[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Weber David
1633
- Cóż za urzekający widok! - wykrzyknął Richelieu. - Nigdy jeszcze nie widziałem kota
o tak wyjątkowej urodzie. Umaszczenie jest wprost cudowne.
Arystokratyczna, intelektualna twarz rzeczywistego władcy Francji na moment pojaśniała
młodzieńczym blaskiem. Przez kilka chwil Richelieu kompletnie nie zważał na Rebekę.
Stearns i bawił się malutkimi łapkami kota, który siedział na jego kolanach, a którego
niewiele wcześniej Rebeka ofiarowała mu w charakterze podarunku dyplomatycznego.
Podniósł uśmiechniętą twarz.
- Nazwałaś go, pani, „kotem syjamskim"? Wydaje mi się niemożliwym, abyście zdołali
w tak krótkim czasie nawiązać współpracę handlową z południowo-wschodnią Azją. Nawet
zważywszy na wasz geniusz techniczny, zakrawałoby to na kolejny cud.
Rebeka zastanawiała się nad tym uśmiechem, równocześnie przygotowując odpowiedź.
Przynajmniej jedna rzecz stała się dla niej jasna od czasu, gdy kilka minut wcześniej
wprowadzono ją na prywatną audiencję u kardynała. Niezależnie od pozostałych cech,
Richelieu wydawał się najinteligentniejszym człowiekiem, jakiego wżyciu spotkała. A z całą
pewnością najprzebieglejszym.
I dość ujmującym, czego się nie spodziewała. Połączenie niebywałego intelektu z
wewnętrznym ciepłem i wdziękiem było rozbrajające dla kogoś takiego jak Rebeka, która
sama była intelektualistką.
Przypomniała sobie stanowczo o tym, że bycie rozbrojonym w obecności Richelieu to
ostatnia rzecz, na jaką może sobie pozwolić. Mimo błyskotliwości i osobistego uroku
kardynał bez wątpienia stanowił aktualnie największe zagrożenie dla jej narodu. I choć nie
przypuszczała, żeby z natury był okrutny, już wcześniej pokazał, że w obronie tego, co zwykł
określać „interesem narodu", nie okazuje cienia litości. Zwrot la gloire de France brzmiał
cudownie dźwięcznie - lecz krył w sobie ostrze wymierzone w tych, którzy staną mu na
drodze.
Zdecydowała się uchwycić ostatnich słów kardynała.
- „Kolejny" cud? - zapytała, unosząc brew. - Ciekawe określenie, Wasza Eminencjo. O
ile mnie pamięć nie zawodzi, ostatnio uznałeś, panie, Ognisty Krąg za „czary".
Łagodny uśmiech Richelieu nie zmienił się ani na chwilę, odkąd znalazła się w jego
prywatnej sali audiencyjnej.
- To nieporozumienie - rzekł zdecydowanie, machnąwszy lekceważąco dłonią. Przez
chwilę podziwiał zwierzę uderzające łapką w jego długie palce. - Mój błąd, za który biorę
pełną odpowiedzialność. Pochopne wysnuwanie wniosków, kiedy się ma jedynie poszlaki,
zawsze jest błędem. Ja zaś, obawiam się, byłem wówczas chyba pod zbyt wielkim wpływem
poglądów ojca Józefa. Zapewne poznałaś go, pani, wczoraj podczas audiencji u króla?
W tym zdaniu również kryło się podwójne znaczenie. Richelieu delikatnie przypominał
Rebece, że alternatywą dla rozmów z nim było układanie się z dość dziecinnym królem
Ludwikiem XIII albo - co gorsza - z ojcem Józefem, fanatykiem religijnym. Kapucyn był
bliskim znajomym kardynała, a poza tym stał na czele ortodoksyjnej świeckiej organizacji
katolickiej, znanej jako Towarzystwo Świętego Sakramentu.
Rebeka zwalczyła naturalną pokusę każdego intelektualisty: pokusę mówienia. W tej kwestii,
podobnie jak w wielu innych, została fachowo przeszkolona przez swego męża, który nie był
aż takim intelektualistą. Mike Stearns pełnił niegdyś funkcję przewodniczącego związku
zawodowego i - w przeciwieństwie do Rebeki - już dawno temu nauczył się, że często
najlepszą strategią negocjacji jest zwykłe milczenie.
-Niech druga strona gada - powtarzał jej. - W ogóle uważam, że z otwartą gębą dwa razy
łatwiej coś schrzanić niż z zamkniętą.
Kardynał, rzecz jasna, był tego doskonale świadom. Milczenie przeciągało się.
Dla każdego intelektualisty milczenie jest grzechem śmiertelnym. Rebeka musiała więc
ponownie zmusić się do trzymania języka za zębami.
