia stara idiotka - powiedziała do siebie głośno. - Szukasz pretekstu, żeby pójść do niego.

I nagle zastanowiła się, czy w ogóle potrzebuje pretekstu. Była przecież dorosłą kobietą we własnym domu i przez dziesięć lat nie spotkała mężczyzny, który by wzbudził jej sympatię.

Wypiła dżin do końca, wstała z łóżka. Włożyła szlafrok, poprawiła trochę włosy, wsunęła nogi w pantofle i wzięła pęk kluczy na wypadek, gdyby jego drzwi były zamknięte i nie usłyszał jej pukania z powodu głośnej muzyki.

Na korytarzu nie było nikogo. W ciemnościach trafiła na schody. Zamierzała ominąć stopień, który skrzypiał, ale potknęła się o wystający dywan i całym ciężarem stanęła na tym właśnie stopniu. Wydawało się, że nikt nic nie słyszał, poszła więc dalej i zapukała do drzwi na górze. Nacisnęła lekko klamkę. Drzwi były zamknięte. Radio umilkło i pan Faber zawołał:

- Tak?!

Mówił bardzo poprawnie: żadnym cockneyem i bez cienia cudzoziemskiego akcentu - miły, bezbarwny głos.

- Czy mogę zamienić z panem słówko? - zapytała.

Wydawało się, że się waha. Potem powiedział:

- Nie jestem ubrany.

- Ja też nie - zachichotała i otworzyła drzwi zapasowymi kluczami. Stał tuż przy radiu ze śrubokrętem w ręku. Był w spodniach, ale bez trykotowej koszulki. Twarz miał przeraźliwie bladą i wydawał się śmiertelnie przerażony.

Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Nagle przypomniało się jej zdanie z amerykańskiego filmu i zapytała:

- Czy nie postawiłby pan drinka samotnej dziewczynie?

Było to głupie pytanie, gdyż wiedziała, że nie trzyma u siebie żadnego alkoholu, a ona nie była oczywiście odpowiednio ubrana, żeby gdzieś pójść, niemniej zabrzmiało to uwodzicielsko.

I chyba odniosło oczekiwany skutek. Bez słowa zbliżył się do niej. Zauważyła włosy na piersiach. Zrobiła krok w jego stronę i wtedy objął ją ramionami, a ona zamknęła oczy i uniosła twarz. Pocałował ją, poruszała się miękko w jego objęciach i nagle poczuła straszliwy, potworny, nie do zniesienia ostry ból w plecach; otworzyła usta w przeraźliwym krzyku.

 

Faber usłyszał, jak potknęła się na schodach. Gdyby poczekała jeszcze chwilę, zdążyłby włożyć nadajnik w pokrowiec, a książkę szyfrów do szuflady, i nie musiałaby umierać. Ale zanim udało mu się ukryć wszystkie dowody, usłyszał klucz w zamku i kiedy otworzyła drzwi, trzymał sztylet w pogotowiu.

Zadał pierwszy cios, ale nie trafił w serce, ponieważ poruszyła się w jego ramionach. Musiał też zacisnąć dłoń na jej gardle, żeby zdławić krzyk, uderzył jeszcze raz, ale ona znowu się poruszyła i ostrze trafiło w żebro, raniąc ją powierzchownie. Zaczęła bardzo krwawić i zrozumiał, ze spartaczył całą robotę. Zawsze się tak działo przy chybionym pierwszym uderzeniu.

Nie mógł jej teraz zabić dodatkowym ciosem, gdyż za bardzo się kręciła. Trzymając dłoń na jej ustach, ścisnął palcami szczękę i z całej siły pchnął kobietę w stronę drzwi. Uderzyła głową o drewno z głuchym łoskotem: żałował, że ściszył radio, ale nie mógł przecież przewidzieć, że wszystko się tak potoczy.

Zanim ją zabił, zawahał się - o wiele lepiej byłoby, gdyby umarła w łóżku. Doszedł do wniosku, że wtedy znacznie łatwiej byłoby ukryć całą sprawę, ale nie miał pewności, czy przenoszenie pani Garden nie narobi hałasu. Ścisnął mocniej jej szczękę, unieruchamiając głowę, i zadał sztyletem cios, który rozerwał całe gardło.

Odsunął się gwałtownie, unikając w ten sposób zalania krwią, a potem zrobił krok do przodu, żeby złapać ciało, zanim upadnie na podłogę. Zaciągnął panią Garden na łóżko, starając się nie patrzeć na jej szyję.

Zabijał już przedtem, mógł więc przewidzieć, jaka będzie reakcja: następowała, gdy tylko wracało poczucie bezpieczeństwa. Podszedł do umywalki w kącie pokoju i czekał na typowe objawy. Wyraźnie widział swą twarz w małym lustrze, przy którym zazwyczaj się golił. Była blada, z szeroko otwartymi oczami. Spojrzał na siebie i pomyślał: “Zabójca”. Potem zwymiotował.

Kiedy miał to już za sobą, poczuł się znacznie lepiej. Teraz mógł dalej pracować. Wiedział, co powinien zrobić: obmyślił szczegóły już w trakcie zabijania.

Umył twarz, wyczyścił zęby i wyszorował umywalkę. Potem usiadł przy stole obok radia. Otworzył notatnik, znalazł odpowiednie miejsce i zaczął nadawać szyfrem. Była to druga informacja - o powołaniu armii, która miała być wysłana do Finlandii. Kiedy pani Garden przerwała mu swym nadejściem, przekazał już połowę wiadomości. Zakończył nadawanie podpisując się: “Pozdrowienia dla Williego”.

Sprawnie zapakował nadajnik do specjalnie zaprojektowanej walizki. Do drugiej włożył resztę swych rzeczy. Zdjął spodnie i sprał ślady krwi, potem umył się cały dokładnie.

Wtedy dopiero spojrzał na ciało. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Była wojna i byli dla siebie wrogami, gdyby jej nie zabił, na pewno przyczyniłaby się do jego śmierci. Stanowiła zagrożenie, więc odczuł dużą ulgę, że zostało ono usunięte. Nie przestraszy go już więcej.

Niemniej zadanie, jakie go jeszcze czekało, było okropne. Rozpiął jej szlafrok i podciągnął do góry nocną koszulę. Pani Garden miała na sobie ozdobne majtki do kolan. Biedna kobieta: chciała tylko go uwieść. Ale zanim udałoby mu się wyprowadzić ją z pokoju, na pewno zauważyłaby nadajnik, a wyszkoleni przez propagandę Anglicy wszędzie wietrzyli szpiegów. Zabawne, gdyby Abwehra miała tak wielu agentów, jak o tym pisały brytyjskie gazety, Anglicy dawno już powinni przegrać wojnę.

Cofnął się i spojrzał na ciało z ukosa. Coś tu nie grało. Spróbował wyobrazić sobie sposób rozumowania zboczeńca seksualnego. Gdyby chorobliwie pożądał takiej kobiety jak Una Garden i zabił ją tylko dla seksualnego zaspokojenia, co zrobiłby na jego miejscu?

Oczywiście, że taki wariat chciałby ją dokładnie obejrzeć. Faber nachylił się nad ciałem, chwycił koszulę przy szyi i rozdarł aż do pasa.

Lekarz policyjny wkrótce odkryje, że nikt jej nie zgwałcił, ale Faber nie przypuszczał, żeby to odgrywało jakąś istotną rolę. Uczęszczał kiedyś na zajęcia z kryminologii w Heidelbergu i wiedział, że zdarzały się nie skonsumowane zbrodnie seksualne. Poza tym, dla samej tylko chęci zmylenia wroga nie potrafił posunąć się aż tak daleko. Nie, nawet dla Ojczyzny. Nie pracował przecież w SS. Niektórzy z “nich” ustawiliby się w kolejce, żeby móc zgwałcić trupa. Nie chciał o tym nawet myśleć.

Umył jeszcze raz ręce i włożył ubranie. Zbliżała się północ. Wyniesie się za jakąś godzinę, wtedy będzie znacznie bezpieczniej.

Usiadł, żeby przeanalizować całą sytuację i dojść, w którym miejscu się pomylił. Bez wątpienia popełnił błąd. Gdyby zastosował wszystkie środki ostrożności, byłby całkowicie bezpieczny. Gdyby był całkowicie bezpieczny, nikt nie odkryłby jego tajemnicy. Pani Garden odkryła jego tajemnicę lub raczej odkryłaby ją, gdyby żyła parę sekund dłużej. Znaczy to, że nie był całkowicie bezpieczny, nie przewidział wszystkich okoliczności i wpadł w tarapaty.

Dlaczego nie założył zasuwy na drzwiach? Byłoby o wiele lepiej, gdyby brali go za chorobliwie nieśmiałego. Nie narażałby się wtedy na wizyty roznegliżowanych gospodyń, skradających się po nocy z zapasowymi kluczami.

Ale błąd tkwił znacznie głębiej. Problem polegał na tym, że Faber był kawalerem “do wzięcia”. Myślał o tym z irytacją, a nie z dumą. Zdawał sobie sprawę, że jest miłym, atrakcyjnym mężczyzną i nie było właściwie powodu, dla którego pozostawał samotny. Zaczął obmyślać środki zaradcze, które mogłyby go chronić przed zalotami ze strony takich pań Garden.

Dlaczego się dotąd nie ożenił? Poruszył się niespokojnie - nie lubił zbyt bezpośrednich pytań. Było to całkiem proste. Pozostał kawalerem ze względu na swoją pracę. Jeśli były jakieś inne, poważniejsze powody, nie chciał ich znać.

Postanowił spędzić resztę nocy na świeżym powietrzu. Gęsto zadrzewione tereny świetnie się do tego nadawały. Rano zaniesie walizki do przechowalni bagażu na stacji kolejowej, a wieczorem przeniesie się do swego pokoju w Blackheath.

Wślizgnie się w swoją drugą skórę. Nie obawiał się wcale, że złapie go policja. Komiwojażer, zajmujący pokój w Blackheath tylko w czasie weekendów, niczym nie przypominał urzędnika kolejowego, który zamordował swoją gospodynię. Lokator z Blackheath był wylewny, wulgarny i pretensjonalny. Nosił krzykliwe krawaty, fundował kolejki drinków w pubie i zupełnie inaczej czesał włosy. Policja roześle wszędzie opis nędznego niskiego zboczeńca, który w obecności kobiet umierał ze strachu, zanim wykrztusił słowo, chyba że ogarniało go chorobliwe pożądanie. Nikt nie będzie podejrzewał przystojnego sprzedawcy w kraciastym garniturze, który nie musi przecież zabijać kobiet, aby zobaczyć ich piersi.

Powinien wymyślić jeszcze jedną osobowość; musiał zawsze mieć co najmniej dwie. Potrzebował nowej pracy i świeżych papierów - paszportu, dowodu osobistego, książeczki z kartkami żywnościowymi, metryki urodzenia. Wszystko stawało się tak bardzo ryzykowne. Przeklęta pani Garden! Dlaczego nie wypiła tyle co zawsze i nie zasnęła.

Wybiła pierwsza. Faber rozejrzał się po raz ostatni po pokoju. Nie przejmował się, że zostawi ślady - jego odciski palców znajdowały się oczywiście w całym domu i nikt nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, kto jest mordercą. Nie czuł też żadnego żalu, że opuszcza miejsce, które było jego domem przez dwa lata: nigdy nie uważał go za swój dom. Żadne miejsce nie było dla niego domem.

Będzie zawsze o nim myślał jak o mieszkaniu, w którym nauczył się, że trzeba zakładać zasuwę na drzwiach.

Zgasił światło, wziął walizki, zszedł cicho po schodach i wyślizgnął się w ciemną noc.

Rozdział 2

Henryk II był niezwykłym królem. W wieku, który jeszcze nie znał określenia “krótkie wizyty państwowe”, przenosił się z Anglii do Francji z taką szybkością, że zaczęto mu przypisywać umiejętność posługiwania się siłami nadprzyrodzonymi, czemu oczywiście nie przeczył. W roku 1173, w czerwcu czy też może we wrześniu, w zależności od źródła, które wybierzemy, pojawił się w Anglii, z której wyjechał tak szybko, że żaden ze współczesnych pisarzy nie zdążył zauważyć tego faktu. Późniejsi historycy odkryli opis jego podróży w Archiwum Państwowym. W tym czasie królestwo Henryka było atakowane przez jego dwóch synów na północnych i południowych krańcach - od strony szkockiej granicy i południowej Francji.

Jaki dokładnie był cel jego wizyty? Kogo odwiedzał? Dlaczego trzymane to było w tajemnicy, gdy pogłoski o jego zagadkowym przenoszeniu się z miejsca na miejsce mogły zaważyć na losach całej armii. Co osiągnął?

Ten właśnie problem niepokoił Percivala Godlimana w lecie 1940 roku, gdy wojska Hitlera niszczyły zboża na polach Francji, a Brytyjczycy wycofywali się spod Dunkierki w krwawym zamęcie.

Profesor Godliman był świetnym znawcą średniowiecza. Jego książka o Czarnej Śmierci położyła kres dotychczasowym teoriom na ten temat. Stała się też bestsellerem i doczekała się wydania kieszonkowego. Mając to wszystko już za sobą, profesor rozpoczął studia nad nieco wcześniejszym i trudniejszym do zbadania okresem.

Pięknego czerwcowego dnia o dwunastej trzydzieści w Londynie sekretarka zastała Godlimana pochylonego nad oświetlonym manuskryptem. Profesor pracowicie tłumaczył średniowieczną łacinę i robił notatki swym mało czytelnym pismem. Sekretarka zamierzała zjeść lunch w ogródku restauracyjnym niedaleko Gordon Square. Nie cierpiała sali, w której przechowywano manuskrypty, gdyż uważała, że przesycona jest trupim zapachem. I trzeba było użyć tylu kluczy, aby się tutaj dostać; pokój miał w sobie coś z atmosfery cmentarza.

Godliman stał przy pulpicie na jednej nodze niczym ptak, z twarzą niewyraźnie widoczną w słabym świetle padającym z góry. Wyglądał, jak duch mnicha, który napisał księgę i teraz w zimnej celi czuwa nad swą cenną kroniką. Dziewczyna odchrząknęła i czekała, aż profesor ją zauważy. Widziała niskiego mężczyznę po pięćdziesiątce, przygarbionego i o słabym wzroku. Ubrany był w tweedowy garnitur. Wiedziała, że potrafi być bardzo towarzyski i miły, gdy tylko uda się go wyciągnąć ze średniowiecza. Chrząknęła znowu i zapytała: - Profesorze Godliman?

Podniósł wzrok i uśmiechnął się na jej widok. Wcale nie przypominał ucha, już raczej czyjegoś zbzikowanego ojca.

- Cześć - powiedział zdziwionym głosem, zupełnie jakby spotkał swego najbliższego sąsiada na środku Sahary.

- Chcę panu przypomnieć, że jest pan umówiony na lunch w “Savoyu” z pułkownikiem Terry.

- A tak, rzeczywiście. - Wyciągnął zegarek z kieszonki kamizelki. - Jeśli mam tam iść na piechotę, powinienem już wyruszyć.

Skinęła głową.

- Tu jest pana maska gazowa.

- Że też pani o wszystkim pamięta. - Uśmiechnął się znowu i pomyślała, że jest całkiem przystojny. Podała mu maskę.

- Czy powinienem wziąć płaszcz? - zapytał.

- Dziś rano przyszedł pan bez płaszcza. Jest całkiem ciepło. Czy zamknąć za panem?

- Tak. Dziękuję, dziękuję bardzo. - Schował notatnik do kieszeni marynarki i wyszedł.

Sekretarka rozejrzała się po pokoju, wzdrygnęła się i pospiesznie opuściła bibliotekę.

 

Pułkownik Andrew Terry był Szkotem o czerwonej twarzy, sylwetce przeraźliwie szczupłej od nałogu palenia papierosów i przerzedzonych ciemnoblond włosach, które grubo pokrywał brylantyną. Godliman zastał go siedzącego przy stoliku w rogu restauracji “Savoy Grill”. Nie nosił munduru. W popielniczce leżały już trzy niedopałki. Terry wstał, żeby się przywitać.

- Dzień dobry, wujku Andrew. - Terry był młodszym bratem jego matki.

- Co u ciebie słychać, Percy?

- Piszę teraz książkę o Plantagenetach. - Godliman usiadł.

- Czyżby twoje manuskrypty były nadal w Londynie? Bardzo dziwne.

- Dlaczego?

Terry zapalił następnego papierosa.

- Przewieź je na wieś na wypadek bombardowania.

- Myślisz, że powinienem?

- Połowa obrazów z National Gallery została ukryta w diablo głębokiej dziurze w ziemi gdzieś na terenie Walii. Młody Kenneth Clark jest szybszy od ciebie w zacieraniu śladów. Może byłoby rozsądniej gdybyś i ty wyjechał, skoro już nad tym pracujesz? Nie przypuszczam, że zostało ci wielu studentów.

- To prawda. - Godliman wziął od kelnera menu. - Nie chcę żadnego alkoholu - powiedział.

Terry nie patrzył na kartę.

- Ale tak naprawdę, Percy, dlaczego ciągle jeszcze jesteś w mieście?

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl