[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Fannie FlaggDogonić Tęczę
(Standing in the Rainbow)
Tłumaczyła: Renata Kopczewska
Eudorze Welty i Williemu Morrisowi
Do Szerokiego Ogółu:
Jako jedna z postaci występujących w tej książce mogę zaświadczyć, że wszystko, co zostało tu opisane, zdarzyło się naprawdę, tak więc mogę polecić ją bez najmniejszych oporów. I chociaż nie jestem główną bohaterką, tyle mogę Wam powiedzieć: dom, w którym mieszkam, jest moją własnością, dbam o niego i utrzymuję w nim czystość, skrupulatnie też płacę podatki. Nigdy nie trafiłam do więzienia i najprawdopodobniej jestem od Was starsza: chyba że znajdujecie się jedną nogą na tamtym świecie, a w takim razie – witajcie, przyjaciele.
Nie uważam się za zawodowego krytyka, ale podobają mi się książki, w których jest początek, środek i zakończenie, a także, co daj Boże, parę wątków po drodze i coś do śmiechu. Nie znoszę książek, które przeskakują z tematu na temat. Zaręczam też, że ta nie należy do tych śmiertelnie nudnych czytadeł, które opowiadają o kimś, kto teraz jest nadzwyczajny, ale przedtem był zły jak diabli, a że na szczęście zło dało się pokonać, człowiek ten znowu może być wspaniały. No i jestem ciągle przy zdrowych zmysłach, w przeciwieństwie do mojej sąsiadki, pani Whatley, która myśli, że jej wnuczek Travis nadal pracuje u Searsa w dziale opon, a nie że znajduje się tam, gdzie będzie jeszcze przebywał przez następne pięć lat, chyba żeby go wypuścili wcześniej za dobre sprawowanie. Ale to nie w moim stylu: rozsiewać plotki. Nie mogę sobie pozwolić na nic takiego. Możecie mi wierzyć albo nie: nadal pracuję na swoje utrzymanie, choć czasem zastanawiam się, dlaczego, skoro tyle już napłaciłam się podatków, że teraz mogłabym siedzieć sobie w domu na zasiłku i nadal mieć się dobrze, ale kiedy przez kilka dni nie ułożę komuś włosów, zaczynają mnie świerzbić palce. A zresztą muszę pójść sprawdzić, czy czasem moja córka nie niszczy klientce owłosienia (wiecie, jak to jest: wypadnie kilka włosów i już cię skarżą do sądu) albo czy czasem nie puszcza z dymem całego zakładu. Poza tym potrzebuję pieniędzy. Nadal spłacam swój samochód, który rozbił Dwayne junior, i to nie raz, ale dwa razy w ciągu ostatniego półrocza.
Niestety nie mogę polegać na swoich dzieciach, ale to osobna historia. Dość już na ten temat powiedziałam. Wiecie, jak to wygląda. Ciągle mnie nosi, ale nie jestem żwawa. Nie ma nic gorszego od żwawej staruchy. To stan nienaturalny. Mimo że nie jestem główną bohaterką tej książki, moja w niej obecność sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać. Zanim więc zniknę i pozwolę Wam zabrać się do czytania, muszę jeszcze powiedzieć i to: życiem ludzkim rządzą przypadki, co by więc było, gdyby to czy tamto się nie zdarzyło? Na przykład, żeby zacząć od siebie... co by było, gdybym umarła, wydając na świat Dwayne’a juniora (co nie byłoby chyba wcale najgorszą możliwością, wziąwszy pod uwagę ostatnie zdarzenia). Nie przeczytalibyście o mnie tutaj. Jednak dla opowieści, którą właśnie macie zamiar przeczytać, znacznie ważniejsze jest pytanie, co by było, gdyby Dorothy Smith nie spotkała nigdy Oatman Family Gospel Singers? I co by było, gdyby Betty Raye Oatman nigdy nie spotkała Hamma Sparksa? Albo gdyby Hamm Sparks nie zaczął nieczysto pogrywać? Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność, ale dam spokój. Nie znoszę, jak ktoś mi zdradza zakończenie. Kto mądry więc, niech nie bierze ze mnie przykładu i nie zagląda na ostatnią stronę. W ten sposób nieraz zepsułam sobie przyjemność lektury. Jak już mówiłam, pojawiam się w książce tylko od czasu do czasu, ale idę o zakład, że kiedy skończycie czytać, będziecie się dziwili, jak to możliwe, że w końcu udało mi się zachować względnie dobry charakter.
Z poważaniem Tot Whooten
PS. Nigdy nie wychodźcie za mąż za człowieka, który pije.