Ratowała się, kierując myśli ku swemu małżonkowi: Mike, o twarzy nieco wymizerowanej i
smutnej, żegnający ją w drzwiach ich domu w Grantville, gdy wyruszała w podróż
dyplomatyczną do Francji i Holandii; ta sama twarz (to wspomnienie znacznie bardziej
podniosło ją na duchu) wcześniejszej nocy, w ich łóżku.
W uśmiechu, który przywołało na jej twarz właśnie tamto wspomnienie, było coś, co
pokonało kardynała. Oczywiście uśmiech Richelieu wciąż pozostawał niezmienny. Westchnął
jednak głęboko i - delikatnie, lecz stanowczo - postawił kotka na posadzce, kończąc igraszki.
- Ów „Ognisty Krąg", jak go nazywacie, który sprowadził do naszego świata tych
„Amerykanów" wraz z ich cudaczną techniką, był czymś wystarczająco niezwykłym, by
wszystkich nas wprowadzić w błąd, pani. Jednakże po głębszych rozważaniach, szczególnie
popartych dowodami, na których mogłem się oprzeć, doszedłem do wniosku, że byłem w
błędzie, określając to wasze... proszę wybaczyć moje określenie, dziwaczne nowe państwo
wytworem „czarów".
Richelieu umilkł na chwilę i wygładził swoje bogate szaty.
- Zaiste, to niewybaczalny błąd z mojej strony. Raz, gdy znalazłem chwilę, by
przemyśleć tę sprawę, zdałem sobie sprawę, że niebezpiecznie zbliżyłem się do manicheizmu.
- Zachichotał. - Ile to już czasu minęło, odkąd potępiono tę herezję? Półtora tysiąclecia, ha! A
ja się uważam za kardynała!
Rebeka uznała, że może bezpiecznie zaśmiać się w odpowiedzi na ten żart. Na tym jednak
koniec. Niemalże wyczuwała, jak przyciągają ma-gnetyzująca osobowość kardynała, i ani
przez chwilę nie wątpiła, że Richelieu doskonale zdaje sobie sprawę z siły własnego uroku.
Kardynał był człowiekiem ze wszech miar cnotliwym, „uwodzenie" było jednak określeniem
o kilku różnych znaczeniach. Wielokrotnie dochodzenie Ri¬chelieu do władzy i wpływów
łagodzone było jego osobistym czarem • wdziękiem - a w przypadku innych intelektualistów
także giętkością jego umysłu. Na dobrą sprawę gdyby Rebeka nie była wysłanniczką kraju
toczącego wojnę z Richelieu, z miłą chęcią poświęciłaby kilka godzin jednemu z
najwybitniejszych umysłów świata chrześcijańskiego, by podyskutować o teologicznych
implikacjach owego dziwnego zdarzenia, które sprowadziło do siedemnastowiecznej Europy
pełne ludzi miasteczko z miejsca odległego w czasie o kilka stuleci, a zwanego „Stanami
Zjednoczonymi Ameryki Północnej".
„Zamilcz, kobieto! Bądź posłuszna mężowi!".
Ta myśl tylko utrwaliła jej pogodny uśmiech. Tak naprawdę Mike'owi Stearnsowi daleko
było do patriarchy. Rebeka wiedziała, że rozbawiłaby go, opowiadając mu o tym, jak sama
siebie strofowała. („Niech mnie kule biją. Chcesz powiedzieć, że chociaż raz mnie
posłuchałaś?").
Richelieu poniósł kolejną drobną porażkę. Widziała to w jego uśmiechu, który stał się jakby
odrobinę wymuszony. Kardynał ponownie wygładził szaty, a następnie wznowił swą
wypowiedź.
- Nie, jedynie Bóg mógł dokonać tak niebywałej zamiany czasu i przestrzeni. A wasz
termin „Ognisty Krąg" wydaje się bardzo na miejscu. -Jego uśmiech stał się teraz niezwykle
pogodny. - Jak zapewne zdajesz sobie, pani, sprawę, moi szpiedzy już od dawna badali te
wasze „Stany Zjednoczone" w Turyngii. Kilku z nich przepytało miejscowych, którzy byli
świadkami tego wydarzenia. I ci prości chłopi również widzieli, jak niebiosa się rozwierają i
aureola ognia pozbawionego żaru tworzy mały świat w niewielkiej części środkowych
Niemiec.
- Mimo to - rzekł, unosząc gwałtownie dłoń, jakby chciał uprzedzić słowa Rebeki, choć
ona wcale nie miała zamiaru się odzywać - sam fakt, że zdarzenie to było dziełem bożym, nie
daje nam konkretnej odpowiedzi na pytanie o jego cel.
„Zaczyna się - pomyślała Rebeka. - Oficjalna linia postępowania".
