[ Pobierz całość w formacie PDF ]

JOY FIELDING:

 

              PIERWSZY RAZ:

Tytuł oryginałuTHEFIRTSTIME

              Projekt graficzny seriiMałgorzata Karkowska

              ProjektokładkiAnna Seroczynska

              Redakcja merytorycznaJadwiga Fafara

              RedakcjatechnicznaLidia Lamparska

              KorektaAgata BoldokJolanta Rososińska

              ^0^92.

              Copyright 2000 by Joy FieldingAU rights reserved

              CopyrigfttO forthePolish translation by Bertelsmann Media Sp.

z o.

o.Warszawa 2003

              Świat KsiążkiWarszawa 2003

              Druk i oprawaDmktmia Naukowo-TechnicznaSA.

, Warszawa

              ISBN 83-7311-913-2?

4064

              Larry'emu Mirkinowi

              Akc..

Podziękowania

              Chciałabym skorzystać z okazji i podziękować następującymosobom: Larry'emu Mirkinowi za przyjaźń i przychylną krytykę; doktorowi Keithowi Meloffowi za poświęcenie mi cennego czasu i podzielenie się niezbędną mi wiedzą medyczną;

              Beverly Slopen za szczodre słowai mądre rady; OwenowiLasterowi za wieczny entuzjazm i nieustające wsparcie; Lindzie Marrow za wyobraźnię,intuicję idobry smak; JohnowiPearce'owi zato, że nigdy we mnie nie zwątpił; i nakoniecmojemu mężowi Warrenowi oraz moim córkom, Shannoni Annie, używając słów pewnego fana z Czech: "Dziękujęwam za to, że istniejecie".

Zastanawiała się nad różnymi możliwościami zabicia męża.

              Martha Hart,zwana przez wszystkich Mattie,z wyjątkiemmatki, która twierdziła, że Martha to urocze imię ("Czy słyszałeś, żeby Martha Stewart chciała zmienić swoje imię?

"),pokonywała kolejne długości dwunastometrowego ogrzewanego basenu, zajmującegowiększączęść obszernego ogroduza jej domem.

Pływała od lat codziennie przez pięćdziesiątminut, starannie wystudiowaną żabką lub kraulem, poczynającod maja aż do połowypaździernika, zwyjątkiem oczywiściedni burzowych lub z wczesnymi opadami śniegu.

Zwykle byław wodzie już osiódmej, by zdążyć przed wyjściem Jake'a dopracyi Kim do szkoły, dziś jednak zaspała.

Właściwie toniezmrużyłaoka przez całą noc, jeśli nie liczyć tych kilku minutprzeddzwonkiem budzika.

Jake, naturalnie, nie miewał takichkłopotów i zanim otworzyła oczy, był już na nogach i brałprysznic.

              - Dobrze się czujesz?

- zapytał na odchodnym, eleganckii cholernie przystojny, po czym wyszedł, nie czekając na odpowiedź.

              Mogłabym posłużyć się nożem rzeźnickim - pomyślała, rozgarniając wodę zaciśniętymi pięściami i wbijając wyimaginowaneostrze w serce męża.

Dopłynęła do końca basenu i odbiłasięstopami od kamiennego obramowania, wykonującnawrót.

Jednak znacznie prostszym sposobem byłoby zepchnięcie goze schodów.

Mogłaby też otruć go, dodając szczyptę arszenikudo jego ulubionego makaronu z parmezanem, jakten, który.

jedli wczoraj na kolacjÄ™.

Po posiłku Jakewrócił do biura,gdzie miał pracować nad niezwykle ważną mową końcową nadzisiejsze wystąpienie w sądzie.

Tego właśnie wieczoru, przeglądając kieszenie jegomarynarki, którą miała oddać do pralni,znalazła rachunek hotelowy, będący dowodem zdrady, i totak rzucającym się w oczy jak reklama w supermarkecie, którainformuje o promocji.

              A gdybym go tak zastrzeliła - pomyślała, zaciskając palcepod wodą, jakby naciskałaspust rewolweru,a jej wzrok śledziłtor wyimaginowanej kulitrafiającej w cel, w chwili gdy jejbłędny rycerz wstawał z miejsca, by wygłosić mowę.

