[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Danuta Fluksik-Skórzewska

CHASZCZE AMERYKI

Mojej rodzinie,

przyjaciołom, znajomym

i tym, których los surowo doświadczył

poza granicami ojczyzny,

dedykuję tą książkę...

To wszystko wydarzyło się naprawdę,

przed dwudziestu Å‚aty.

Ameryka zmieniła się od tego czasu,

jeszcze bardziej zmieniła się Polska.

Ale tak jak wtedy, ludzie nadal

wyruszajÄ… za ocean

w poszukiwaniu szczęścia.

Jak ta historia dowodzi

-— czasem je znajdują. W miłości...

I.

Słońce zbliżało się do linii horyzontu. W jej pobliżu ziemia płonęła żywymi, mieniącymi się kolorami, począwszy od ciem­nej czerwieni po blady róż. Dookoła ciężkiej, chowającej się za horyzont kuli niebo z wolna nabierało głębokiej, granatowej barwy. Na miasto opadał wieczór.

Aleksandra siedziała na ławeczce obserwując swoje dzieci bawiące się w piaskownicy. Jej myśli były jednak dalekie i od dzieci, i od widoku zachodzącego słońca. Krążyły wysoko, prze­mierzając ocean.

"Dlaczego? Jak mógł tak postąpić? Jak mógł? O Boże!" Zagryzła wargę, ale to nie powstrzymało łez, które napływały do oczu. Otarła policzki dłonią. Jeszcze raz wydobyła z kieszeni kopertę - długo i z bólem patrzyła na nią, po czym wyjęła list. Musiała, po prostu musiała go ponownie przeczytać.

"Roman już z nami nie mieszka. Wyprowadził się. Poznał tu pewną kobietę i zupełnie na jej punkcie zwariował. Kilka dni temu zamieszkał w jej domu jawnie przyznając się do łączą­cego ich intymnego związku. Olu, tak mi przykro, że muszę ci o tym napisać, ale nie mogę dłużej tego przed tobą ukrywać. Jesteś jeszcze młoda i także możesz ułożyć sobie życie inaczej..."

Dalej nie czytała, złożyła list i wsunęła go z powrotem do kieszeni.

-              Mamuś, czy to list od tatusia?

Drgnęła, nawet nie spostrzegła, kiedy jej córeczka Gosia stanęła tuż obok niej.

-         Nie kochanie, to od cioci Tereski.

-         Myślałam, że to może tatuś do nas napisał! - dziewczynka zrezygnowana usiadła obok matki. - Dlaczego on do nas nie pisze?

-         Napisze! Jeszcze napisze. Musimy być tylko cierpliwe -Aleksandra przytuliła mocno córeczkę. Popatrzyła na zachodzą­ce słońce i wskazała je ręką. - Zobacz, kochanie, słońce wygląda

•      7

jak ognista kula. Piękny widok, prawda? Ale już jest późno, wracajmy do domu.

Długo nie mogła zasnąć tej nocy, leżała i czekała na sen, ale on nie przychodził. Było jej smutno i źle. Nie wiedziała, jak ma postąpić wobec teściów: czy powiedzieć im o Romanie? Bała się tego, bo przecież teraz, kiedy Roman jest już z inną kobietą, kim ona jest dla nich? Nikim! A dzieci? Co się z nimi stanie? Maciek tak bardzo przypomina Romana. Roman! Nagle poczuła się bardzo oszukana i nikomu niepotrzebna. Serce skur­czyło sie z bólu, coś uwięzło w krtani i z oczu ciurkiem popłynęły łzy. Nie chciała się nad sobą rozczulać, ale rozpacz była zbyt wielka.

"Co ja teraz zrobię? Nic! Nic!" Odpowiadała sama sobie. Nie wolno o tym myśleć, nie wolno! Jutro! Jutro będzie lepiej. Roman napisze list, w którym wyjaśni całe to nieporozumienie i wszystko okaże się inne, lepsze. Jej powieki robiły sie coraz cięższe. Już nie płakała. Leżała cichutko wsłuchując się w coraz wolniejszy rytm bicia własnego serca, aż zasnęła... Znowu była z nim; tajemniczy brunet spoglądał jej śmiało w oczy, zawstydzał ją tym spojrzeniem, a ona różowiła się jak mała dziewczynka. Miała wówczas dziewiętnaście lat. Po pierwszym roku medycy­ny odbywała praktykę w rodzinnym mieście. A że był to okres wakacji, nuda dawała się jej mocno we znaki; rzadko kto odwie­dzał przychodnię o tej porze roku.

