[ Pobierz całość w formacie PDF ]
COLIN FORBES
Podwójne ryzyko
Przełożył: Krzysztof Pol
Data wydania oryginalnego 1982
Data wydania polskiego 1991
ROZDZIAŁ 1
Niedziela, 24 maja
Po morderstwie uważano, że Charles Warner - zawsze tak czujny - przestał być ostrożny ze względu na sielskie otoczenie. Gdy opuścił port Lindau w Bawarii i wyprowadził swoją motorówkę na Jezioro Bodeńskie, było słoneczne, spokojne popołudnie.
- A było to szatańsko sprytne i zuchwałe zabójstwo - stwierdził dwa dni później w Londynie Tweed w rozmowie z Martelem.
Motorówka, którą prowadził samotnie Warner, płynęła powoli do wyjścia z portu, mijając z jednej strony kamienny posąg Lwa Bawarii, z drugiej zaś - wysoką latarnię morską. Zgodnie z przepisami dał sygnał buczkiem.
Szczupły, zwinny, czterdziestoletni mężczyzna nazwiskiem Warner miał na sobie niemiecki garnitur. Obok niego na siedzeniu spoczywał kapelusz tyrolski. Ze względu na tajność miejsca lądowania mężczyzna miał na głowie marynarską czapkę z daszkiem, która znacznie lepiej zlewała się z wakacyjnym tłem.
Na ogromnym jeziorze nie było przed nim nic, co mogłoby wzbudzić jakieś podejrzenie. W blasku popołudniowego słońca flotylla jachtów z kolorowymi żaglami kołysała się jak zabawki. Za nim wznosiły się poszarpane, ośnieżone szczyty w Liechtensteinie i Szwajcarii. Z prawej strony jeden z wielu białych promów kursujących po jeziorze oddalał się w kierunku niemieckiego miasta Konstancja. Z lewej strony, wykorzystując lekki podmuch wiatru, grupa mężczyzn żeglujących na deskach prześlizgiwała się po gładkiej tafli wody. Naliczył ich sześciu, gdy przesuwali się przecinając jego kurs.
- Zjeżdżajcie, z łaski swojej, do cholery! - mruknął zmniejszając obroty silnika.
Wszyscy żeglarze byli młodzi, doskonale zbudowani, mieli na sobie jedynie kąpielówki. Ich dziwne pojazdy poruszając się zataczały łuk. Okrążali go. Dwóch z nich miało jasne włosy. Warner znajdował się około pół mili od brzegu, gdy zdał sobie sprawę, że młodzi ludzie urządzają sobie zabawę. Otaczali go i nie pozwalali mu przyspieszyć.
- Idźcie bawić się gdzie indziej - warknął.
Miał cholerną ochotę dodać gazu i postraszyć ich, ale byli tak blisko, że mógłby na nich najechać. Jeden z blondynów, wyższy, machnął ręką i doprowadził swoją deskę do motorówki. Lewą ręką przytrzymując dla równowagi żagiel, prawą sięgnął po przymocowany paskiem do uda nóż. Zbyt późno przebłysk alarmu ostrzegł Anglika. Blondyn puścił żagiel i wskoczył do łodzi. Posługując się nożem z szybkością i znakomitą wprawą mordercy, raz za razem zatapiał ostrze w swej ofierze. Pozostałych pięciu mężczyzn utworzyło zasłonę z żagli, maskując motorówkę przed kimś, kto mógłby obserwować ich z brzegu przez lornetkę. A Wasserschutzpolizei - Policja Wodna - miała swoją jednostkę i łódź motorową w Lindau.
Trzymali zasłonę do momentu, aż wysoki blondyn zakończył jatkę. Potem opuścił motorówkę, wślizgnął się do wody, wdrapał na deskę i podniósł żagiel. Uformowawszy poprzedni szyk, grupa skierowała się w stronę wyludnionej części brzegu na końcu jeziora, pomiędzy Lindau i granicą austriacką.
- Rany wielokrotnie zadane nożem, jakby robota jakiegoś maniaka...
Sierżant Dorner z Policji Wodnej powstał z klęczek. Zakończył oględziny ciała znalezionego w dryfującej motorówce. Popatrzył na łódź z niebieskim napisem Polizei na burcie, ustawioną wzdłuż motorówki. Najmłodszy ze stojących na pokładzie policjantów, którzy obserwowali oględziny, przechylił się i zaczął wymiotować przez burtę. „Chrzest ogniowy” - pomyślał Dorner.
Dostrzegł pod nogą jakiś błyszczący przedmiot i zmarszczył brwi. Podniósł go, przyjrzał się i szybko wsunął do kieszeni. Był to rodzaj trójkątnej odznaki w kształcie greckiej litery delta. Spojrzał znowu w stronę ciała: co za przerażający kłopot... Otworzył paszport wyjęty wraz z portfelem z marynarki trupa.
- To Anglik. Dziwne, ale portfel wypchany jest pieniędzmi.
- Może mordercy wpadli w panikę? - Stojący wyżej, na mostku motorówki Busch, zastępca Dornera i trzeci członek ekipy policyjnej, osłaniając oczy patrzył na wschód. - Ani śladu tych gnoi. Szybko odpłynęli.
- Wyciągnięcie portfela nie zajęłoby nawet paru sekund - upierał się Dorner. - Chryste! To jest najdziwniejsze zabójstwo, z jakim się dotychczas zetknąłem.
Przeglądając zawartość portfela, znalazł małą, plastykową kartę, przypominającą nieco wyglądem kartę kredytową. Tylko że - jak zauważył Dorner, przyglądając się uważnie zielonym i czerwonym paskom, wytłoczonym cyfrom identyfikacyjnym oraz pięciu literom kodu oznaczającym Londyn - nie była to karta kredytowa.
- Co się stało?! - zawołał Busch, przechyliwszy się w dół.
Coś w wyrazie twarzy szefa ostrzegło go, że trafią na kłopoty. Dorner wsunął kartę z powrotem do portfela i dał znak Buschowi, by zszedł z mostka i podszedł bliżej. Gdy Busch pochylił się w jego stronę nad wąską szczeliną oddzielającą obie łodzie, powiedział zniżonym głosem:
- Trzeba sprawę utrzymać w tajemnicy. Przede wszystkim musimy natychmiast zawiadomić BND w Pullach.
- Chcesz powiedzieć, że on jest...
- Niczego nie chcę powiedzieć. Ale wydaje mi się, że paru ludzi w Londynie chciałoby dowiedzieć się o tym jeszcze przed zapadnięciem nocy...
Sierżant Dorner stał zamyślony na mostku łodzi policyjnej, pozostawiając manewrowanie nią swemu podwładnemu. Wpływali do portu w Lindau. Przymocowana grubą liną motorówka z przerażającym ładunkiem ciągnęła się na holu za sterem. Ciało starannie ukryto pod płócienną płachtą. Co najbardziej niepokoiło Dornera, to makabryczny stan pleców ofiary. O tym fakcie nie wspomniał nawet Buschowi. Ta makabra stanowiła szalony kontrast z wakacyjną atmosferą Lindau, gdzie turyści spacerowali w słońcu wzdłuż krótkiej linii wejścia do portu.
Poszukuje się grupy sześciu windsurfingowców, prawdopodobnie teraz dopływających do waszego brzegu. W wypadku spostrzeżenia należy ich ująć i zatrzymać w ścisłym areszcie. Grupa jest uzbrojona i niebezpieczna.
Tak brzmiał tekst pilnego komunikatu, o którego wysłanie poprosił Dorner młodego operatora, zanim jeszcze rozpoczęli powrót do Lindau. Do tego czasu - na szczęście - najmłodszy uczestnik patrolu doszedł już do siebie po serii wymiotów. Sygnał wysłano zarówno do komendy głównej w Bregencji po stronie austriackiej, jak i do bazy Dornera.
- Wydawało mi się, że widziałem jakieś dziwne znaki wycięte na jego plecach - zauważył Busch, dając znak syreną przy wejściu do portu. - Prawie jak rodzaj symbolu. Chociaż było tyle krwi...