Zdawała sobie sprawę, że spotyka ją zaszczyt. Z rozmów, które prowadziła ubiegłego
wieczora z dworzanami podczas audiencji u króla, jasno wynikało, że elita Francji wciąż
szuka spójnego ideologicznego wytłumaczenia pojawienia się Grantville w niemieckim
księstwie Turyngii. Po przetrwaniu dwóch lat (nie wspominając o rozgromieniu po drodze
kilku nacierających armii, z których przynajmniej jedna była zwerbowana i opłacona przez
Francję) Amerykanie wraz z nowo tworzonym przez siebie społeczeństwem nie mogli już być
traktowani tylko jako pogłoska. Określenie „czary" było zaś... zbyt błahe.
Nie miała wątpliwości, że Richelieu skonstruował już wytłumaczenie i właśnie ona usłyszy je
jako pierwsza.
- Czy zastanawiałaś się, pani, nad historią świata, który stworzył tych waszych
Amerykanów? - zapytał. - Zapewne wiesz, pani, również, że pozyskałem - znowu machnął
lekceważąco dłonią - różnymi sposobami część ksiąg historycznych, które wasi Amerykanie
zabrali ze sobą. Przestudiowałem je wszystkie bardzo uważnie.
„To jest akurat jasne" - pomyślała Rebeka. Była to myśl nieco posępna, ponieważ jasne stało
się dopiero teraz. Wcześniej ani ona, ani Mike, ani nikt z władz nowych Stanów
Zjednoczonych nie pomyślał nawet, że zdobycie książek do historii stanie się jednym z
głównych celów obcego wywiadu. Literatura techniczna - owszem, plany, szkice - owszem;
wszystko to, co pozwoliłoby wrogom Stanów Zjednoczonych ukraść część ich niebywałej
technologii. Jednak... licealne podręczniki?
Teraz, rzecz jasna, było to oczywiste. Latem roku 1633 każdy władca i wpływowy polityk na
świecie wiele by dał, żeby się dowiedzieć, co go czeka w najbliższych latach. Konsekwencje
tej wiedzy mogłyby być prawdziwie nieobliczalne. Jeżeli król wie, co nastąpi za rok, tudzież
dwa lata, to zrobi wszystko, żeby ten obrót spraw przyspieszyć - jeśli rozwój wypadków mu
odpowiada - albo żeby do niego w ogóle nie dopuścić.
I w ten właśnie sposób ów król momentalnie pomiesza następstwo wydarzeń, które w ogóle
doprowadziły do tamtego stanu rzeczy. Był toodwieczny dylemat osób podróżujących w
czasie, z czym Rebeka zdołała się zapoznać podczas lektury książek science fiction,
przeniesionych wraz z całym miasteczkiem do siedemnastego wieku. I podobnie jak jej mąż,
uznała, że Ognisty Krąg stworzył świat równoległy do tego, z którego pochodziło Grantville i
cała historia, która doprowadziła do powstania miasteczka.
Gdy tak rozmyślała, Richelieu przyglądał jej się bacznie. Jego inteligentne ciemnobrązowe
oczy również kryły w sobie coś ponurego. Ani przez chwilę nie myślała, że kardynał jest zbyt
głupi, by to pojąć. On również wiedział, że historia, która miała miejsce, już się nie powtórzy
-wiedział też jednak, że mimo to można dostrzec w owych wydarzeniach pewne ogólne
wzorce. I odpowiednio pokierować losami Francji.
Potwierdziły to jego kolejne słowa.
- Naturalnie konkretne wydarzenia będą inne, jednakże podstawowy zarys tamtej przyszłości
jest wystarczająco przejrzysty. Myślę, że można go podsumować określeniem, które tak
faworyzujecie: „demokracja". Bądź też, jak ja bym to ujął, rządy mas, albowiem, szczerze
mówiąc, u podstaw wszystkich struktur politycznych owego świata przyszłości leży ta sama
cecha. Odrzucono władzę panującej arystokracji i rodziny królewskiej; cała władza spoczywa
w rękach ludu - niezależnie od tego, czy nazywa Slc- go „obywatelami", „proletariatem", czy
też jeszcze inaczej. Żadnych CugH, żadnej kontroli, żadnych ograniczeń nałożonych na ich
pragnienia i ambicje.
Tym razem machnięcie dłonią nie było lekceważące.