* * *

Kiedy spotkała go po raz pierwszy, przyglądała się swojemu odbiciu w lusttze - miała wesołe, niebieskie oczy, długie złociste włosy, lekko wystające policzki i mały zadarty nosek. Poprawiała właśnie makijaż, kiedy usłyszała coraz głośniejszy sygnał karetki pogotowia. Syrena głośnym echem odbiła się od wyłożonych glazurą ścian przychodni.

Tak poznała Romana, którego przywieziono z wypadku z lekkimi obrażeniami. Właściwie nic strasznego, doznał jedynie szoku.

Pojawił się w jej życiu tak niespodziewanie! Nie był ryce-

8

rzem na białym rumaku ani też wymarzonym księciem z bajki. Wyglądał jak przeciętny mężczyzna, ale Aleksandra dostrzegła w nim coś więcej. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nig­dy w takie rzeczy nie wierzyła, szydziła z każdego, kto twierdził, że można się tak zakochać. Kiedy na nią patrzył, kiedy trzymał ją za ręce, kiedy się do niej uśmiechał, w środku jej ciała jakby fruwały motyle i rozkwitały kwiaty, a serce rozpierała niewypo­wiedziana radość.

Na początku Aleksandra nie traktowała tego związku po­ważnie. Roman był na czwartym roku prawa, ona zaś dopiero na pierwszym roku medycyny. W ich zajętym nauką życiu nie było miejsca na miłość, a już zupełnie nie na małżeństwo czy dzieci. Jednak stało się inaczej. Na trzecim roku studiów Alek­sandra zaszła w ciążę. Roman był szczęśliwy, kiedy mu o tym powiedziała. Aborcji w ogóle nie brał pod uwagę. Pracował już wówczas w zespole adwokackim, uznał więc, że nadeszła pora na małżeństwo.

W prowincjonalnym kościółku odbył się ich skromny ślub, po którym zamieszkali wspólnie z rodzicami Romana. Kiedy po siedmiu miesiącach na świat przyszła Gosia, życie zaczęło się trochę komplikować. Aleksandra przerwała naukę. Jeszcze łudziła się, że gdy Gosia podrośnie, odwiezie ją do swoich rodzi­ców, a sama powróci na uczelnię. Jednak w niedługim czasie odkryła, że znowu jest w ciąży i tak jej marzenia o ukończeniu studiów i zdobyciu zawodu rozpierzchły się na dobre. Ale nie była z tego powodu nieszczęśliwa, miała przecież swoją rodzinę - ukochanego męża i cudowne dzieci - i starała się sprostać wszystkim obowiązkom.

Kiedy Roman prowadził jakąś zawiłą sprawę i musiał praco­wać nocami, wyjeżdżała z dziećmi do swoich rodziców na wieś. Tam mieszkała także jej najbliższa przyjaciółka, Teresa, z którą kiedyś, przed laty, wspólnie snuły projekty na przyszłość, marzy­ły o podróżach i przygodach, planowały swoje wspaniałe kariery. Teresie nie podobały się te samotne przyjazdy w rodzinne stro­ny. Tamtego lata, kiedy powiedziała Aleksandrze o swoim blis­kim wyjeździe, też była oburzona.

9

-          Znowu przyjechałaś sama?! Czy to nie dziwne, że Ro­man tak często pozwala ci tu samej przyjeżdżać? Nie, nie! On nie dba o ciebie tak, jak powinien - mówiąc to Teresa głośno trzasnęła drzwiami.

-          Cicho! - Aleksandra położyła palec na ustach. - Obudzisz mi dzieci. Siadaj, zaraz do ciebie wrócę!

-          Pójdę z tobą, daj, pomogę ci. - Teresa chwyciła miednicę pełną wypranych pieluch. Aleksandra otworzyła drzwi i obie wyszły na podwórze, aby powiesić pieluszki na sznurze. W ogro­dzie Teresa powróciła do tematu. - Uważam, że Roman powi­nien czasami ci towarzyszyć. W końcu od czego jest mąż?

-          Daj spokój. Ja chętnie sama tu przyjeżdżam. Tu jest tak ładnie, mam spokój, wypoczynek. I powietrze jest takie świeże, pachnące. A tam gnieciemy się w jednym pokoju. I żebym się starała być jak najlepsza dla teściowej, to ona i tak ciągle narzeka.

-          Teściową ty się nie przejmuj, one wszystkie są takie same! - Teresa powiedziała to w taki sposób, że obie wybuchnęły gromkim śmiechem.

-          Mówisz tak, jakbyś sama miała teściową!

-          O, co to, to nie! Ja mam zupełnie coś innego w głowie. Nie uwierzysz, po prostu nie uwierzysz, jak ci to powiem! Ale niech... Wyjeżdżam! Naprawdę wreszcie wyjeżdżam!

-          Wyjeżdżasz? - Aleksandra była tylko lekko zdziwiona. -A dokąd tym razem?

