[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Fleszerowa Muskat
MILIONERZY
Milionerzy są powieścią pisaną specjalnie dla radia z zachowaniem normalnej struktury powieściowej przy najbardziej dla radia odpowiedniej formie słuchowiska. Dwadzieścia cztery odcinki Milionerów były półgodzinnymi jednoaktówkami, utrzymując się w pełni w gatunku radiowego teatru.
Zrezygnowałam z wprowadzenia opisu — tekstu narracyjnego — stosowanego nieraz w powieści radiowej dla pogłębienia przeżyć psychicznych bohaterów (Kuncewiczowa, Boguszewska). Wszystko, co dzieje się w Milionerach, wyrażone jest dialogiem, wyłącznie dialog konstruuje portret psychiczny postaci., dialog zarysowuje konflikty. Wielkie zaufanie do wyobraźni słuchacza kazało mi wyzbyć się jakichkolwiek uzupełnień pomocniczych w dążeniu do rzeczy w radio najcenniejszej: do- raźności dziania się, urealnienia fikcji literackiej, włączenia słuchaczy w akcję przez uczuciowe uczestniczenie w niej.
W powieści radiowej, ukazującej się w formie książki, rygor tego gatunku staje się jeszcze surowszy. Słowo dialogu jest już tylko słowem drukowanym. Odpada dźwięk — ten niezastąpiony komentarz radiowy, akustyczna ilustracja tła, umiejscowienie akcji — wreszcie sam głos aktora, jego barwa i szczególne cechy, tak bardzo nieraz przywiązujące słuchaczy do postaci powieści. Aby więc nie zatracić jasności akcji i przejrzystości dialogu, musiałam w wydaniu książkowym Milionerów wprowadzić minimalny opis, zastępujący niejako uwagi autora pod adresem reżysera radiowego.
Słuchacze bardzo przywiązali się do Milionerów. Świadczą
0 tym listy, które nadeszły do Polskiego Radia w Gdańsku
1 które “zmusiły” rozgłośnię do kontynuacji losów bohaterów w następnej mojej powieści radiowej Kochankowie róży wiatrów.
Ujawniła się przy tej okazji prawda stara i zawsze cenna, że ludzie lubią odnajdywać w konfliktach powieściowych swoje własne losy, muszą czuć, że pisze się nie tylko dla nich, ale i o nich. Akcja Milionerów, osnuta wokół budowy
pierwszego polskiego zbiornikowca na Stoczni Gdańskiej, nie tylko nie odstraszyła słuchaczy, lecz pozwoliła im wszystkie związane z tym wielkim wydarzeniem sprawy uznać za swoje, bliskie i ważne. Był to triumf nie tyle powieści, jej realizacji radiowej — pracy reżysera i aktorów — ile samych słuchaczy, którzy wykazali tak silne, tak serdeczne powiązanie ze swoim terenem i jego problemami.
Miło mi — nie po raz pierwszy — stwierdzić, że od pewnego momentu stali się oni niejako współtwórcami powieści, wspierając mnie w trakcie jej tworzenia swoją życzliwością, niekiedy radą, a przede wszystkim przywiązaniem do Milionerów.
Stanisława Fleszarowa-Muskat
“Przeczytałam przed chwilą w “Głosie Wybrzeża” o zakończeniu Milionerów... Niewymownie żal z nimi się rozstawać.” Eugenia Kucharek, Gdynia, Czerwonych Kosynierów 29118
“W ciągu tych pięciu miesięcy, kiedy tak co niedzielę słuchałam Milionerów, odkrywałam u Pani coraz to nowe cechy, które mnie do Pani zbliżały. Nagrałam więc sobie ostatni odcinek Milionerów, by w ten sposób zachować wspomnienie tej niepowtarzalnej znajomości. Nie czytam już książek czarno- drukowych prawie trzy lata. A ponieważ nie mam lektora, nigdy nie poznam nic z Pani twórczości. Na przedruk Polskiego Związku Niewidomych nie mam co liczyć, bo wydawnictwa, jakie prowadzi, mają bardzo ograniczone możliwości. Dlatego to nagranie jest jedyną pamiątką, jaka mi po Pani pozostanie.”
Helena Urbaniak, Gdynia, Plac Kaszubski 1 m. 3b
“Przed pięcioma minutami zakończył się ostatni odcinek powieści radiowej Milionerzy, której nasza rodzina słuchała w każdą niedzielę z tak wielkim zainteresowaniem i głębokim przejęciem... Gorąco protestujemy przeciwko zakończeniu powieści i prosimy bardzo o jej dalszy ciąg.”