- A za tym idzie cała reszta. Masakra sześciu milionów twych żydowskich
pobratymców, pani, że wspomnę tylko o jednym przykładzie. Zbrodnie dokonane przez takie
potwory, jak Stalin i ci Azjaci. Mao i Pol Pot, o ile dobrze sobie przypominam. Nie
zapominajmy też o dewastacji całych miast i regionów przez reżimy, które może i były mniej
despotyczne, lecz siały równie wielkie spustoszenie wśród narodów. Pragnę ci też
przypomnieć, pani, że Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, które tak usilnie pragniecie
odtworzyć w tym świecie, ani przez chwilę nie zawahały się przed spopieleniem miast w
Japonii - a także w Niemczech, z którymi przecież teraz sąsiadujecie. Pół miliona ludzi - choć
bardziej prawdopodobne, że cały milion - wybitych niczym insekty.
Rebeka zacisnęła szczęki. Instynktownie chciała wrzasnąć w odpowiedzi: „Czyżby? A to, że
przez ciebie Niemcy są spustoszone? W wojnie trzydziestoletniej zginie więcej Niemców niż
w którejkolwiek z wojen światowych dwudziestego wieku! Nie wspominając już o milionach
dzieci, które co roku umierają w tym twoim drogocennym arystokratycznym świecie z
powodu chorób, głodu i ubóstwa - nawet, gdy panuje pokój - a wszystkiemu temu można
przecież zaradzić w mgnieniu oka!".
Posłuchała jednak rady, której udzielił jej mąż. Kłótnia z Richelieu nie miała sensu. On nie
stawiał żadnej hipotezy. On po prostu uświadamiał wysłannikowi Stanów Zjednoczonych, że
konflikt trwa i nie dobiegnie końca, dopóki jedna ze stron nie zwycięży. Mimo całego
wdzięku, uprzejmości i pogody ducha, jakie kryły się w jego uśmiechu, Richelieu właśnie
wypowiadał im wojnę.
I w rzeczy samej takie były jego kolejne słowa.
- Wszystko to ma już dla mnie sens. Owszem, to Bóg stworzył Ognisty Krąg.
Nadawanie temu cudowi miana „czarów" zakrawa na absurd. Uczynił to po to, by ostrzec nas
przed niebezpieczeństwami przyszłości, abyśmy mogli przygotować się na ich odparcie.
Abyśmy niezłomnie próbowali stworzyć świat oparty na niezachwianych fundamentach
monarchii, arystokracji i kościoła państwowego. Owe niebezpieczeństwa pani, Madame
Stearns, i pani lud - bynajmniej nie chcę pani urazić i nie implikuję pani osobistej grzeszności
- zarówno szerzycie, jak i ucieleśniacie.
Kardynał powstał i z szacunkiem ukłonił się Rebece.
- A teraz obawiam się, że muszę się zająć sprawami króla. Ufam, pani, że spędzisz miło
czas w Paryżu, a gdybym tylko mógł w czymkolwiek służyć, proszę, daj mi znać. Jak prędko
zamierzasz, pani, wyruszyć do Holandii? I w jaki sposób?
„Tak szybko, jak tylko dam radę, pierwszą lepszą drogą".
Ograniczyła się jednak do nieśmiałego, prawie dziewczęcego:
- Nie jestem pewna. Podróż stąd do Holandii będzie ciężka z uwagi na czasy, które
nastały.
Urok Richelieu wrócił z pełną mocą, gdy odprowadzał ją do drzwi.
- Zdecydowanie doradzam drogę lądową. Na kanale La Manche - a nawet na Morzu
Północnym - zalęgli się piraci. Mogę zapewnić ci, pani, ochronę do granicy Niderlandów
Hiszpańskich i bez wątpienia bezpieczną przeprawę do Holandii. Owszem, owszem, obecnie
Francja i Hiszpania są antagonistami, lecz - mimo tego, co mogłaś słyszeć, pani - moje
osobiste relacje z arcyksiężną Izabelą są całkiem dobre. Hiszpanie na pewno nie będą robili
przeszkód.
Stwierdzenie to było co najmniej śmieszne. Ostatnią rzeczą, jaką Hiszpanie chcieliby ujrzeć,
była misja dyplomatyczna pod przewodnictwem małżonki prezydenta Stanów
Zjednoczonych, zadomowiona w Holandii, którą owi Hiszpanie starali się od półwiecza
podbić. Te Stany Zjednoczone może i nie były wielkie. Jeśli chodzi o obszar, były to po
prostu stare regiony Turyngii i zachodniej Frankonii - mały wycinek Niemiec. Zgoda, wedle
niemieckich standardów Stany Zjednoczone były ważnym księstwem. Tylko Saksonia miała
większą liczbę ludności. Jednak ich populacja była niczym w porównaniu z populacją czy to
Francji, czy Hiszpanii. A mimo to rok wcześniej owo nowe małe państwo rozbiło armię
hiszpańską pod Eisenach i zamkiem Wartburg. Sama idea sojuszu między Stanami
Zjednoczonymi i Republiką Zjednoczonych Prowincji... była najgorszym z koszmarów dla
każdego hiszpańskiego oficjela.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]