- Pilnuj swojej roboty! - odburknął Dorner.
Rozpalone słońce przypiekało im karki. Wpłynęli do małego portu i skręcili na wschód, gdzie zazwyczaj cumowali łódź. Największym zmartwieniem Dornera było takie przeniesienie zwłok przez krótki odcinek z portu do budynku policji, aby nikt tego nie zauważył. Nie miał się o co martwić. Szybkie odnalezienie ciała Charlesa Warnera i tak już zostało spostrzeżone.
Sędziwe miasto Lindau - ze swymi średniowiecznymi kamieniczkami, brukowanymi uliczkami i jeszcze węższymi zaułkami - położone jest na wyspie, na wschodnim krańcu Jeziora Bodeńskiego. Do tej geograficznej osobliwości można dotrzeć dwiema różnymi drogami. Jeśli jedzie się samochodem, trzeba przebyć most Seebrucke. Jeśli zaś podróżuje się do Lindau międzynarodowym ekspresem z Zurychu, przejeżdża się nasypem kolejowym znajdującym się bardziej na zachód. Pociąg zatrzymuje się na dworcu kolejowym położonym wyżej, przy brzegu, po czym cofa się tą samą trasą i jedzie dalej do Monachium.
Artysta uliczny ulokował się przed Bayerischer Hof, najbardziej luksusowym hotelem w Lindau, na wprost wyjścia z dworca kolejowego. Mógł stąd łatwo obserwować zarówno przyjazdy pociągów, jak i dobijające łodzie i promy.
Szczupły, z twarzą o wystających kościach policzkowych mężczyzna miał nieco ponad dwadzieścia lat. Ubrany był bardzo schludnie. W Niemczech jest niewielu żebraków, ale ci, co są, zachowują pozory godności. Tylko w ten sposób mogą mieć nadzieję na datki przechodniów. Dziełem artysty był namalowany kredkami na płytach chodnika obraz, który przedstawiał rzymskie Forum. Obok niego stało nieduże, tekturowe pudełko na monety. Artysta spacerował tam i z powrotem z rękami założonymi do tyłu, często przystając. W tej właśnie chwili obserwował wpływającą do portu łódź policyjną, która holowała motorówkę. Łódź wykonała zakręt i dobiła do brzegu. Uliczny artysta rozejrzał się i upewnił, że nie jest obserwowany. Spojrzał na zegarek; nosił go znacznie powyżej przegubu. Przeszedł na drugą stronę ulicy, pchnął drzwi i wszedł do hallu dworca. Zanim skierował się do budki telefonicznej, ustalił, że z pomieszczenia z napisem Polizei na drzwiach nikt nie wychodzi. W budce nakręcił numer i czekał. Po chwili z apartamentu w Stuttgarcie usłyszał głos młodej kobiety.
- Edgar Braun - rzucił.
- Tu Klara. Mam tylko minutę, bo właśnie wychodzę.
- To zajmie tylko minutę. - Odczekał chwilę. Ustalony początek rozmowy potwierdził wzajemną identyfikację. - Myślałem, że zechcesz wiedzieć o przesyłce, która już nadeszła.
- Tak szybko?
Wydawała się zaskoczona. Mężczyzna, który przedstawił się jako Braun, zmarszczył brwi. To zupełnie nie było do niej podobne. Żeby aż tak stracić zimną krew?! Czyjekolwiek zwłoki były w motorówce, odkryto je znacznie wcześniej, niż tego oczekiwano.
- Czy jesteś pewien? - spytała.
- Oczywiście! - zesztywniał. - Chcesz znać szczegóły? - zasugerował w miarę nieprzyjemnie.
- To nie będzie potrzebne. - Jej głos powrócił do normalnego chłodnego tonu. - Dziękuję za telefon.
- A moja zapłata? - upomniał się Braun.
- Czeka na odbiór. Jak zwykle na poczcie, za dwa dni od dzisiaj. I wykonuj nadal swą pracę. Pamiętaj o tym, że o dobre stanowisko teraz trudno.