Monika i Henryk Toczyłowscy z rodziną Gdańsk, ul. Gdyńskich Kosynierów 4 m. 6
“Serdeczne pozdrowienia ze Szczecina dla Milionerów — specjalnie dla Pauliny i Krzysia — zasyłają”
Wanda Januszewska i Stanisława Malczewska
“Prosimy o dalsze odcinki Milionerów. To była najgłówniejsza rozrywka niedzielna wielu słuchaczy i wrażenia na cały tydzień. Nie pozbawiajcie nas tej przyjemności.”
Wszyscy słuchacze z Pogórza
“Ta powieść mnie głęboko wzruszała, zresztą nie tylko mnie ale cały nasz dom. Byliśmy i jesteśmy dumni, że Gdańsk nadaje taką powieść.”
Joanna Byrkowa i cala nasza gromada, Pruszcz Gdański
“Jaka szkoda, że już skończyła się powieść. Teraz przez długi czas będzie nam brak Milionerów i przez długi jeszcze czas będziemy myśleć o ich losach, tak bardzo nam bliskich. Po prostu miałabym ochotę pójść na Rajską, zadzwonić... To była wspaniała powieść, a co najważniejsze — wspaniała realizacja radiowa.”
Natalia Zuchowska, Gdynia, Bank Inwestycyjny
“Wszyscy znajomi moi, a ja z nimi, z niecierpliwością oczekujemy niedzieli i godz. 16-tej, a gdy nadejdzie, słuchamy w napięciu, aby nie uronić ani jednego słowa... Bardzo nie chciałabym, gdyby w końcu Teresa powróciła do męża... Marcin nie zasługuje na to, by go skrzywdzić, on naprawdę kocha Teresę.”
Elżbieta Boniecka, Gdańsk-Wrzeszcz, Kilińskiego 35 m. 3
“W sanatorium w Połczynie dyskutujemy nad losem Marcina i Teresy. Życzymy im dużo szczęścia, bo zasłużyli na nie.”
Janina Gąsiorowska z Gdyni
“»My się na to nie zgadzamy!« — wołamy wielkim głosem
0 następne 24 odcinki Milionerów, bez których nie mielibyśmy pełnej niedzieli. Składamy serdeczne podziękowanie za głębokie wzruszenia podczas słuchania Milionerów.”
Janina Zaborowska, Stare Pole k/Malborka, Cukrownia
“Dzisiaj usłyszałam w radio Teresę i nianię z Milionerów
1 nie mogę powstrzymać się od napisania do Pani. Tak się ucieszyłam, gdy usłyszałam te znajome, tak bardzo miłe głosy. Jak to dobrze, że Pani nowa powieść radiowa (Kochankowie róży wiatrów) to dalsze dzieje Teresy, Marcina i innych... Gdy słuchałam ostatniego odcinka Milionerów, płakałam (mimo że mam trzydzieści lat i dwoje dość dużych dzieci), nie mogłam się pogodzić z myślą, że Marcin i Teresa rozstali się.”
Ewa ze Stargardu Szczecińskiego
Jeszcze nie wiem, kim oni są. Jeszcze ich szukam. Szukam i wypatruję wśród wielu ludzi, z którymi stykam się w ciągu dnia. Kiedy jadę kolejką i patrzę na twarz siedzącej przede mną młodej kobiety, myślę: może ona? Może to tamten człowiek w popielatej kurtce, który zapalił właśnie papierosa? Może to ten staruszek pod oknem, który czyta gazetę?... Wciąż jeszcze jest przede mną sprawa najtrudniejsza: muszę wybrać czyjeś życie i otworzyć je przed tysiącami słuchaczy i czytelników, otworzyć je na oścież.
Jest coś pasjonującego w podpatrywaniu cudzego życia. Ale jest i strach, strach bezsilnego świadka.
Bo może się zdarzyć, że tym ludziom zacznie dziać się krzywda, że — co gorsza — sami będą krzywdzić się nawzajem, że zagrozi im jakieś niebezpieczeństwo, a my nie będziemy mogli im pomóc, nie będziemy mogli ich ostrzec ani powstrzymać i stać nas będzie tylko na bezczynne przyglądanie się wszystkiemu, czym obdarzy ich los.
