[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ken FolletT

KRYPTONIM KAWKI

(tłumaczył Piotr Art.)

2003

Gdy zegar odmierzał godziny pozostałe do inwazji, a jeden z głównych celów alianckich w północnej Francji wciąż nie był zniszczony, brytyjski Zarząd Operacji Specjalnych podjął radykalną decyzję. Do akcji wkraczają Kawki - jedyny w swoim rodzaju żeński oddział dywersyjny, w skład, którego wchodzi arystokratka, morderczyni, włamywaczka i chyba najbardziej niezwykła z nich, specjalistka od telefonii...

DZIEŃ PIERWSZY

Niedziela, 28 maja 1944

MINUTĘ przed eksplozją na placu Sainte-Cecile panował spokój. Wieczór był ciepły i nieruchome powietrze okryło miasteczko niczym koc. Leniwie bił kościelny dzwon, bez zapału wzywając wiernych na nabożeństwo. W uszach Felicity Clairet zabrzmiało to jak odliczanie.

Nad placem dominował siedemnastowieczny pałac, pomniejszona replika Wersalu, z wysuniętym do przodu portykiem oraz skrzydłami skierowanymi pod kątem prostym do tyłu. Dwupiętrowy budynek zwieńczony byt spadzistym dachem, w którym tkwiły łukowate mansardowe okna.

Felicity, której nigdy nie nazywano inaczej, jak Flick, kochała Francję. Uwielbiała jej elegancką architekturę, łagodny klimat, niespieszne obiady, kulturalnych mieszkańców. Lubiła francuskie malarstwo, francuską literaturę i wytworne paryskie stroje. Mówiła po francusku od szóstego roku życia, nikt, zatem nie domyśliłby się, że jest cudzoziemką.

Gniewało ją to, że Francja, którą pokochała, przestała już istnieć. Nie wystarczało jedzenia na niespieszne obiady, cenne obrazy zostały skradzione przez nazistów i tylko dziwki nosiły ładne stroje. Podobnie jak większość kobiet, Flick ubrana była w prostą, workowatą sukienkę, spłowiałą od częstego prania. Z całego serca pragnęła powrotu prawdziwej Francji. Wiedziała, że może się to szybko ziścić, jeśli ona i podobni do niej ludzie zrobią to, co do nich należy.

Mogła tego nie doczekać - w gruncie rzeczy mogła nie przeżyć następnych kilku minut. Nie była fatalistką; ceniła sobie życie. Po wojnie miała zamiar zrobić setki rzeczy: obronić doktorat, urodzić dziecko, zobaczyć Nowy Jork, napić się szampana na plaży w Cannes. Ale jeśli pisana jej była śmierć, cieszyła się, że swoje ostatnie chwile spędza na zalanym słońcem placu, patrząc na przepiękny stary pałac i słysząc wokół siebie śpiewne, miękkie francuskie głoski.

Chateau zbudowano w sercu Szampanii dla miejscowego rodu arystokratycznego, teraz jednak mieściła się tutaj ważna centra la telefoniczna. Budynek był również siedzibą regionalnego dowództwa gestapo. Przed czterema tygodniami zbombardowali go alianci. Tak precyzyjnie namierzane naloty były czymś nowym. Ciężkie, czterosilnikowe lancastery oraz latające fortece, które co noc przelatywały z rykiem nad Europą, były niedokładne - czasami zdarzało im się ominąć całe miasto - lecz należące do najnowszej generacji myśliwców bombardujących lightningi i thunderbolty mogły zakraść się w biały dzień i dokładnie zniszczyć mały cel, most albo stację kolejową. Większa część zachodniego skrzydła pałacu leżała teraz w gruzach. Ale nalot nie byt udany. Szybko naprawiono szkody i łączność telefoniczna została wznowiona, kiedy tylko Niemcy zainstalowali nowe łącznice. Żadne z mieszczących się w piwnicy kluczowych urządzeń centrali nie do znało większego szwanku.

Dlatego właśnie pojawiła się tu Flick.

Położony przy północnej pierzei placu pałac otoczony byt wysokim parkanem z połączonych żelaznymi prętami kamiennych słupków i strzeżony przez umundurowanych wartowników. Po wschodniej stronie placu stał mały średniowieczny kościółek, po zachodniej ratusz, po południowej rozmieściło się kilka sklepów oraz bar .. „Cafe des Sports”. Flick siedziała w ogródku na zewnątrz baru, czekając, aż przestanie bić dzwon. Na stoliku przed nią stał kieliszek miejscowego białego wina, jasnego cienkusza.