POCZĄTEK
MIEJSCE AKCJI: POŁUDNIOWE MISSOURI
CZAS AKCJI: LATA CZTERDZIESTE
NASTRÓJ: PEŁEN NADZIEI
Elmwood Springs
Prawie każdy w mieście, kto miał w domu wolny pokój, przyjmował lokatora. Wtedy nie było jeszcze hoteli czy domów z mieszkaniami do wynajęcia. Zanim Howard Johnson wybudował pensjonat, co nastąpiło dopiero parę lat później, ktoś przecież musiał się troszczyć o kawalerów, a i samotne kobiety też musiały mieć jakiś przyzwoity kąt do zamieszkania. Większość ludzi uważała za swój chrześcijański obowiązek wziąć ich do siebie, bez względu na to, czy potrzebowali dodatkowych paru dolarów tygodniowo, czy nie, a niektórzy lokatorzy mieszkali u nich przez lata całe. Pan Pruiet na przykład, kawaler z Kentucky, wyróżniający się długimi i cienkimi kończynami, mieszkał i żywił się u Haygoodów tak długo, aż w końcu wszyscy uważali go za członka rodziny. Kiedy oni się przeprowadzali, on przeprowadzał się razem z nimi. A gdy dokonał żywota w wieku lat siedemdziesięciu ośmiu, został pochowany w rodzinnym grobie Haygoodów, gdzie wyryto na nagrobku:
PAN PIRUET
-------------
NADAL JEST Z NAMI
-----------------------------
PRZY PEŁNEJ ODPŁATNOŚCI
Z domów przy First Avenue North można było spacerkiem dojść do miasta i do szkoły, tam więc zamieszkiwała większość lokatorów.
Teraz lokatorem Smithów jest Jimmy Head, kucharz przygotowujący krótkie dania w Trolejbusowej Gospodzie, obok u Robinsonów mieszka i stołuje się Beatrice Woods, Niewidoma Ptaszyna, trochę dalej, na tej samej ulicy, u Whatleyów mieszka panna Tuttle, nauczycielka angielskiego w szkole średniej. Ernest Koonitz, dyrygent szkolnego zespołu i solista grający na tubie, jest lokatorem u tych samych gospodarzy co panna Alma, która, akurat tak się złożyło, ma kłopoty ze słuchem. Wkrótce jednak Smithowie przyjmą nowego lokatora, co wywoła cały ciąg zdarzeń, o których, jak się potem okaże, będzie można przeczytać na stronach książek historycznych. Oczywiście na razie nic o tym nie wiedzą, zwłaszcza ich dziesięcioletni syn Bobby. Stoi sobie właśnie przed zakładem fryzjerskim ze swym przyjacielem, Monroe’em Newberrym, i wpatruje się w wirujące białe i czerwone paski na obracanym elektrycznie godle fryzjerskim. Zabawa polega na tym, żeby jak najdłużej wgapiać się w wirujący obraz, aż się dostaje od tego zeza, co uważane jest za wielkie osiągnięcie. A skoro już o rozrywkach mowa, to do tej samej kategorii należy wstrzymanie oddechu, dopóki nie straci się przytomności, albo spuszczanie się na linie do kąpieliska za miastem, które zwą Sinym Diabłem. Nawet w największe upały woda w nim jest tak lodowata, że przy zetknięciu z nią serce staje, oczy wyłażą na wierzch, w nogach traci się czucie, a usta natychmiast sinieją, stąd nazwa tego miejsca. Oczywiście chłopcy, te głupie stworzenia, nie mogą się powstrzymać od ciągłego powtarzania tej sztuczki, mimo że wykonują ją pokryci gęsią skórką.
Właśnie tego typu wyczyny przyprawiały Bobby’ego o silny dreszcz emocji. Zresztą już samo jego życie było dostatecznie emocjonujące. Nie znalazłoby się wtedy w całej chyba Ameryce chłopaka, który nie budziłby się rano wesół jak szczygiełek, gotów stawiać czoło całemu światu. Przyszło mu żyć w samym środku największego kraju – ludzie mówili, że większego kraju nigdy przedtem nie było i pewnie już nie będzie. Właśnie pokonaliśmy Niemcy i Japonię w uczciwej walce. Ocaliliśmy Europę, za co nas wtedy wszyscy lubili, nawet Francuzi. Nasze dziewczęta były najbardziej urodziwe, chłopcy najprzystojniejsi, a flaga najładniejsza. Wyglądało na to, że tego roku każdy chciałby być Amerykaninem. Ludzie na całym świecie mieli ochotę wybrać się tutaj. I trudno im się dziwić. Mieliśmy przecież Johna Wayne’a, Betty Grable, Myszkę Miki, Roya Rogersa, Supermana, Dagwood i Blondie, Siostry Andrews i kapitana Marvela. Do tego – Bucka Rogersa i Red Ryder, wiatrówki, Hardy Boys, federalnych urzędników śledczych, Miss America, watę cukrową. Doliczmy jeszcze Charliego McCarthy’ego i Edgara Bergena, Amos’n’Andy, Fibber McGee i Molly oraz fakt, że każdy, kto dochodził do pełnoletności, mógł zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Bobby nawet współczuł każdemu, kto nie miał szczęścia urodzić się w Ameryce. W końcu to my wynaleźliśmy wszystko, co się naprawdę w świecie liczyło. Hot dogi, hamburgery, kolejkę górską, łyżworolki, lody w rożkach, elektryczność, koktajle mleczne, jazzową trzęsionkę, baseball, piłkę nożną, koszykówkę, grillowanie, pistolety na kapiszony, lody z sokiem owocowym i bitą śmietaną, a także banany z lodami i bitą śmietaną. Mieliśmy coca-colę, fistaszki w czekoladzie, szafy grające, oxydol, płatki mydlane, margarynę i bombę atomową!