Ostrzegam was — to nie wy wtargniecie w życie tych ludzi, to oni wtargną w wasze.
Aby nie groziły nam jednak zbyt przykre niespodzianki, uczynię bohaterami mojej powieści ludzi szczęśliwych, prawdziwych życiowych milionerów. Obdarzę ich miłością najbliższych, otoczę szacunkiem, powodzeniem i sympatią. Mam nadzieję, że tego nie zmarnują.
Czego im jeszcze może brakować? Mieszkają w tak pięknym mieście! Kiedy rano wychodzą 'z domów, kłania im się wieża kościoła Marii Panny, płynąca zielonymi kanałami Radunia przyśpiewuje ich krokom, a wieczorem podlewa i a kwiaty na kolorowych balkonach pięknych nowych domów przy ulicy Chlebnickiej, Kramarskiej, Lawendowej i Rajskiej...
— Panie doktorze, pan, zdaje się, mieszka na Rajskiej?
— Tak, Rajska 2.
— Czy zgadza się pan zostać bohaterem mojej powieści radiowej?
— Ja? Co ciekawego widzi pani we mnie?
— Nic. Absolutnie nic.
— Cóż ize mnie za bohater powieści? Jestem lekarzem na stoczni. Moje zajęcie nie jest tak błyskotliwe, jak zawód słynnego chirurga czy kardiologa. Lekarz rejonowy na stoczni to chodząca proza.
— Ale lubi pan swoją pracę?
— To nie tak trzeba nazwać. Ja po prostu czuję się użyteczny. Udzielam ludziom pomocy wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebują. To stwarza niewątpliwie uczucie życiowej satysfakcji.
— Co zechciałby pan jeszcze powiedzieć mi o sobie?
— Uprzedzałem panią z góry, że się pani mną rozczaruje. Naprawdę jestem chodzącą prozą: żonaty, zakochany we własnej żonie, ubóstwiający syna... O, Krzysztof jest wspaniały! Szkoda, że go pani nie może zobaczyć!
— Skąd pan wie, że go za chwilę nie zobaczę? Ile ma lat?
— Sześć. Niedługo skończy. Ale majster z niego taki, że dziesięcioletni chłopcy nie mogą się z nim równać. Ma kolosalne uzdolnienia techniczne. Czy pani uwierzy, że on zna nazwy wszystkich rakiet międzyplanetarnych? Muszę się dobrze pilnować, żeby się przed nim nie sypnąć.
— Ja, niestety, w tej dziedzinie nie mam żadnych szans.
— Niech" się pani tylko przed nim z tym nie zdradza. Nigdy me odzyskałaby pani autorytetu w jego oczach. Żona dokształca się po nocach, żeby móc odpowiadać na jego pytania.
— Mimo wszystko nie odstraszy mnie pan od pójścia na Rajską. Może Krzysztof ma aktualnie jakieś mniej groźne zainteresowania?
— Owszem. Łodzie podwodnie, które puszcza mu w wannie nasz sublokator, również stoczniowiec, pan Wantuła. No i marzenie: kolejka elektryczna.
— Widzi pan, na temat kolejki mogę już coś z sensem powiedzieć.
— Jeździł ze mną kilka dni temu do Gdyni, a potem
zobaczył taką kolejkę w sklepie komisowym i spokoju mi nie daje. Zdaje się, że trzeba będzie mu tę kolejkę kupić.
— Ma pan okazję na urodziny.
— Ale to piekielnie droga historia taka zabawka dla dzieci. A właśnie kupiliśmy lodówkę i chcemy wziąć na raty telewizor. Czasu na rozrywki jest niewiele, bo dodatkowo robię specjalizację w naszym szpitalu na stoczni, musimy więc teatr i kino zainstalować sobie w domu. Zaledwie raz na tydzień możemy z Biedronką gdzieś wyskoczyć.
— Z kim?
. — Przepraszam, z Teresą, to moja żona. Widzi pani, ona ma kilka piegów na nosie. Kilka śmiesznych, rozczulających piegów. To mi się skojarzyło z Biedronką, nazwałem ją tak od razu pierwszego dnia, kiedyśmy się poznali. No i talk już jakoiś zostało. Nawet Krzysztof, kiedy tylko zaczął mówić, nazywał mamę Biedronką.
Czy można się oprzeć chęci natychmiastowego obejrzenia piegów Biedronki? Ale na Rajskiej jest tylko Krzysztof i niania.