Widziała,jak zapina granatową marynarkę, a kilka sekund później kulaprzebija materiał.

Ciemnoczerwona krewspływa wolno pobłękitno-złotym krawacie, z twarzy znika chłopięcy półuśmiech, wargitężejąi bledną, po czym nie widać nic, boofiara pada twarzą do podłogi w sali sądowej.

              Czy sędziowie przysięgli uzgodnili werdykt?

              - Śmierć niewiernemu!

- krzyknęła Mattie, kopiąc wodę,jakby chciała zrzucić z nógkrępującyje ciężar.

              Miała wrażenie, że do jej stóp ktoś przymocował wielkiecementowe bloki,a nogi to jakieś obce przedmioty, któreprzyszyto jej przez pomyłkę.

Spróbowała stanąć, lecz nie czuładna basenu, chociaż głębokość w tym miejscuwynosiła metrpięćdziesiąt, a ona była o dwadzieścia centymetrów wyższa.

              - Cholera!

- mruknęła, tracącoddech i połykającporcjęchlorowanej wody.

Podpłynęła do brzegu basenu, spazmatycznie chwytając powietrzew płuca, podciągnęła się w góręi oparła o gładkie brązowe kafelki, czując, jak niewidzialnyciężar wciąż ciągnie jej nogi w dół.

              - Dobrze mitak- mruknęła, zanosząc się gwałtownymkaszlem.

- To kara za złe myśli.

              Otarła usta, po czym wybuchnęła histerycznym śmiechem.

Chrapliwe, nieprzyjemne dźwiękiodbiły się odpowierzchniwody i zadźwięczały w uszach.

Z czego ja się śmieję?

-dziwiłasię, nie mogąc się opanować.

              - Co się stało?

- posłyszała nadgłową czyjś głos.

-Nic cinie jest?

              Osłoniła oczy przed ostrymi promieniami słońca, rażącymiją niczym światło reflektora, ispojrzała w stronę obszernego

              10

              tarasu zdrzewa cedrowego, który mieściłsię nad kuchniąpiętrowego domu z czerwonej cegły.

Na tle jesiennego niebaodcinała się sylwetka jej córki Kim.

Słoneczny blask, zazwyczajwyolbrzymiający jej dziewczęce kształty, teraz dziwnieje rozmazywał.

Nie miałoto jednak znaczenia.

Mattie znała figuręi rysy twarzy swego jedynego dziecka równie dobrze, amożenawet lepiej niż swoje własne.

Wielkie niebieskie oczy byłyciemniejsze od oczuojca i większe niż matki, długi prostynosodziedziczyła po tatusiu, kształtne ustapo mamusi, arozkwitające piersiominęły jedno pokolenie, przechodzącz babcina wnuczkę, i już w wieku piętnastu lat zasługiwały na uwagę.

Kim byławysoka jak rodzice i równie chuda jak ona w jejwieku, leczmiała lepszą figurę.

Nie trzeba jej było przypominać, by ściągałałopatki i trzymała wysoko głowę.

Kiedy stałatakoparta o solidną drewnianą balustradę, chwiejąc się jakmłode drzewko na wietrze, Mattieniemogła oderwać od niejzachwyconych oczu, zastanawiając się, czyto abyjej własnacórka.

              - Dobrze się czujesz?

- spytała Kim, wysuwając długąkształtną szyję w stronę basenu.

Sięgająceramion blond włosymiała teraz gładkozaczesanei ściągnięte w schludny małykoczek na czubku głowy.

Mattie czasami żartowała z jej pensjonarskiego wyglądu.

- Stało się coś?

              - Nic się nie stało - odpowiedziała niewyraźnieMattie.

-Nicmi nie jest - powtórzyła i roześmiała się głośno.

              - Z czego się śmiejesz?

- chciała wiedzieć Kim, gotowaprzyłączyć się do zabawy.

              - Moja noga usnęła - wyjaśniła Mattie, opuszczając stopyna dno basenu.

Z ulgą stwierdziła,że nareszcie stoi.

              - Wtedy, gdy pływałaś?

              -Tak.

Zabawne, co?

              Kim wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć:"Niezbyt.

Nie na tyle,by robić z tego tyle hałasu", po czym wychyliła się jeszcze mocniej.

              - Napewno nic ci nie jest?

              -Na pewno.

Napiłam się tylko wody.

              Zakaszlała, jakby dla podkreślenia tych słów.

Przy okazjizauważyła, że Kim ma na sobie skórzanąkurtkę, i po razpierwszy tego ranka poczuła wrześniowy chłód.

              11.

- Idę do szkoły - oznajmiła Kim, lecz nie ruszyła się z miejsca.

- Codzisiaj robisz?

              - Mam spotkanie z klientem po południu.

Idziemy na wystawÄ™ fotograficznÄ….

              - A rano?

              -Rano?

              - Tata wygłasza dziś swoją mowę końcową -wyjaśniła Kim.

Mattiekiwnęła głową,nie bardzo wiedząc,dokąd ta rozmowa je zaprowadzi.

Popatrzyła na pokrywający sięczerwieniąmajestatyczny klon, rosnący u sąsiadów, i czekała na dalszesłowa córki.

              - Na pewno byłby zadowolony, gdybyś poszła do sądupodtrzymać go na duchu.

No wiesz,jak wtedy, gdy występowałam w szkolnym przedstawieniu.

Dla dodania otuchy i takdalej.

              I tak dalej - powtórzyła w myślach Mattie i kaszlnęła.

              -No to idę.

              - Dobrze, kochanie.

Miłego dnia.

              - Tobieteż.

Ucałuj ode mnie tatę naszczęście.

              - Miłego dnia - powtórzyła Mattie, patrząc,jak Kim znikaw głębi domu.

              Wówczas zamknęła oczy i powoli zanurzyła się wwodzie,która sięgnęła do ust i wypełniła uszy,odgradzając ją ododgłosów natury i ludzi.

Nie słyszała już szczekania psów,świergotu ptaków, niecierpliwego trąbieniaklaksonów.

Wszystko umilkło, uspokoiłosię i znieruchomiało.

Nie byłojużniewiernych mężów ipytających dzieci.

              SkądKim wiedziała?

Jaki radar miało w sobie to dziecko?

Przecież nawet słowem niewspomniała, że odkryła kolejnyromans Jake'a.

Nikomu zresztą o tymnie powiedziała, aniprzyjaciółce, ani matce, anijake'owi.

Z trudem powstrzymaławybuch śmiechu.

Czy Kim kiedykolwiek zwierzała się z czegośmatce?

Jeśli zaś chodzi ojake'a, to nie była jeszcze gotowa narozmowę.

Potrzebowała czasu, by zebrać myśli, tak jak wiewiórka zbiera orzeszki na zimę.

Musiała miećpewność, żedobrzesię zabezpieczyna długie zimowe wieczory,bezwzględu na to, jaką podejmie decyzję.

              Otworzyła oczy pod wodą i odsunęła z twarzy krótkie blondwłosy.

Tak, jużczas przejrzećnaoczy.

"Przestań się wahać -

              12

              załkał jejw głowie Jim Morrison.

- Chodź, mała, rozpalwemnie ogień".

Czy na to czekała?

By ktoś rozpalił w niej ogień?

              Ilejeszcze rachunków hotelowych musi znaleźć, by podjąćdecyzję?

Nadszedł czas na działanie i na pogodzenie się z oczywistymi faktami dotyczącymijejmałżeństwa.

"Wysoki Sądzie,chciałabym przedstawić ten rachunek hotelowy jako dowód".

              - Niech cię diabli, Jasonie Hart!

- prychnęła, wypływającna powierzchnię i wciągającgwałtownie powietrze w płuca.

Pełne imię męża zabrzmiałojej w uszach dziwnie obco.

Odkądsię poznali przed szesnastu laty, nie zwracała się do niegoinaczej niż Jake.

              "Rozpal we mnie ogień.

Rozpalwe mnie ogień".

              - Mattie,przedstawiam ci Jake'a Harta -powiedziała jejprzyjaciółka Lisa.

- To ten przyjaciel Todda.

Opowiadałamci o nim.

              - Jake - powtórzyła i uznała, że ładnie brzmi.

- CzytozdrobnienieodJacksona?

              - Właściwie to od Jasona, ale nikt tak do mnie niemówi.

              -Miło mi cię poznać, Jake.

              Rozejrzała się po głównej sali bibliotekiUniwersytetu Loyoli, oczekując, że za chwilę któryś z pogrążonych w naucestudentów zacznie ich uciszać.

              - A Mattieto skrót od Matyldy?

              -OdMarthy - odparła zzakłopotaniem.

Jak matka mogłauraczyć ją tak staromodnym, nieciekawym imieniem, bardziejpasującym do któregoś z jej ukochanych psów niż do córki?

-Ale mów do mnie Mattie.

              - Chciałbym.

to znaczy bardzochętnie.

              Kiwnęła głową, nie spuszczającwzroku z jegoust.

Wydatnagórna warga była lekko wysunięta nad dolną.

Uznała, że sąbardzo zmysłowe,i wyobraziła sobie, jak je całuje, jak czujete wargi na swoich.

              - Przepraszam - usłyszała swój zdyszany głos.

- Co mówiłeś?

              - Podobno specjalizujesz się whistorii sztuki.

Ponownie kiwnęła głową, z trudem przenosząc wzroknaniebieskie oczy otym samym odcieniu co jej własne.

Tylkorzęsy miałdłuższe.

Czy to w porządku, by facet miał takiedługie rzęsy i takie zmysłowe usta?

              - A co właściwie robiąhistorycy sztuki?

              13.

- Nie mam pojęcia - wyrwało jej się, tym razem zbyt głośno, bo ktoś powiedział: "Ciii!

"

              - Miałabyś ochotępójść gdzieś na kawę?

              Nie czekając na odpowiedź, wziąłją pod ramię iwyprowadził zbiblioteki, jakby nie miał wątpliwości, że się zgodzi.

Niemiał równieżwątpliwości, pytając, czy poszłaby wieczorem do kina, ipotem,gdy zaprosił ją do mieszkania, któredzielił z kilkoma kolegami z roku, jak on - studentami prawa,a także później, gdy zaprosił ją do łóżka.

Potem było już zapóźno.

Po dwóch krótkich miesiącach znajomości, w czasiektórych uległa czarowi jego długich rzęs i niezwykłej delikatności zmysłowych warg, odkryła, że jestw ciąży.

Tego dniaoznajmiłjej, że powinni zwolnić, ochłonąć i zerwać przynajmniej na jakiś czas.

"Jestem w ciąży" - powiedziała, z trudemwydobywając z siebie głos.

              Rozmawialio aborcji, potem o adopcji, aż w końcu przestalirozmawiać i wzięliślub.

Albo wzięli ślub i przestali rozmawiać - pomyślała, wychodząc z wodyi biorąc starannie złożonekarmazynowe prześcieradełko, leżące nabiałym płóciennymleżaku, zasypaneliśćmi opadającymi z drzew.

Jednym końcemręcznika wytarła włosy, adrugim ciasnosię owinęła.

Terazwiedziała, że Jake tak naprawdęnie zamierzał się z nią żenić,chociaż oboje udawali, przynajmniej na początku, że chcątego związku.

Po zerwaniu doszedłby do wniosku, że jąkocha,i wróciłbydo niej.

              Tylko że jejnie kochał, ani wtedy,aniteraz.

I ona też niebyła pewna, czy go kiedykolwiek kochała.

              Fascynowałją, to prawda.

Pociągała jąjego męska uroda,naturalny wdzięk, ale czy można to nazwać miłością?

Zresztąnie miałaczasu się nad tym zastanawiać.

Wszystko działo sięzbyt szybko.

              Umocowała ręcznik na biuście, wbiegła po dwunastudrewnianych schodach, rozsunęła szklane drzwi i weszłado kuchni,zostawiając mokre ślady na dużych ciemnoniebieskich kaflachpodłogi.

Widok kuchni wywoływał zwykle uśmiech na jejtwarzy.

Pomieszczenie tonęło wbłękitach i słonecznych żółciach, miałonierdzewneurządzeniai okrągły stółz marmurowym blatem, ozdobionyręcznie malowanymi owocami.

Wokół stołu stały cztery krzesła z wikliny i kutego żelaza.

Marzyła

              14

              (

              o takiej kuchni, odkąd zobaczyła jej zdjęcie w "ArchitecturalDigest", opisującym kuchnie Prowansji.

Osobiście doglądałajej remontu.

Do domu przy Walnut Drive przeprowadzili sięprzed czterema laty.

Jake był przeciwny remontowi, podobniejak przeprowadzce naperyferie miasta, mimo że z Evanstondo centrum Chicago było zaledwie piętnaście minutjazdysamochodem.

Nie chciał się ruszać z mieszkania na LakeshoreDrive, chociaż zgadzał się zMattie, żeprzedmieścia są bezpieczniejsze,mają lepsze szkoły ibędą mieli więcej miejsca.

Jedynym argumentem przemawiającym przeciw przeprowadzce była jego własna wygoda, lecz wiedziała, że kryje się zatym coś więcej.

Dla mężczyzny często nieobecnegodom zamiastem kojarzyłsię zczymśtrwałymi niezmiennym, a ontego niechciał.

Alew końcu goprzekonała, że to dla dobraKim, i wtedy już się nie sprzeciwał.

Dla Kim wszystko.

W końcuożenił się z nią ze względuna Kim.

              Pierwszy raz zdradził jątużpo drugiejrocznicyślubu.

Naobciążający dowód natknęłasię, gdy przygotowując pranie,sprawdzała kieszenie jego spodni.

Znalazła w nich kilka liścików miłosnych ozdobionych małymi serduszkami.

Podarłaje i wrzuciła do sedesu, lecz pachnące lawendą kawałki wypłynęły na powierzchnię, nie dając się spłukać.

Był to znakzapowiadający kłopoty, lecz wtedy nie dostrzegła jego symboliki.

W ciągu prawie szesnastulat małżeństwapojawiałysię kolejne takieliściki, nieznane numerytelefonów zapisanena pozostawionych przez nieuwagę kawałkach papieru, obcegłosy nagrane na sekretarkę, wypowiadane półgłosem uwagiprzyjaciół, a teraz to, rachunek sprzed kilku miesięcy z hoteluRitz-Carlton.

Mniej więcej wtym właśnie czasie powiedziałamu, żechciałaby mieć drugie dziecko.

              Dlaczego był taki niedyskretny?

Czyżby chciał się w tensposób dowartościować?

Czy bez jej wiedzy te romanseniemiałyby takiegosmaczku, nawet jeżeli nie chciała ich uznać?

Czy właśnie do tegodążył, by się z nimi pogodziła?

Bowiedział, że jeżeli tak się stanie, jeżeli zmusi ją do reakcji, będzieto oznaczałokoniec ich małżeństwa.

Czy taki był jego zamiar?

              A ona czyteż tego chciała?

Możepodobnie jakon byłazmęczona tą małżeńskąłamigłówką.

              - Może- powtórzyła głośno, patrząc na swoje odbicie

              15.

w przydymionej szybce mikrofalówki.

Nie była brzydka - jakowysoka blondynka o niebieskich oczach mogła uchodzić zawzór amerykańskiej dziewczyny.

I miała dopiero trzydzieścisześć lat, mogła się więc podobać.

              - Ja teżpowinnamnawiązać romans -szepnęła doszaregoodbicia z mokrymi smugami łez.

Wyrażało ono zaskoczenie,skonsternowaniei strach.

Już raz próbowałaś - szepnął jejgłos.

Niepamiętasz?

Utkwiła wzrok w podłodze.

              - To było tylko raz i jedyniedla zemsty.

              Więczrób to dlazemsty.

              Pokręciła głową, a krople z mokrych włosówutworzyły napodłodze małe kałuże.

Ten romans, jeżeli epizod jednej nocymożna nazwać romansem, zdarzył się przed czterema laty,tuż przed ich przeprowadzką do Evanston.

Byłszybki, dzikii właściwie należałoby o nim zapomnieć, Mattie jednak niemogła wyrzucić go z pamięci,chociaż starała się zcałych siłi robiła, co mogła, by na niego nie patrzeć, gdy wbijał sięw nią z impetem.

Był prawnikiem jak jej mąż,ale pracowałwinnej kancelarii i specjalizował się winnej dziedzinie prawa.

Zajmował się tam sprawami osób związanych ze światemrozrywki.

Powiedział jej,że jest żonatyi ma trójkędzieci.

Jego firma zatrudniła ją, by wybrała obrazy do biura, a ontłumaczył jej, o coim chodzi, a potemposunął się dalej i wyjaśnił, o cojemu chodzi.

Powinna być zaskoczona izłajakwówczas, gdypodsłuchała rozmowę mężaumawiającegosięna obiad ze swoją najnowszą sympatią, zamiast tego zgodziłasię na spotkanie.

Zaaranżowała je tak, by znaleźć się włóżkuz tym mężczyzną tego samego wieczoru co mąż zeswojąprzyjaciółeczką.

Ciekawe, czyorgazmy też mieli w tym samymczasie.

              Nigdy więcej nie spotkała się z tym mężczyzną, chociażtelefonował do niej kilka razy pod pretekstem przedyskutowania zakupu obrazów,które wybrała dla firmy.

Potem przestał dzwonić, a kancelaria wynajęłainnego dekoratora, któregogust artystyczny"bardziej odpowiadał oczekiwaniom firmy".

Nigdy nie powiedziała Jake'owi o romansie, chociaż powinnato zrobić.

Zemsta wtedy jest słodka, gdyosoba, którąmadotknąć, dowie się o niej.

Ale jakoś nie mogła się na tozdobyć/nie dlatego, żenie chciała go zranić, ale dlatego, że

              16

              gdyby mu powiedziała, dałaby mu do ręki argument przemawiający za tym, że powinien odejść.

              Nie powiedziała więc nic, a życie potoczyło się dalej.

Ciągnęli tę grę pozorów,którą nazywali wspólnym życiem - miłogawędzili przy śniadaniu, spotykalisię z przyjaciółmi, kochalisię kilka razy w tygodniu, nawet częściej, gdy miał romans;

              kłócili się o wszystko i o nic, z wyjątkiem tego, o co naprawdęim chodziło.

"PieprzyszsiÄ™ z innymi kobietami!

" - krzyczaławmyślach, gdy mówiła mu, że chciałaby wyremontować kuchnię.

"Ja nie chcę tu mieszkać!

" - odkrzykiwał,robiąc jej wymówki, że wydaje zbytdużo pieniędzy, że musi się ograniczyć.

Czasami ich gniewne głosy budziły Kim,która przybiegała doich sypialni i natychmiast brała stronę matki, co dawało imprzewagę.

Ale czy robiło to na nimwrażenie, skoro był z nimitylko ze względu nacórkę?

              MożeKim ma rację -pomyślała, spoglądającna umocowanyprzyścianie telefon.

Może potrzebny był jedynie jakiś niewielki gest zachęty z jej strony, mówiący o tym, że docenia jegociężkąpracę ito, co robi dla rodziny.

Sięgnęła po słuchawkę,zawahała się i postanowiła, że najpierwzadzwonido swojejprzyjaciółki Lisy.

Lisa na pewno jej coÅ› doradzi.

Zawsze wiedziała,co należy robić.

Poza tym była lekarzem, a lekarzeznają odpowiedź na wszystkie problemy.

Wcisnęłakilkapierwszychcyfr i odwiesiła słuchawkę.

Nie mogła przecież zawracaćgłowy przyjaciółce w samym środku pracowitego dnia.

Samamusi rozwiązaćwłasne problemy.

Szybko wystukała numerprywatnej linii Jake'a.

On wie, że to ja- uświadomiła sobieprzy trzecimsygnale, starając się pozbyć denerwującego mrowienia w prawej stopie.

Zastanawiasiępewnie, czy podnieśćsłuchawkę.

              - Oto jakie są przyjemności z aparatów informującycho tym, kto dzwoni- prychnęła gniewnie,wyobrażając sobieJake'a siedzącego za ciężkim dębowym biurkiem, zajmującymjedną trzecią powierzchni niewielkiego gabinetu na czterdziestym pierwszym piętrze budynku Johna Hancocka w centrumChicago.

Pokój ten,podobnie jak trzysta dwadzieścia innych,należących do renomowanej kancelarii Richardson, Buckley

              Langlej miał wielkie, sięgające odsufitu do podłogi okna,^ziły na Michigan Avenue, i stylowe dywany

              17.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl
  •