Byliśmy potężniejsi, lepsi, bogatsi i silniejsi od wszystkich, a jednak zawsze postępowaliśmy zgodnie z zasadami fair play. Do tego stopnia, że zaraz potem, jak pokonaliśmy Niemców i Japończyków, pomogliśmy im podnieść się i pozbierać. Jeśli nie jest to sportowa postawa, w takim razie jak inaczej to nazwać? Z rodzinnego stanu Bobby’ego, Missouri, pochodzili Mark Twain, Walt Disney, Ginger Rogers, jak też światowe targi w St. Louis. Na pokładzie okrętu wojennego „Missouri” Japończycy poddali się generałowi Douglasowi MacArthurowi. To jeszcze nie wszystko. Drużyna zuchów Bobby’ego osobiście spenetrowała całe miasto, zbierając stare opony, makulaturę i stare garnki aluminiowe. W ten sposób przyczynili się do wygrania wojny. Na dodatek prezydent całych Stanów Zjednoczonych, pan Harry S. Truman, był rdzennym missourińczykiem, a St. Louis wygrał mistrzostwa w baseballu. Tego roku nawet drzewa dumnie się prostowały; w każdym razie tak to widział Bobby.
Miał on ojca i matkę, a także babkę, nie znał przy tym nikogo, kto by już nie żył. Widział jedynie wystawione w witrynach sklepowych fotografie chłopców poległych na wojnie. Bobby i jego najlepszy przyjaciel, Monroe, byli teraz związani braterstwem krwi; akt ten był tak podniosły, że żaden z nich nie wspominał o nim ani słowem podczas drogi powrotnej do domu. Starsza siostra, Anna Lee, ładna niebieskooka blondyneczka, miała ogromne powodzenie wśród starszych chłopaków, którzy krążyli nieraz wokół domu i kiwali się z Bobbym w nogę. Czasami dostawał od nich ćwierćdolarówkę, żeby sobie poszedł i zostawił ich samych na ganku z Anną Lee. A ćwierćdolarówka w roku 1946 oznaczała prażoną kukurydzę, cukierki, kino z kroniką i dodatkiem, a także wyprawę do budki projekcyjnej, by spotkać się ze Snookym, który czytał książki Mickeya Spillane’a. Po kinie mógł też pójść do Trolejbusowej Gospody, gdzie ich lokator, Jimmy, smażył mu hamburgera, jeżeli nie był akurat zajęty.
Mógł też wstąpić do drugstore’u na rogu, żeby przeczytać kilka najnowszych komiksów. Jego ojciec był aptekarzem, Bobby’emu pozwalano więc oglądać je do woli, oczywiście pod warunkiem, że nie pozagina kartek i nie poplami ich jedzeniem. Thelma i Bertha Ann, które siedziały przy saturatorze z wodą sodową, uważały go za fajnego chłopaka i przemycały mu czasem trochę wiśniowej coli albo – jeśli miał więcej szczęścia – porcję piwa korzennego. Centrum Elmwood Springs stanowiła tylko jedna długa ulica pomiędzy dwiema przecznicami, nie sposób więc było tu zabłądzić. Pogoda przez okrągły rok dopisywała jak na zamówienie. Co roku w październiku na niebie pojawiał się wielki pomarańczowy księżyc, wprost wymarzony na Halloween. W Święto Dziękczynienia natomiast zawsze robiło się rześko, tak że po sutym obiedzie z tradycyjnym indykiem dobrze było wyjść na dwór i pobawić się w berka. Raz albo dwa razy do roku spadał śnieg, akurat wtedy, gdy Bobby wolał zostać w domu i nie iść do szkoły.
Potem następowała wiosna – pojawiały się świerszcze, żaby, a na drzewach znów wyrastały małe zielone listki. Po niej przychodziło lato, a z nim spanie na osłoniętej werandzie, łowienie ryb, gorące dni spędzane na miejskiej pływalni Kaskada, i jak dotąd Czwarty Lipca zawsze zaznaczony rojem świetlików, które swą luminescencyjną obecnością przedłużały świętowanie, kiedy wystrzelono już wszystkie ognie sztuczne, fajerwerki, a karuzele zatrzymano.
W sierpniowe parne noce, kiedy człowiekowi się wydaje, że zaraz umrze z ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]