— Krzysztof, jedz! Dlaczego nie jesz?
—■ Gorące!
— Co ty opowiadasz? Nawet para nie leci.
— To niech niania sama spróbuje!
— Zupełnie zimne! Będę musiała ci podgrzać.
— Nie!
— Jak ci nie wstyd? Przed panią akurat się tak popisujesz. Pani będzie miała o tobie ładne wyobrażenie.
— Dlaczego on właściwie nie chce jeść?
— A bo ia wiem? Zawsze przy jedzeniu taki marudny. Jak pani doktorowa była mała, to wystarczyło jej powiedzieć: Tereska, talerz ma być wylizany ido czysta! To było usłuchane dziecko. A te dzieci teraźniejsze to nie wiadomo, z której strony do nich podejść.
— Nie chcę płatków! Gorące!
— Podskakuj, podskakuj, ja ci mówię, że ty nastąpisz Panu Boęu na odciski. Płatki za gorące, słyszał to kto coś takiego?
— A co to było z tymi odciskami Pana Boga?
— A to, widzi pani, w naszych stronach tak mówią. Jak kto za bardzo w życiu podskakuje a grymasi, a nosem wszystko roztrąca, to mu się mówi: Podskakuj, podskakuj,
¡nastąpisz ty Panu Bogu ma odciski! Pan doktór się gniewa, kiedy tak mowie do Krzysztofa, ale jak by tam ¡nie myślał, ¡na ¡jedno wychodzi. Na mój babski ¡rozum, to ani Pan Bóg, ani zwykły ludzki los talkiego podskakiwania nie lubi.
— Za ile przyjdzie pan Antoni?
— O, Krzysztofowi to tylko to w głowie! Te okręty, co mu pan Antoni puszcza w wannie w łazience. Za trzy godziny! Za trzy godziny przyjdzie pan Antoni. To nasz sublokator, pan Wantuła, pracuje na stoczni. Ze starego mieszkania razem nas tu przenieśli na Rajską. Spokojny człowiek, stateczny, kłopotu z nim nie ma. Jeszcze jak co potrzeba w domu, to naprawi. Bo ręce złote! Drzwi się nie zamykają za sąsiadkami. A to, panie Antoni, to, a to tamto. Kran cieknie, zlew się zaitkał albo gaz isię ulatnia, pani wie, jak to w tych nowych domach. A on do tego jedyny. Tereska mówi, że sobie domu nie wyobraża bez pana Wantuły.
— Parni Danielewiczowa?
— A ja to tak mówię: Tereska, bo ja panią doktorową od maleńkości wychowałam. Tycia była, jak Krzysztof, kiedy tam nastałam. I do tej pory się trzymam, jak w rodzinie.
— Za ile teraz przyjdzie pan Antoni?
— Za trzy godziny bez pięciu minut.
— A ile to jest trzy godziny bez pięciu minut?
— Nie nudź, Krzysztof, widzisz, że z panią rozmawiam.
— Czy paini Danielewiczowa jest w domu?
— Ale, od rana w pracy.
— Gdzie pracuje?
— W Gdynia-Radio. W tym radio dla marynarzy.
— A jak pani ma na imię?
— Już mówiłam: Teresa. A pan to mówi na nią Biedronka, przez te piegi, co ma na nosie.
— Ale mnie chodzi nie o panią Danielewiczową, tylko
o panią.
— O mnie? Jezus Maria, a po co pani moje imię? Wszyscy mówią na mnie “niania”. Krzysztof, Tereska i pan doktór. Tylko pan Antoni to mówi do mnie “panno Pau- lino”.
— Jednak ma pani dla kogoś imię. “Panno Paulino” — to bardzo ładnie brzmi.
— Ano, owszem.
— Pan Antoni teraz na stoczni?
— A gdzie by miał być? Jezu! Żeberka miałam mu przystawić!
— Za ile teraz przyjdzie pan Antoni?
—* Za dwie godziny i trzy kwadranse.
— Kwadrans — to długo?
— Nie nudź, mówiłam ci! Płatki zupełnie wystygły, znowu trzeba będzie przygrzewać. Teresce mówiło się raz i było święte. Dziewczynki jednak zawsze grzeczniejsze. Pan doktór nawet chciał, żeby była dziewczynka.
— Wcale nieprawda! Tatuś chciał od razu mnie!
— ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]