-          Zgadnij! Tym razem to nie Szwecja ani Niemcy, ani nawet Anglia! Tak! To Ameryka! - wykrzyknęła radośnie Teresa i rzuci­ła się przyjaciółce na szyję.

-          Ameryka?! Jak ci się to udało? - zapytała Aleksandra.

-              To długa historia. Córka koleżanki mojej mamy jest w
Stanach i to ona przysłała mi zaproszenie. Nic ci nie mówiłam,
bo sama w to tak do końca nie wierzyłam, ale wczoraj byłam w
ambasadzie i dostałam wizę! - Teresa ze szczęścia okręciła się
parę razy dookoła, aż zaplątała się w wiszące pieluchy. Nagle
jednak posmutniała spoglądając na sznur białych szmatek po­
wiewających na wietrze. - Żal mi ciebie! Planowałyśmy pojechać
tam razem, pamiętasz?

10

-          Pamiętam - Aleksandra westchnęła. - Ale to było tak daw­no temu.

-          Zaraz, poczekaj, przecież nic straconego. Urządzę się tam jakoś i wtedy przyślę ci zaproszenie. Przyjechałabyś?

Po roku Teresa istotnie przysłała zaproszenie, ale skorzystał z niego Roman.

-              Kochanie! To dla nas życiowa szansa - przekonywał ją
mąż. - Z moich praktyk niczego się w najbliższej perspektywie
nie dorobimy. Więc pojadę tam, zarobię na mieszkanie i samo­
chód, przywiozę trochę dolarów. Cóż nam wtedy będzie pot­
rzebne do szczęścia? Zobaczysz, czas szybko zleci. Nie możemy
zaprzepaścić takiej szansy!

Teraz minęły już dwa lata, odkąd Roman wyjechał, a kilka miesięcy, odkąd przestał pisać, tak jakby zupełnie zapomniał o niej, o dzieciach i o swoich obietnicach.

Promienie wschodzącego słońca padły na twarz. Aleksandry, a włosy rozrzucone niedbale na poduszcze wydały się jeszcze jaśniejsze niż zwykle. Aleksandra obudziła się i od razu poczuła ból i rozpacz. Oczy utkwiła w suficie, jakby tam szukała ratun­ku.

"Nie, to niemożliwe! To chyba był tylko zły sen - wyszepta­ła. - Cjdzie podziałam ten list?" Wstała i zaczęła nerwowo przeszukiwać kieszenie. Coś zaszeleściło! Jest! O Boże! O Pa­nienko Przenajświętsza! Delikatnie rozprostowała kopertę, wy­jęła z niej list i ponownie go przeczytała. Smutek jeszcze boleś­niej i głębiej sięgnął w jej serce.

"Zapomniał o nas! O mnie i o dzieciach! Porzucił dla jakiejś kobiety. Co to za kobieta, dla której tak łatwo porzucił swoją rodzinę? Jak on mógł nam to zrobić?" Ukryła twarz w poduszce.

Dopiero ostry sygnał budzika przypomniał jej o codzien­nych obowiązkach. Już od dłuższego czasu pracowała w szpitalu jako pielęgniarka, zmusiły ją do tego ciągle zwiększające się potrzeby. Pieniądze, które Roman przesyłał, ostatnio zresztą coraz rzadziej i mniej zabierała teściowa twierdząc, że to na

11

mieszkanie i żywność. Dzieci zaś rosły, a wraz z nimi rosły wy­datki. Zaczęła więc pracować; z czasem przyzwyczaiła się do nowej sytuacji i nawet ją polubiła.

Dzień zapowiadał się słoneczny. Po odprowadzeniu dzieci do przedszkola popędziła jak zwykle do szpitala. Nie miała dale­ko, zaledwie kilka przecznic. Jednak spiesząc się nie zauważyła, że zdąża w przeciwnym kierunku, że mija jezdnię nie bacząc na przejeżdżające szybko samochody. Dopiero kiedy jeden z samochodów z przenikliwym piskiem opon zatrzymał się tuż obok niej, a kierowca czerwony ze złości obrzucił ją soczystą wiązanką przekleństw, zorientowała się, że biegła nie w tym co trzeba kierunku.

-              Uważaj, gdzie idziesz! Śpiąca królewna, psia krew!

Roztrzęsiona Aleksandra podniosła torebkę z ziemi. Dygo­tała na całym ciele. Co by się stało z dziećmi, gdyby... przestra­szyła się na samą myśl o tym i znowu była bliska płaczu.

Do szpitala wbiegła jak do bezpiecznego schronienia. Ale kiedy weszła do gabinetu zabiegowego gwar, jaki tam panował, nagle ucichł. Podejrzliwie popatrzyła na obecnych i nagle do­padł ją strach, że oni wiedzą, że cały świat już wie i widzi w niej śmieszną, porzuconą kobietę. Cała krew spłynęła jej do pięt, czuła, że się czerwieni i że pot skrapla się jej na plecach. Nie! To niemożliwe! Nikt jeszcze o rym nie wie! - uspokajała samą siebie. Włożyła rękę do kieszeni, palcami namacała kopertę. Jest, list jest na miejscu! To tylko przewrażliwiona wyobraźnia wzmagała jej obawy i lęki.

Do gabinetu wpadł zdyszany chirurg, miły, lubiany przez wszystkich doktor Michał.

-              Krystyna nie przyszła dziś na dyżur - oznajmił pospiesznie.
- Natychmiast potrzebna mi pomoc! Kto ją zastąpi? Może ty,
Olu?

Aleksandra spojrzała błagalnie na lekarza, czuła, że tego dnia nie była w stanie sprostać zwiększonym obowiązkom. Jed­nak chirurg mówił dalej:

-              Poprzednim razem dałaś sobie świetnie radę. No chodź,
nie marudź!

12

Myjąc drżące ręce poczuła, że nogi zaczynają się pod nią uginać i że brakuje jej powietrza. Skropiła czoło lodowatą wodą; poczuła ulgę, więc zrobiła to jeszcze raz i jeszcze raz. Potem zerknęła w lustro - po jej makijażu pozostały tylko sine strużki biegnące w dół po policzkach. Do diabła! - zaklęła! Wytarła twarz ręcznikiem. "Jak będę się nad sobą tak rozczulać - pomyś­lała - to nie ja będę udzielała pomocy, tylko mnie jej będą musie­li udzielać".

Po skończonej operacji doktor Michał podniósł obie ręce do góry na znak zakończenia pracy i podziękował wszystkim. Dalsza opieka nad pacjentem należała do anastezjologa; reszta zespołu mogła spokojnie opuścić gabinet. Aleksandra jak naj­szybciej chciała udać się do siebie, ale tuż przy drzwiach czyjaś mocna dłoń chwyciła ją za ramię.

-          Olu, co z tobą? - zapytał doktor Michał spoglądając znad okularów. -Wyglądasz niedobrze! Nie próbuj oszukiwać starego doktora. Czy coś się stało?

-          Nie! Nie, nic - pokręciła przecząco głową. Spuściła wzrok, doktor jednym palcem uniósł jej brodę cło góry, popatrzył jej prosto w oczy, jakby chciał poprzez ich błękit dotrzeć do głębi jej duszy.

-          Czy aby ty nie jesteś w ciąży?

-          Ja? Ja w ciąży? Co też pan doktor mówi? Jak to by było możliwe? Przecież mój mąż...

-          Mąż, tak, wiem, wiem. Ale różnie ludzie mówią...

-          Jacy ludzie? Co mówią? - Aleksandra czuła, że traci resztę sił, jaka w niej jeszcze pozostała. Zachwiała się.

-          Co z tobą? Ola! Słyszysz mnie? Ola!

-          Słabo mi! Słabo!

Lekarz podsunął jej fotel, usiadła na nim blada i bez życia. Kiedy w chwilę później ocknęła się, nie mogła już opanować swojej rozpaczy. Rozpłakała się i, nie zważając na nic, dłuższy czas rozpaczliwie szlochała.

-              Już dobrze! Już dobrze! - Doktor Michał pogładził ją po
włosach jak małe dziecko. - Nie możesz tak sobie brać wszystkie-

13

go do serca! Ho, ho! Nie przypuszczałem, że z ciebie taka deli­katna osóbka. Już dobrze. Nie trzeba, nie trzeba tak płakać.

Mówił cicho, spokojnie, współczująco. Jego uspokajające słowa i delikatna pieszczota sprawiły, że Aleksandra poczuła przypływ zaufania i pragnienie zwierzenia się ze wszystkiego.

-          Panie doktorze, mnie... mnie spotkało coś bardzo złego. Mój mąż... - mówiła z trudem, zacinając się i wyrzucając nie­składne słowa. - Mój mąż mnie porzucił. Ja... dostałam list. Koleżanka pisze, że mój mąż poznał w Stanach inną... inną kobietę... I że razem z nią zamieszkał.

-          Ach tak! Doprawdy, tak mi przykro - doktor nadal głaskał ją po głowie. - Ale czy aby te wiadomości są wiarygodne? Czy możesz ufać koleżance, która ci o tym napisała?

-          To moja najserdeczniejsza koleżanka, tak, mogę jej zaufać.

-          Rozumiem. Tak, to bardzo przykre. Wiele się nasłucha­...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl
  •