Pozostał chwilę w budce, wpatrując się w telefon. Ta suka rozłączyła się! Wzruszył ramionami, wyszedł z budki i powrócił na swoje miejsce na chodniku. Braun wiedział, co ma obserwować, ale poza stuttgarckim numerem telefonu do dziewczyny o imieniu Klara - nigdy jej zresztą nie spotkał - nie wiedział nic o organizacji, na której rzecz śledził.
W luksusowym mieszkaniu w Stuttgarcie dwudziestosiedmioletnia Klara przeglądała się w lustrze toaletki. Jako eks-modelka miała wspaniałą figurę, a jej gładkimi, czarnymi włosami zajmował się regularnie co tydzień najlepszy fryzjer w mieście. Szafa z jej garderobą warta była małą fortunę. Miała ciemne, rozmarzone oczy, delikatne rysy twarzy i paliła papierosa za papierosem. Przez chwilę wahała się, po czym podniosła słuchawkę i zadzwoniła do mężczyzny, właściciela apartamentu, w którym mieszkała. Wykręcając numer do miejscowości na południu Bawarii, zapaliła kolejnego papierosa.
Wiele mil na północny wschód od Lindau, w otoczonym fosą zamku męska ręka sięgnęła po słuchawkę. Mężczyzna nosił na trzecim palcu okazały, brylantowy pierścień. Poniżej mocno zarysowanej szczęki widniała spinka z solidnego złota, lewą rękę zdobił zegarek marki Patek Philippe.
- Tak!
Tylko to pojedyncze, krótkie słowo, bez przedstawienia się.
- Mówi Klara. Czy możesz rozmawiać?
- Tak. Czy dostałaś to futro, które ci wysłałem? Dobrze. Coś jeszcze?
Poważny ton głosu nosił ślady zniecierpliwienia wynikającego z tego, że muszą przechodzić przez taką identyfikacyjną szopkę, zanim dojdą do sedna sprawy. Tak jak poprzednio Klara, tak teraz on zdziwił się, gdy przekazała mu odpowiedź Brauna.
- Powiedziałaś, że przesyłka nadeszła? Już?
- Tak. Wiedziałam, że ta wiadomość cię uspokoi.
Sześćdziesięcioletni mężczyzna, z którym rozmawiała, wcale nie poczuł się uspokojony. Ukrył jednak swą reakcję, chociaż zaalarmowała go szybkość, z jaką policja znalazła ciało Anglika.
Użycie słowa „przesyłka” oznaczało, że zgodnie z planem Warner został zlikwidowany. „Nadeszła” - że ciało było już w rękach policji. Powtórzył niemal słowo w słowo to, co Klara mówiła do Brauna:
- Czy jesteś pewna? To bardzo szybko.
- Nie byłam na miejscu, żeby dopilnować odbioru. - W jej głosie była nuta sarkazmu. - Przekazuję tylko to, co nasz obserwator powiedział mi mniej niż pięć minut temu.
- Nie zapominaj, z kim rozmawiasz - usłyszała.
Odłożył słuchawkę. Ze stojącego na biurku pudełka wziął hawańskie cygaro. Odciął koniec i zapalił je złotą zapalniczką.
W swoim stuttgarckim mieszkaniu Klara ostrożnie odłożyła słuchawkę, po czym zaklęła. Może dzielić z nią łóżko, płacić czynsz, kupować ubrania, ale - u diabła - nie miał jej na własność!
Zapaliła nowego papierosa, przyjrzała się sobie w lustrze i sięgnęła po kredkę do oczu. Kłopot polegał na tym, że Reinhard Dietrich był przemysłowcem milionerem, poważnym właścicielem ziemskim oraz znanym politykiem. A ona nigdy nie pozwalała sobie zapomnieć o tym, że człowiek, którego była kochanką, jest też jednym z najbardziej niebezpiecznych ludzi w zachodnich Niemczech.