Była brytyjskim oficerem w randze majora. Oficjalnie należała do formacji o nazwie First Aid Nursing Yeomanry, w której służyły wyłącznie kobiety i której nazwę w sposób oczywisty skrócono do FANY. Ale była to tylko przykrywka. W rzeczywistości pracowała w Zarządzie Operacji Specjalnych, SOE, zajmującym się organizowaniem dywersji i sabotażu w krajach okupowanych. W wieku dwudziestu ośmiu lat była starszym agentem. Nie pierwszy raz ocierała się o śmierć. Wiedziała, jak radzić sobie ze strachem, ale teraz, patrząc na stalowe hełmy i potężne karabiny strażników, czuła, jak na jej sercu zaciska się lodowata dłoń.

Przed trzema laty jej największym marzeniem była katedra literatury francuskiej na brytyjskim uniwersytecie. Pracowała wówczas w Ministerstwie Wojny, tłumacząc francuskie dokumenty. Któregoś dnia wezwano ją na tajemniczą rozmowę, w trakcie, której padło pytanie, czy nie miałaby ochoty włączyć się do czegoś niebezpiecznego. Odpowiedziała twierdząco, prawie się nie zastanawiając. Wszyscy jej koledzy z Oksfordu ryzykowali życie na wojnie, dlaczego ona miałaby być wyjątkiem? Dwa dni po Bożym Narodzeniu 1941 roku rozpoczęła szkolenie w SOE.

Po sześciu miesiącach była już kurierem i przewoziła depesze z siedziby SOE przy Baker Street 64 w Londynie do oddziałów partyzanckich w okupowanej Francji. Zaopatrzona w fałszywe papiery, skakała na spadochronie, kontaktowała się z ludźmi z Resistance, przekazywała rozkazy i zapisywała odpowiedzi. Do Anglii zabierał ją maty samolot lądujący gdzieś na porośniętym trawą polu.

Z pracy kurierskiej została przeniesiona do działu sabotażu. Zadania byty niebezpieczne. Flick przetrwała, ponieważ była bez względna, szybka i paranoicznie wręcz dbała o bezpieczeństwo każdej operacji.

Obok niej siedział dzisiaj jej mąż, Michel, dowódca oddziału o kryptonimie Bollinger działającego w odległym o szesnaście kilometrów diecezjalnym mieście Reims. Chociaż za chwilę mógł zginąć, Michel rozpierał się na krześle ze skrzyżowanymi nogami, trzymając w ręku kufel wodnistego wojennego piwa. Jego beztroski uśmiech podbił jej serce, gdy studiowała na Sorbonie, pisząc pracę dyplomową, którą przerwała po wybuchu wojny. Michel byt uwielbianym przez studentki młodym wykładowcą filozofii, chodzącym z wiecznie rozwichrzoną czupryną.

Nadal uważała go za najbardziej seksownego mężczyznę, jakiego zdarzyło jej się spotkać. Wysoki, gibki, ubierał się z niedbałą elegancją w pogniecione garnitury i spłowiałe niebieskie koszule. Miał zniewalający głos i intensywnie błękitne oczy.

Ta misja dała Flick dawno oczekiwaną okazję spędzenia kilku dni z mężem, nie okazały się one jednak zbyt szczęśliwe. Co prawda się nie kłócili, ale Michel nie okazywał jej dość uczucia. Instynkt podpowiadał jej, że być może zainteresował się kimś innym. Miał trzydzieści pięć lat i jego niedbały wdzięk wciąż działał na młode kobiety. Z powodu wojny więcej czasu spędzali osobno aniżeli razem i ich związek raczej na tym nie skorzystał.

Ale Flick wciąż go kochała. Wprawdzie poranna mgiełka romantycznej miłości dawno się już rozwiała i w jasnym świetle małżeńskiego dnia dostrzegła, że Michel jest próżny, zapatrzony w siebie i niesolidny, jednak, kiedy skupiał na niej swoją uwagę, wciąż umiał sprawić, by czuła się jedyna, hołubiona i piękna. Potrafił oddziaływać również na mężczyzn i był wspaniałym przywódcą, odważnym i charyzmatycznym.