ROZDZIAŁ 2
Wtorek, 26 maja
Tweed siedział przy biurku w swoim biurze mieszczącym się na pierwszym piętrze budynku, którego okna wychodziły na Regent’s Park. Przez okulary o bardzo grubych szkłach wpatrywał się w stos przedmiotów, które Policja Wodna z Lindau znalazła przy zwłokach Charlesa Warnera.
Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, ośrodek brytyjskiej Secret Service nie znajduje się wcale w olbrzymim, betonowym budynku przy Waterloo Station, lecz w jednej z niewielkich kamieniczek z czasów króla Jerzego, położonych w półkolistej uliczce i zajmowanych przez różnego rodzaju instytucje.
To położenie ma sporo plusów. Wyszedłszy z budynku, można skierować się w różne strony. Łatwo przy tym sprawdzić, czy ktoś próbuje za tobą iść. Wystarczy po prostu pójść do Regent’s Park - na tej otwartej przestrzeni nie sposób zniknąć.
Tak naprawdę jest jeszcze inna metoda: udać się do stacji metra Regent’s Park, która znajduje się zaledwie o parę kroków. W odróżnieniu od innych stacji metra, jedynym sposobem, aby dostać się na peron, jest winda. I teraz, jeśli ktokolwiek cię śledzi, to zobaczysz go, gdyż musi wejść do tej samej windy.
- To żałosne, co właściwie człowiek nosi przy sobie - zauważył Tweed.
Jego rozmówca Keith Martel zapalił papierosa. Zastanawiało go, czy niechęć w głosie Tweeda odnosiła się do leżących przed nim przedmiotów, ponieważ nie zgadzało się to z przyjętym przez niego poczuciem porządku, czy też był to rodzaj komentarza, który dotyczył tak marnego dobytku, jaki człowiek zostawia po sobie.
Pomiędzy tymi dwoma mężczyznami było około dwudziestu lat różnicy. Martel - wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy - sprawiał wrażenie ogromnie pewnego siebie. Miał dwadzieścia dziewięć lat. W jego wyglądzie zewnętrznym najbardziej zwracał uwagę prosty, rzymski nos, dominującą zaś cechą jego osobowości było nieposłuszeństwo.
Palił nazbyt często, używając przy tym czarnej cygarniczki. Mówił płynnie po niemiecku, francusku i hiszpańsku. Był pilotem pierwszej klasy lekkich samolotów i helikopterów. Pływał jak ryba i nienawidził gier zespołowych.
Nikt nie znał wieku Tweeda. Miał pięć stóp i osiem cali wzrostu. Żylasty, sztywny, jakby kij połknął, wyglądał na eks-majora, którym zresztą był. Jego siwe wąsy, tak zresztą jak i włosy, były starannie przystrzyżone. Skrywane za szkłami okularów lekko wyłupiaste oczy Tweeda wydawały się zaniepokojone, jakby spodziewał się najgorszego. „No i na ogół zdarza się to najgorsze. Zawsze można na nie liczyć”. Taka była jego ulubiona maksyma życiowa.
A wydarzenia zazwyczaj miały taki przebieg, iż wyglądało na to, że miał rację. Ten właśnie fakt, a także wprawa w rozwiązywaniu problemów - no i nieco zjadliwy sposób bycia - przekonały nowego dyrektora departamentu, że należy przesunąć go na boczny tor, na stanowisko szefa centralnej kartoteki. W dodatku nowy zwierzchnik, Frederick Anthony Howard, czuł do Tweeda zdecydowaną antypatię od momentu, gdy spotkali się po raz pierwszy, a wydarzyło się to w nieco tajemniczej przeszłości.
- Co o tym wszystkim myślisz, Keith?
Tweed wskazał należące do Warnera przedmioty, rozłożone teraz na biurku w miejscu specjalnie w tym celu opróżnionym, wśród sterty uporządkowanych teczek akt. Martel sięgnął po skrawki papieru i kilka biletów wyjętych z portfela zmarłego. Warner - jak chomik - wypychał portfel świstkami, które inni agenci dawno by wyrzucili. Ale Martel wiedział, że nie był to przejaw roztargnienia. Warner trzymał się zasady, że o tym, co mu się przytrafiło podczas wykonywania zadania, powinien wiedzieć jego następca, pozostawiał więc ślady swojej działalności.
- Co on właściwie robił w Niemczech? - spytał Martel, przeglądając tę kolekcję.
- Wypożyczyłem go Erichowi Stollerowi z Bundesnachrichtendienst, gdyż mam wobec niego zobowiązania. Właśnie potrzebował kogoś z zewnątrz, kto mógłby uchodzić za Niemca i dopomóc mu w infiltracji grupy Delta w Bawarii. To neonaziści, jak zapewne wiesz. Działają bardzo sprytnie, w granicach prawa, nie sposób więc zakazać im funkcjonowania.
Bundesnachrichtendienst - BND - było niemiecką federalną tajną służbą, a jej nie rzucający się w oczy ośrodek znajdował się w pobliżu Monachium. Tweed wyjął z kieszeni jakiś przedmiot i potoczył go po biurku. Martel usłyszał przytłumiony, metaliczny dźwięk. Był to trójkątny znaczek w kształcie greckiej litery delta.
- To ich najnowsza wersja swastyki. Znaleziono go pod ciałem Warnera - wyjaśnił Tweed. - Widocznie morderca zgubił ją, nawet o tym nie wiedząc.
- Jak go zamordowano?
- Brutalnie. - Tweed zdjął okulary i odchyliwszy się w fotelu, oparł się o swe ulubione poduszki. - Patolog BND podaje w swym raporcie, że Warnerowi zadano dwadzieścia pięć ciosów nożem. Dwadzieścia pięć! Zakończyli robotę wycinając swój znak - symbol Delty - na jego plecach.
- Czy to stanowi podstawę do identyfikacji zabójcy jako członka Delty?
- Podstawę stanowią zeznania naocznego świadka, którego nazwiska Stoller nie chce ujawnić nawet mnie. Jakiś niemiecki turysta siedział właśnie na tarasie położonym nad portem w Lindau...
- To mi przypomina Romerschanze - wtrącił Martel.
- Naturalnie, zupełnie zapomniałem, że ty przecież znasz Lindau. Bardzo dziwnie położone miejsce, sprawdziłem to na mapie. Z góry wygląda jak tratwa przyczepiona do lądu dwoma kładkami. Jak wiesz, jest to wyspa połączona z Bawarią dwoma mostami...
- Jeden z nich to most dla ruchu drogowego, drugi zaś łączy się z nasypem kolejowym. Wzdłuż toru biegnie droga dla rowerów i przejście dla pieszych.
- To dobrze, gdy trafi się ktoś, kto ma tak dobre oko do szczegółów - skomentował to wszystko Tweed, nie bez cienia sarkazmu. Martel udawał, że tego nie dostrzega. Reakcja Tweeda wskazywała, iż stara się ukryć poważne zaniepokojenie. - Jak już ci powiedziałem - ciągnął Tweed - ten niemiecki turysta widział przez lornetkę moment, w którym Warner wyprowadzał motorówkę na jezioro. Spostrzegł też windsurfingowców - dokładnie sześciu - jak zablokowali mu kurs w taki sposób, że musiał zatrzymać łódź. Kiedy odpłynęli, zauważył, że motorówka wraz z Warnerem przewieszonym przez kierownicę po prostu dryfuje. Pomyślał, że widocznie Warner źle się poczuł i natychmiast skontaktował się z Policją Wodną, która swą dyżurną łódź cumuje zwykle w pobliżu tarasu Romer... coś tam. - Tweed rzucił okiem na raport Stollera. - Facet nazwiskiem Dorner wyjechał, żeby to sprawdzić.
- A reszta to już, niestety, historia...
- Może z tym wyjątkiem, że chcę, abyś to ty pojechał i zastąpił Warnera - powiedział cicho Tweed.
Frederick Anthony Howard wszedł do pokoju bez pukania, a ściślej mówiąc - wpadł jak bomba. Wyznawał zasadę, że z chwilą wejścia do pokoju należy natychmiast zapanować nad sytuacją. Towarzyszył mu niejaki Mason, najnowszy nabytek, mężczyzna o rozbieganych oczach i bardzo mizernym wyglądzie. Nie odezwał się ani słowem, kryjąc się za swym szefem jak lokaj.
- Tweed, przypuszczam, że zdajesz sobie z tego sprawę, iż cały nasz sprawny personel ma zająć się ochroną pani premier podczas podróży na wiedeński szczyt?
Celowo użył słowa „sprawny”, aby nie ulegało wątpliwości, że ma na myśli Martela, wyklucza zaś Tweeda. Howard był dobrze zbudowanym, pięćdziesięcioletnim mężczyzną o rumianej twarzy, cholerycznym usposobieniu, niesfornej szopie siwych włosów na głowie i niezwykle żywym sposobie bycia. Miał opinię uwodziciela, z czego był niezmiernie zadowolony. Podobnie jak z tego, że jego żona Cynthia prowadzi dom na wsi, a on wynajmuje w Londynie kawalerkę na Knightbridge. Tego rodzaju układ bardzo mu odpowiadał. Tweed, gdy zapytywano go prywatnie, co o tym sądzi, odpowiadał w sposób raczej miażdżący: „Kawalerka? Byłem tam u niego kiedyś. Jeżeli spotyka się tam z dziewczyną, to mogą w niej co najwyżej stać”.
- Co to za śmietnik? - spytał Howard, podnosząc z biurka Tweeda portfel Warnera. Nawiasem mówiąc, Martel podczas wtargnięcia Howarda schował w dłoni skrawki papieru, które oglądał, i wsunął je do kieszeni.
- Ten śmietnik - powiedział Tweed ponuro - to przedmioty znalezione przy zabitym Charlesie Warnerze. Ci z BND byli na tyle uprzejmi, że przesłali je prosto z Monachium do Londynu, żeby umożliwić nam jak najszybsze rozpoczęcie śledztwa.
Mówiąc to tonem chłodnym i spokojnym, Tweed ponownie założył okulary. Bez nich czuł się niemal nagi, szczególnie w obecności takich ludzi jak Howard. Orientował się przy tym doskonale, że za szkłami okularów nie sposób odgadnąć wyrazu jego oczu.
- Cóż to, robimy się wrażliwi na stare lata? - zauważył lekceważąco Howard. Nadrabiał miną w sytuacji nieco dla niego kłopotliwej: popełnił nietakt i wiedział o tym.
- Człowiek nie żyje - powtórzył Tweed, nie dając za wygraną.
- Nie podoba mi się to tak samo, jak i tobie. - Howard podszedł do zasłoniętego gęstymi firankami okna i spojrzał przez wzmocnione szyby. Złożył ręce w sposób nieco teatralny i powiedział: - Muszę po prostu jeszcze raz podkreślić, że cały sprawny personel powinien być do dyspozycji, gdyby podczas podróży ekspresem na konferencję wiedeńską niezbędna była ochrona. Na trasie z Paryża do Wiednia. Od dziś za tydzień. Wtorek, 2 czerwca...
- Mam już kalendarz - skomentował to Tweed.
Howard popatrzył na Martela, zdecydowanie ignorując Tweeda. Martel, nie odzywając się ani słowem trzymał cygarniczkę w ustach. Już sam ten fakt na milę pachniał Howardowi nieposłuszeństwem. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nie życzył sobie, aby w jego obecności oddawano się tak obrzydliwemu nałogowi, jak palenie papierosów.
- A więc? - nastawał na Martela.
Ten spojrzał mu prosto w oczy, wypuszczając przy tym smugę dymu. Na jego twarzy malowała się wrogość.
- Jestem teraz zajęty czymś innym - oświadczył leniwie, nie wyjmując z ust cygarniczki.
Howard odwrócił się gwałtownie do Tweeda i wybuchnął:
- No, tego już za wiele! Zabieram Martela i dołączam go do mojej grupy ochronnej. Mówi dobrze po niemiecku.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]