Razem z Flick opracowali ogólny plan bitwy. Piętnastu członków grupy Bollinger miało zaatakować pałac w dwóch miejscach, dzieląc w ten sposób siły jego obrońców, następnie zaś przegrupować się w środku, opanować piwnicę i wysadzić znajdujące się tam urządzenia.

Plan budynku dostarczyła im Antoinette Dupert, ciotka Michela, która kierowała grupą miejscowych kobiet sprzątających co wieczór w pałacu. Sprzątaczki zaczynały pracę o siódmej i Flick widziała właśnie, jak kilka z nich okazuje specjalne przepustki strażnikowi pełniącemu wartę przy bramie z kutego żelaza. Szkic Antoinette wskazywał tylko wejście do piwnicy, żadnych dodatkowych szczegółów, ponieważ był to teren zamknięty - dostępny tylko dla Niemców i sprzątany wyłącznie przez żołnierzy.

Plan Michela opierał się na informacjach dostarczonych przez brytyjską agencję wywiadowczą MI6, zdaniem, której pałac strzeżony był przez oddział Waffen SS w systemie trzyzmianowym, po dwunastu żołnierzy na jednej zmianie. Piętnastu partyzantów rozmieszczonych było teraz w kościele pośród wiernych albo udawało na placu niedzielnych spacerowiczów. Jeśli dane MI6 były prawdziwe, mieli przewagę liczebną nad wartownikami.

Flick gnębiły jednak wątpliwości. Kiedy powiedziała Antoinette o szacunkowych danych MI6, ta zmarszczyła brwi.

- Wydaje mi się, że jest ich więcej.

Nie było jednak czasu na kolejny rekonesans.

Flick rozejrzała się po placu, dostrzegając ludzi, których znała, z pozoru niewinnych spacerowiczów, w rzeczywistości czekających tylko na sygnał, żeby zacząć zabijać bądź też polec w walce. Scena wyglądała tak jak powinna, z wyjątkiem jednej rzeczy. Przy kościele stał zaparkowany wielki sportowy samochód, wyprodukowana we Francji hispano-suiza. Pomalowana na błękitny kolor, miała wyzywającą srebrzystą kratę chłodnicy, którą zwieńczała sylwetka frunącego bociana.

Samochód pojawił się przed pół godziną. Kierowca, ciemnowłosy przystojny mężczyzna koło czterdziestki, miał na sobie eleganckie cywilne ubranie, ale musiał być niemieckim oficerem - nikt inny nie odważyłby się afiszować takim samochodem. Jego towarzyszka, wysoka rudowłosa piękność w zielonej jedwabnej sukni i zamszowych szpilkach, musiała być, sądząc z ubioru, Francuzką. Mężczyzna ustawił aparat na statywie i fotografował pałac.

Przed kilkoma minutami zaskoczył Flick, prosząc, żeby zrobiła zdjęcie jemu i jego przyjaciółce. Wysławiał się uprzejmie, z lekkim tylko śladem niemieckiego akcentu. Flick z chłodną rezerwą spełniła jego prośbę.

Oficer najwyraźniej nie był na służbie. Mimo to niepokoił Flick. W jego zachowaniu dostrzegła jakąś uważną czujność, która nie pasowała do wizerunku turysty. Towarzysząca mu kobieta mogła być dokładnie tym, na kogo wyglądała - jego flamą, lecz on spełniał tutaj jakąś inną rolę.

Zanim Flick zdążyła sobie uświadomić, jaką, kościelny dzwon umilkł.

Flick i Michel powoli wstali. Starając się nie zwracać na siebie uwagi, podeszli do wejścia do kawiarni i przystanęli po obu stronach progu, kryjąc się.

DIETER Franck zauważył siedzącą w kawiarnianym ogródku dziewczynę, kiedy tylko wjechał na plac. Zawsze zwracał uwagę na piękne kobiety. Ta była jasną blondynką o zielonych oczach. Jej drobne smukłe ciało okrywała workowata sukienka, ale na szyi zawiązała jaskrawożółtą apaszkę - z tym wyczuciem, które w jego oczach było czarująco francuskie. Rozmawiając z nią, w pierwszej chwili spostrzegł w jej oczach lęk, normalny u Francuzów, do których zwracał się któryś z niemieckich okupantów, potem jednak wyczuł źle ukrytą nutę wyzwania, która go zaciekawiła.

Towarzyszył jej atrakcyjny mężczyzna, niezbyt nią zainteresowany - zapewne mąż.

Dieter poprosił, żeby zrobiła im zdjęcie, wyłącznie, dlatego, że chciał z nią porozmawiać. Miał żonę i dwójkę ładnych dzieci w Kolonii, w Paryżu zaś dzielił swój apartament ze Stephanie, ale to nie znaczyło, że nie może poderwać kolejnej dziewczyny. Francuskie kobiety były najpiękniejsze na świecie. W zasadzie wszystko, co francuskie było piękne - ich mosty, ich bulwary, ich malarstwo, nawet ich porcelana.

Dieter nie wiedział, skąd się u niego wzięty takie upodobania. Jego ojciec był profesorem muzyki, lecz ściśle uporządkowane akademickie życie, jakie prowadził, wydało się Dieterowi jednak nieznośnie nudne i zaszokował rodziców, zostając policjantem. W roku 1939 był już szefem wywiadu kryminalnego w kolońskiej policji. W maju 1940, kiedy niemieckie czołgi przetoczyły się z triumfem przez Francję, Dieter złożył podanie o przyjęcie do armii. Ponieważ mówił płynnie po francusku i znośnie po angielsku, oddelegowano go do przesłuchiwania jeńców. Okazało się, że ma do tego talent i w Afryce Północnej na jego osiągnięcia zwrócił uwagę sam feldmarszałek Erwin Rommel.

Kiedy było to konieczne, Dieter nie cofał się przed stosowaniem tortur, w zasadzie jednak lubił bardziej subtelne metody. W ten właśnie sposób zdobył Stephanie. Wytworna, zmysłowa i inteligentna, była właścicielką paryskiego butiku z kapeluszami. Miała jednak babkę Żydówkę. Uratował Stephanie tuż przed transportem do obozu w Niemczech.

Mógł jej zadać gwałt. Zamiast tego odkarmił i umieścił w swoim apartamencie, traktował delikatnie i z uczuciem, aż w końcu pewnego wieczoru, po podanym na kolację przepysznym foie de veau, uwiódł ją na kanapie przed kominkiem.

Dzisiaj stanowiła część jego kamuflażu. Ponownie pracował dla Rommla. Lis Pustyni był teraz dowódcą Grupy Armii B, która miała bronić północnej Francji przed oczekiwaną tego lata inwazją aliantów. Brytyjczycy zamierzali pomieszać szyki Rommlowi, niszcząc jego środki łączności.

Zadaniem Dietera było zidentyfikowanie ich głównych celów i ocena zdolności partyzantów do ataku na nie. Tego dnia składał niezapowiedzianą wizytę w centrali telefonicznej o olbrzymim strategicznym znaczeniu. Przez ten budynek przechodziła cała łączność telefoniczna z naczelnego dowództwa w Berlinie do niemieckich sił w północnej Francji. Alianci oczywiście o tym wiedzie li i próbowali zbombardować to miejsce, odnosząc ograniczony sukces. Centrala stanowiła idealny cel dla ruchu oporu. Mimo to była, zdaniem Dietera, niedostatecznie strzeżona. Kręcił się tu już od pół godziny, robiąc zdjęcia pałacu, i ogarniała go coraz większa irytacja, ponieważ ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo nadal go ignorowali.

Kiedy ucichł kościelny dzwon, z bramy wyszedł jednak sprężystym krokiem oficer gestapo.

- Oddaj aparat! - zawołał kulawą francuszczyzną. - Nie wolno robić zdjęć pałacu.

- Cholernie długo trwało, zanim mnie zauważyliście - zganił go cicho po niemiecku Dieter.

Gestapowiec zrobił zdziwioną minę.

- Kim pan jest?

- Major Dieter Franck, ze sztabu feldmarszałka Rommla.

- Franck! - powtórzył przeciągle gestapowiec.

- Pamiętam cię.

Dieter uważniej mu się przyjrzał.

- Mój Boże - mruknął, powoli go rozpoznając. - Willi Weber.

- Sturmbannfuhrer Weber, do usług.

- Podobnie jak większości starszych stażem gestapowców Weberowi nadano rangę SS, którą uważał za bardziej prestiżową aniżeli zwykły policyjny stopień. W latach dwudziestych Weber i Dieter służyli razem jako młodzi policjanci w Kolonii. Dieter świetnie się zapowiadał, Weber nieszczególnie. Można powiedzieć, że zazdrościł Dieterowi sukcesu.

Franck nie miał z nim styczności od piętnastu lat, zgadywał jednak, jakim torem potoczyła się jego kariera: wstąpił do partii nazistowskiej; a następnie, powołując się na swoje policyjne wyszkolenie, złożył podanie o pracę w gestapo i szybko awansował w społeczności zgorzkniałych miernot. Nic dziwnego, że pałac nie był właściwie strzeżony.

- Co ty tutaj robisz? - zapytał Weber.

- Sprawdzam stan bezpieczeństwa na zlecenie feldmarszałka.

Weber zjeżył się.

- Mamy dobrą ochronę.

- Dobrą dla fabryki parówek. Rozejrzyj się tylko. - Dieter za toczył ręką krąg. - Co by było, gdyby ci ludzie należeli do ruchu oporu? W ciągu kilku sekund załatwiliby twoich wartowników. - Wskazał na wysoką dziewczynę w lekkim letnim płaszczu za rzuconym na sukienkę. - Co by było, gdyby pod tym płaszczem miała broń? Gdyby...

Nagle przerwał. Zdał sobie sprawę, że to, o czym mówi, nie jest wcale fikcją. Podświadomość podpowiedziała mu, że ludzie na placu niepostrzeżenie i jakby mimochodem ustawiają się w szyku bojowym. Drobna blondynka i jej mąż skryli się w barze. Wysoka dziewczyna w letnim płaszczu, która przed chwilą jeszcze oglądała sklepową witrynę, stanęła teraz w cieniu jego hispano-suizy. Na oczach Dietera rozchyliła poły płaszcza i zobaczył pod nim pistolet maszynowy

- Padnij! - wrzasnął.

Chwilę później rozległ się głośny huk.

STOJĄC za Michelem w progu „Cafe des Sports”, Flick wspinała się na palce, żeby zobaczyć coś zza jego ramienia.

W polu widzenia było ośmiu wartowników: dwaj sprawdzali przepustki przy bramie, dwaj stali nieco w głębi, dwóch patrolowało teren po przeciwnej stronie ogrodzenia, pozostała dwójka stała u szczytu schodów prowadzących do wejścia do pałacu. Jednak główna część oddziału Michela miała zaatakować z innej strony.

Długa północna ściana kościoła łączyła się z otaczającym pałac murem. Północny transept wcinał się metr w parking urządzony w miejscu ozdobnego ogrodu. W czasach ancien regimeu książę de Sainte-Cecile dysponował własnym prywatnym wejściem do kościoła, które prowadziło przez małe drzwiczki w ścianie transeptu. Przed ponad stu laty zostały one zamurowane. Jednak godzinę przed atakiem emerytowany kamieniarz o imieniu Gaston wszedł do pustego kościoła i umieścił u stóp zamurowanego przejścia ładunek plastiku. W środek wsadził detonatory i dołączył pięciosekundowy lont. Następnie zastawił ładunek starą drewnianą ławką i ukląkł, żeby się pomodlić.

Kiedy przed kilkoma sekundami przestał bić kościelny dzwon, Gaston wstał, przeszedł szybko z nawy do transeptu, zapalił lont i schował się za rogiem. Wybuch strząsnął wiekowy kurz z gotyckich łuków.

Po eksplozji na placu zapadła na długi moment cisza. Wszyscy zastygli w miejscu: wartownicy przy bramie pałacu, żołnierze patrolujący teren przy ogrodzeniu, major gestapo, a także elegancko ubrany Niemiec ze swoją piękną kochanką. Flick zerknęła z obawą przez pręty ogrodzenia na pałacowy parking. Niemiecki żołnierz napełniał tam bak jednego z dwóch czarnych citroenów traction avant preferowanych przez gestapo we Francji. Flick czekała, wstrzymując oddech. Wśród wiernych w kościele było dziesięciu uzbrojonych mężczyzn. W tej chwili powinni już wybiegać na parking przez wyłom w murze.

W końcu pojawili się za węgłem kościoła, armia przebierańców w starych czapkach i znoszonych butach, biegnących przez parking w stronę głównego wejścia. Nie strzelali, czekając z rozpoczęciem ognia do chwili, gdy znajdą się bliżej budynku.

Michel zobaczył ich także. Teraz nadszedł wreszcie moment, że by odwrócić uwagę strażników. Podniósł swój karabin, wycelował i pociągnął za spust. Jeden z wartowników przy bramie krzyknął i upadł.

Strzał Michela byt sygnałem do otwarcia ognia. Stojący w kościelnym przedsionku Bertrand, najmłodszy członek oddziału, od dał dwa strzały z colta. Znajdował się jednak w zbyt dużej odległości od strażników, żeby dobrze wycelować, i nikogo nie trafił. Inny członek grupy, Albert, wyciągnął zawleczkę granatu i odchylił się do zamachu, chcąc przerzucić go przez ogrodzenie. Schowana za zaparkowanym sportowym samochodem dwudziestoletnia Genevieve posłała serię ze stena. Upadł kolejny wartownik.

Niemcy w końcu się ocknęli. Wartownicy schowali się za kamiennymi słupami i zaczęli czynić użytek z broni. Major gestapo wyszarpnął pistolet z kabury. Ruda kobieta odwróciła się i jęła uciekać, ale po chwili poślizgnęła się w swoich seksownych szpilkach na bruku i upadła. Jej towarzysz bez wahania rzucił się ku niej, chroniąc ją własnym ciałem.

Wartownicy otworzyli ogień. Prawie natychmiast trafili Alberta. Flick zobaczyła, że chłopak zatacza się i łapie za gardło. Granat, który miał zamiar rzucić, wypadł mu z ręki i potoczył się po schodach kościoła. Stojący obok Bertrand zobaczył to i skoczył w stronę drzwi. Granat wybuchł w tej samej sekundzie. Flick miała nadzieję, że Bertrandowi nic się nie stało, ale chłopak więcej się nie pojawił.

Grupa atakująca od strony parkingu otworzyła ogień do pozostałych wartowników. Czterech stojących przy bramie zostało wyeliminowanych w ciągu pierwszych kilku sekund; pozostali tylko dwaj na schodach pałacu. Plan Michela sprawdził się, pomyślała Flick, czując, jak budzi się w niej nadzieja.

Tymczasem znajdujący się w budynku Niemcy zaczęli strzelać z okien i szala zwycięstwa przechyliła się znowu na drugą stronę. Flick zdała sobie z przerażeniem sprawę, że w pałacu jest więcej żołnierzy, niż się spodziewała. Partyzanci z kościoła, którzy powinni już wbiec do środka, cofnęli się i szukali osłony za zaparkowanymi samochodami. Antoinette miała rację; wywiad MI6 mylił się co do liczby stacjonujących tutaj żołnierzy.

Ktoś zaczął strzelać z karabinu maszynowego z górnego piętra pałacu, ostro przerzedzając szeregi atakujących na parkingu. Flick uświadomiła sobie z rozpaczą, że to już koniec. Wróg miał prze wagę liczebną.

- Nie możemy zlikwidować stąd tego strzelca - rzucił Michel. Jego wzrok pobiegł ku górnemu piętru budynku merostwa. - Ale jeśli zdołam się tam dostać, będę go miał jak na dłoni.

- Zaczekaj. - Flick nie mogła go powstrzymać przed narażaniem życia, ale mogła przynajmniej zmniejszyć rozmiary ryzyka.

- Genevieve! - zawołała. - Kryj Michela.

Genevieve wyskoczyła zza sportowego samochodu, posyłając grad kuł w stronę okien pałacu. Michel pobiegł przez plac.

Coś błysnęło po lewej stronie Flick. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła majora gestapo, czającego się za budynkiem merostwa i celującego z pistoletu w Michela.

Miała rozkaz obserwować akcję, zdać raport i pod żadnym pozorem nie brać udziału w walce, ale teraz uznała, że ma to w nosie. Sięgnęła do torebki, wyjęła pośpiesznie browninga i oddała dwa krótkie strzały w stronę majora. Pociski odłupały kawałki kamienia przy jego twarzy i cofnął się.

Michel biegł dalej. Strzelił raz, celując w majora, lecz chybił i tamten odpowiedział ogniem. Tym razem Michel się zachwiał i Flick wydała z siebie okrzyk przerażenia.

Upadł na ziemię, spróbował wstać i znowu się wywrócił. Flick gorączkowo myślała. Pistolet maszynowy Genevieve nadal skupiał uwagę Niemców w pałacu. Miała szansę uratować Michela. Żadne rozkazy nie mogły jej zmusić do zostawienia na pastwę losu krwawiącego męża. Poza tym gdyby go ujęto i poddano przesłuchaniu, oznaczałoby to katastrofę. Jako dowódca oddziału Bollinger znał doskonale wszystkie nazwiska, wszystkie adresy, wszystkie kryptonimy.

Flick strzeliła ponownie w stronę majora, zmuszając go tym samym do cofnięcia się, po czym wybiegła na plac. Właściciel sportowego samochodu nadal osłaniał swoją kochankę. Czy był uzbrojony? Jeśli tak, mógł teraz z łatwością zastrzelić Flick. Ale nie padł żaden strzał.

Dobiegła do Michela, przyklękła na jedno kolano i nie celując, wystrzeliła dwa razy, żeby odstraszyć majora. Przyjrzała się mężowi. Miał otwarte oczy i oddychał. Kula trafiła go chyba w lewy pośladek. Jej obawy trochę zmalały. Odwróciła się ponownie w kierunku merostwa.

Major schronił się w wejściu do sklepu. Oddała w jego kierunku cztery strzały. Sklepowa witryna rozprysła się na tysiąc kawałków; major zachwiał się i upadł.

- Spróbuj wstać - powiedziała Flick po francusku. Michel, jęcząc z bólu, przewrócił się na bok i przyklęknął, ale nie mógł po ruszać ranną nogą. - Szybciej - ponagliła go. - Jeśli tu zostaniesz, na pewno cię zabiją.

Złapała go za koszulę i podciągnęła mocno w górę. Michel stanął na zdrowej nodze, lecz nie był w stanie ruszyć z miejsca. Zerknęła na majora. Miał krew na twarzy, ale nie wydawał się ciężko ranny. Mógł być zdolny do oddania strzału.

Było tylko jedno rozwiązanie. Pochyliwszy się, objęta Michela za uda, zarzuciła go sobie na ramię i podniosła w klasyczny strażacki sposób. Dźwignąwszy go, zachwiała się, lecz nie straciła równowagi.

Pośród strzelaniny ruszyła, potykając się, w stronę ulicy prowadzącej na południe od placu. Po drodze minęła Niemca osłaniającego wciąż rudą kobietą i na krótką chwilę ich oczy się spotkały. Zobaczyła w jego spojrzeniu zaskoczenie i chłodny podziw.

Chwilę później skręciła za róg i znalazła się poza polem walki Nie zastanawiała się jeszcze, dokąd pójść. Dwa samochody, którymi mieli uciec, stały dwie uliczki dalej, jednak nie dałaby tam rady donieść Michela. Ale przy tej samej ulicy, zaledwie kilka kroków dalej, mieszkała Antoinette Dupert. Z pewnością nie odmówi pomocy siostrzeńcowi.

Antoinette mieszkała na parterze budynku z podwórzem. Flick zaczęła walić w drzwi, sapiąc z wysiłku.

- Kto tam? - usłyszała wystraszony głos.

- Szybko, Antoinette! - zawołała zdyszana Flick. - Twój siostrzeniec jest ranny.

Drzwi się otworzyły. Antoinette, sztywno wyprostowana kobieta około pięćdziesiątki, w spłowiałej bawełnianej sukience, była blada ze strachu.

- Michel! - zawołała, składając ręce.

- Wejdźmy z nim do środka - sapnęła niecierpliwie Flick i razem wniosły go do salonu. - Proszę się nim zaopiekować, ja sprowadzę samochód - rzuciła i wybiegła.

Strzały były coraz rzadsze. Nie miała dużo czasu. Pobiegła ulicą i skręciła na pierwszym, a potem na drugim rogu. Przy zamkniętej piekarni stały z włączonymi silnikami dwa pojazdy: zardzewiały renault, skradziony tego samego ranka, oraz furgonetka z pralni pożyczona od ojca Bertranda. Flick postanowiła, że weźmie samochód osobowy, furgonetkę zostawiając tym, którym uda się ewentualnie uciec z pałacu.

Podbiegła do samochodu i wskoczyła do środka.

- Jedziemy, szybko!

Za kierownicą renault siedziała Gilberte, ładna, choć niezbyt mądra dziewiętnastoletnia dziewczyna z długimi ciemnymi włosami. Flick nie wiedziała, dlaczego Gilberte wstąpiła do Resistance - dziewczyny jej pokroju raczej tego nie robiły.

- Dokąd? - zapytała Gilberte, zamiast natychmiast ruszyć z miejsca.

- Poprowadzę cię. Ruszaj! - ponagliła ją Flick.

- W lewo, a potem w prawo.

W ciągu następnych dwóch minut uświadomiła sobie w pełni rozmiary poniesionej klęski. Większa część oddziału Bollinger zginęła. Genevieve, Bertrand i inni, którzy ocaleli, poddani zostaną zapewne torturom. I wszystko to na marne. Centrali telefonicznej nie udało się zniszczyć, niemiecka łączność nie doznała szwanku. Gdzie popełniła błąd? Próbują frontalnego ataku? Niekoniecznie. Plan mógł się udać, gdyby nie błędne informacje dostarczone przez MI6. Teraz jednak dochodziła do wniosku, że bezpieczniej byłoby dostać się do środka budynku, używając jakiegoś podstępu.

Gilberte stanęła przed wjazdem na podwórko.

- Wykręć samochodem - poleciła jej Flick i wysiadła. Michel leżał na brzuchu na sofie. Ze ściągniętymi w dół spodniami nie wyglądał zbyt godnie. Jego ciotka klęczała obok z poplamionym krwią ręcznikiem, przyglądając się przez sterczące na nosie okulary jego pośladkom.

- Krwawienie się zmniejszyło, ale kula tkwi w środku. Na podłodze przy sofie leżała jej pusta torebka. Wysypała całą zawartość na mały stoliczek, szukając prawdopodobnie okularów. Wzrok Flick przyciągnęła mata tekturowa legitymacja. Była to przepustka umożliwiająca Antoinette wejście do pałacu. W tym momencie zaświtała jej w głowie pewna myśl.

- Mam na zewnątrz samochód - powiedziała.

Antoinette nadal przyglądała się ranie.

- Nie powinno się go ruszać.

- Jeśli tu zostanie, szkopy go zabiją. - Flick niedbałym ruchem podniosła przepustkę i wsunęła ją do swojej torby. Ciotka Michela niczego nie zauważyła. - Antoinette, czy mogłabyś mi pomóc go podnieść - poprosiła Flick.

Kobiety dźwignęły Michela na nogi. Antoinette podciągnęła mu niebieskie płócienne spodnie i zapięła sfatygowany skórzany pasek.

- Zostań w środku - powiedziała Flick. - Nie chcę, żeby ktoś cię z nami zobaczył.

Michel objął Flick za szyję, wsparł się na niej ciężko całym ciałem i kuśtykając, wyszedł na ulicę. Gilberte wyskoczyła z samochodu i otworzyła tylne drzwiczki. Flick ułożyła z jej pomocą Michela na tylnej kanapie i obie zajęły przednie siedzenia.

- Wynośmy się stąd - mruknęła Flick.

DIETER był zbulwersowany. Nie sądził, by ruch oporu stać było na tak dobrze zaplanowany atak. Byli nieźle uzbrojeni i z pewnością nie brakowało im amunicji - w przeciwieństwie do niemieckiej armii. Co gorsza, byli naprawdę odważni. Dieter podziwiał strzelca, który przebiegł przez plac, osłaniającą go dziewczynę ze stenem, a przede wszystkim drobną blondynkę, która podźwignęła rannego i wyniosła go w bezpieczne miejsce. Członkowie ruchu oporu byli świetnymi żołnierzami. Lecz ich klęska dała mu jednak rzadką sposobność.

Kiedy upewnił się, że strzelanina się skończyła, wstał i pomógł podnieść się Stephanie. Miała zaczerwienione policzki.

- Osłoniłeś mnie własnym ciałem - szepnęła i łzy napłynęły jej do oczu.

Dieter strzepnął kurz z jej sukni. Sam był zdziwiony swoim rycerskim zachowaniem. To, co zrobił, było instynktowne.

- Nie mogłem dopuścić, by twoja niezwykła uroda doznała uszczerbku - zażartował.

Weszli na teren pałacu. Esesmani wybiegli tymczasem z budynku i rozbrajali napastników. Większość poległa, było jednak również kilku rannych, tylko paru osobom nic się nie stało.

- Hej, ty! - krzyknął Dieter do przechodzącego sierżanta. - Sprowadź lekarza do tych jeńców. Chcę ich przesłuchać. Nie pozwól żadnemu umrzeć.

Wszedł ze Stephanie najpierw po schodach, a potem przez potężne drzwi do wielkiej sieni. Widok zapierał dech: posadzka z różowego marmuru, ściany pokryte r...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl