[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Joy Fielding

Ta druga

 

ROZDZIAL1

 

— Przepraszam, czy pani Plumley?

Dziewczyna była młoda, ładna, miała spory biust i zadziwiająco matowy głos. Jill

Plumley odwróciła się niepewnie, robiąc szpilkami nierówne dziury w świeżo

przystrzyżonym trawniku. Chciała włożyć buty na płaskim obcasie — był to w końcu

piknik na wolnym powietrzu, chociaż odbywał się w wytwornym Rosedale Country

Club — ale David uparł się, że wszystkie kobiety przyjdą w strojach

wieczorowych, i jak się okazało, miał rację. Z wyjątkiem tej właśnie dziewczyny,

która paradowała w zwykłej czerwonej koszulce i nawet niemarkowych dżinsach,

ciasno opiętych na młodym tyłeczku nie mniej wyzywającym niż strój. Ciekawe,

czyja to żona?

Jill z uśmiechem przyglądała się fiołkowym oczom i nieskazitelnej cerze

dziewczyny umalowanej tak, że sprawiała wrażenie, jakby nie miała na twarzy ani

odrobiny makijażu. Kiedy jednak zdała sobie sprawę, że tamta wpatruje się w nią

równie uważnie, ogarnęło ją zakłopotanie.

Nagle przypomniała sobie o swoich włosach — zawsze wyglądały tak, jakby zaraz

miała je uczesać — no i o swym nieprzeciętnym wzroście: pięć stóp dziewięć cali.

Dziewczyna miała czarne lśniące włosy i według szacunków Jill mierzyła znacznie

bardziej sensowne pięć stóp i sześć cali. Jill przygarbiła się, jakby próbowała

skompensować tę

różnicę wzrostu, i poczuła się jak słoń w składzie porcelany, stojący

naprzeciwko kruchej, drobnej figurki.

—  Tak? — Było to na wpół pytanie, na wpół stwierdzenie. Tak, nazywam się

Plumley; tak, czego chcesz? Jill zdumiała się słysząc, jak ochrypły stał się nagle jej głos.

Twarz dziewczyny rozjaśnił szeroki uśmiech.

—  Jestem Nicole Clark — przedstawiła się, wyciągając rękę. — I zamierzam wyjść

za pani męża.

Wszystko zatrzymało się w miejscu. Tak jak film który pęka nagle w połowie

taśmy, doroczny piknik zorganizowany przez firmę prawniczą Weatherby, Ross

stracił nagle ostrość, a zaraz potem po prostu się urwał.

To był jeden z tych fatalnych dni. Wiedziała o tym od chwili, kiedy — jeszcze

przed siódmą — żołądek wystrzelił ją z łóżka jak z katapulty w stronę łazienki,

w której następnie pokazał, co sądzi na temat zjedzonych na kolację krewetek.

David podążył jej śladem z lizolem w aerozolu i tak zostali — ona rzygała, a on

pryskał, aż wreszcie udało się jej złapać oddech i wrzasnąć, żeby był łaskaw

przestać, bo od smrodu lizolu chce się jej jeszcze bardziej wymiotować. W

odpowiedzi złożył jej życzenia z okazji rocznicy ślubu (czwartej), po czym

spokojnie wrócił do łóżka, zostawiając jej na głowie odebranie dwójki jego

dzieci z poprzedniego małżeństwa i przywiezienie ich na piknik, wydarzenie, na

które cieszyły się mniej więcej tak samo jak na wizytę u dentysty. Albo, nie

przymierzając, u swojej macochy. Jakby tego było jeszcze mało, Jej Królewska

Wysokość eks-pani Plumley, traktując Jill prawie jak powietrze, przywitała ją w

drzwiach domu prośbą, żeby zechcieli dać dzieciakom także kolację, albowiem ona

umówiła się na randkę.

Rocznica ślubu, sensacje żołądkowe, dwójka wrogo nastawionych bachorów, była

żona męża, a teraz jeszcze ta dziewczyna, jakaś Nicole Clark, patrząca na nią

równie bezpośrednio i przyjaźnie, jakby właśnie spytała, która jest godzina.

Powoli sceneria wokół Jill zaczęła się odtwarzać, odzyskując dawne barwy i

kształty, rzeczywistość pokonywała absurd całej tej sytuacji. Jill stała pośród

około setki

prawników, członków największych i najbardziej renomowanych chicagowskich

kancelarii, bawiących się w towarzystwie małżonek i dzieci. Był upalny czerwcowy

dzień, letnia sukienka kleiła się jej do pleców i ramion, buty zapadały powoli w

miękkiej ziemi, a ona rozmawiała z tą dziewczyną, młodszą o przynajmniej

dziesięć lat istotą o nieskazitelnej cerze i włosach ani trochę nie poddających

się wilgoci, która właśnie oświadczyła, że zamierza poślubić jej męża.

To musi być jakiś kawał. Ktoś, być może nawet sam David, namówił dziewczynę,

żeby zrobiła ten żart z okazji rocznicy ich ślubu. Jill rozluźniła się, a na jej

ustach pojawił się lekki przyjazny uśmiech, chociaż było jej trochę głupio, że

tak długo nie zorientowała się, w czym rzecz.

— To nie jest żart — oświadczyła dziewczyna, czytając w jej myślach. — Mówię

poważnie.

Jill uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Kimkolwiek była ta dziewczyna, odgrywała

swoją rolę naprawdę perfekcyjnie. Kto wie, może to nawet zawodowa aktorka,

ściągnięta specjalnie na tę okazję? A może jakaś klientka Davida? Na tę myśl

Jill poczuła się trochę nieswojo, przypomniawszy sobie słowa matki sprzed wielu

lat, którymi zresztą ona sama poczęstowała Davida przy okazji ich pierwszego

pamiętnego spotkania. Ona wystąpiła w roli młodej i zuchwałej producentki

telewizyjnej, on zaś jako nieco arogancki, potencjalny gość programu, jeden z

najbardziej wziętych adwokatów w mieście, a na dodatek najprzystojniejszy chyba

prawnik, jakiego w życiu spotkała. Prawie nie ruszając oczyma, chłonęła jego

idealne rysy, atletyczne ciało i prostą złotą obrączkę, rozmyślając o kąśliwej

uwadze, którą matka rzuciła mimochodem na wieść, że kuzynka Ruth zaczęła chodzić

z rozwiedzionym prawnikiem, specjalistą od spraw rozwodowych, który wcześniej

prowadził sprawę jej separacji. „Czy to prawda — spytała Jill Davida przed

prawie sześcioma laty, żałując, że rzucane mimochodem uwagi matki są z natury

tak niesamowicie przebiegłe — że rozwiedzeni specjaliści od rozwodów tak często

romansują ze swoimi klientkami?" „Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie — odparł uśmiechając się półgębkiem.

—  Jeszcze nigdy nie byłem rozwiedziony. „A od jak dawna jest pan żonaty?" —

naciskała, dobrze wiedząc, że to pytanie nie ma nic do rzeczy i nie ma go w jej

notatkach. „Od piętnastu lat" — odparł, a na jego twarzy pojawił się nagle wyraz

obojętności.

Jill dalej uśmiechała się do Nicole, mając nadzieję, że to jednak nie jego

klientka. Miała już dosyć tego kawału i chciała, żeby dziewczyna — kimkolwiek

była — schowała w końcu krwistoczerwone paznokcie i poszła do domu.

—  Po  prostu uznałam  za  stosowne panią ostrzec —  kontynuowała Nicole, która najwyraźniej jeszcze nie skończyła.

—  Wystarczy — gwałtownie ucięła Jill, a ostry ton jej głosu, z którego znikła

miękka chrypka, zdumiał zarówno dziewczynę, jak i ją samą. — To znaczy — dodała

nieco łagodniej — muszę przyznać, że prawie dałam się nabrać. Możemy więc chyba

uznać ten dowcip za udany, a nasi znajomi z pewnością nieźle się z niego

uśmieją...

—  To nie jest dowcip — powtórzyła dziewczyna. Jill zacisnęła usta. Jej głos

stał się niski, ledwo słyszalny

na tle szumu krwi pompowanej przez serce i przepływającej

w pobliżu uszu.

—  W takim razie lepiej będzie, jeśli natychmiast stąd znikniesz. —Wyprostowała

się, dumnie odciągnęła ramiona do tym, jakby właśnie zdobyła tytuł Miss Postury,

i spojrzała z góry na Nicole Clark. Nie boję się ciebie, krzyczała bezgłośnie.

Nie obawiam się ciebie, twojej młodości ani twoich absurdalnych gróźb.

Nicole Clark wzruszyła ramionami, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać.

Powoli, bez pośpiechu, odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i znikła w

eleganckim tłumie.

Gdzie się podział David? — zaczęła się nagle zastanawiać Jill, rozglądając się

dookoła i czując, że cała dosłownie drży z oburzenia. Zdała sobie sprawę, że

wbrew temu, co przed chwilą próbowała sobie wmówić, jeszcze nigdy w całym swoim trzydziestoczteroletnim życiu tak bardzo się nie bała. Jej oczy zwęziły się,

kiedy ujrzała Nicole, która przeciskała się leniwie przez tłum, uśmiechając się wesoło do mijanych osób, najwyraźniej zmierzając w jakimś określonym kierunku.

—  Jill Plumley! — rozległ się męski głos, wyraźnie nie znoszący sprzeciwu.

Cokolwiek niechętnie Jiłl odwróciła się w jego stronę. — Powiedziałem Harve'owi,

że jeśli ktokolwiek zna odpowiedź na to pytanie, to właśnie Jill Plumley. Jill

jest w tym dobra.

Jill uśmiechnęła się do Ala Weatherby'ego, ojca-założyciela firmy, który jednak

ze swoją chłopięcą sylwetką i falistymi włosami wcale na kogoś takiego nie

wyglądał, po czym ponownie zerknęła w stronę tłumu. Nicole Clark nigdzie nie

było.

—  Jak się nazywa ta dziewczyna, która grała z Dickiem Benjaminem w „Małżeństwie

młodego maklera?" — spytał, a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. — Założyłem

się z Harve-em Prescottem o pięćdziesiąt dolarów, że będziesz znała odpowiedź. —

Harve Prescott kręcił się niecierpliwie w pobliżu.

—  Joanna Shimkus — odparła Jill z roztargnieniem.

—  Nie, nie żona. Ta druga, no wiesz, ta naprawdę seksowna, ta, która położyła

się na łóżku i zadarła spódnicę...

—  Tiffany Bolling — powiedziała, czując, że tłum przyciąga ją niczym magnes

żelazo.

—  Zgadza się! —usłyszała jego podekscytowany głos. — Jesteś niepokonana! Nie

wątpiłem, że będziesz wiedziała. I co, słyszałeś, Harve?

Jill miała nadzieję, że nie zachowała się zbyt niegrzecznie znikając w tłumie.

Al Weatherby był kimś więcej niż tylko centralną postacią prawniczego imperium,

które budował od skromnych początków nad pralnią chemiczną. To właśnie Alowi jej

mąż zawdzięczał swój szybki awans, bo to Al dostrzegł drzemiący w Davidzie

potencjał, ściągnął go do firmy, a potem prowadził drogą kariery, z biegiem

czasu stając się jego bliskim przyjacielem. Nauczył nawet dwóch nowicjuszy gry w

brydża, wykazując się legendarną cierpliwością, z której słynął bardziej niż z

czegokolwiek

innego. Usłyszawszy wybuch gromkiego śmiechu, odwróciła się w stronę Ala w samą

porę, by spostrzec, jak puszcza do niej oko. Zrozumiała, że niepotrzebnie się

martwi. Al Weatherby nie należy do ludzi, których można urazić byle głupstwem.

Myślami powróciła do dziewczyny w czerwonej koszulce.

Nicole Clark gdzieś wyparowała. Może poszła do domu, łudziła się Jill, wciągając

głęboko powietrze i rozglądając się dookoła. Spostrzegła córkę Davida. Laurie

siedziała zgarbiona nad stołem z deserami (choć przecież za nic w świecie nie

tknęłaby żadnego z nich), a jej młodszy brat bez zapału bawił się w

zaimprowizowanego chowanego z innymi, bardziej energicznymi dzieciakami. Czy

wszystkie nastolatki to takie okropne ponuraki? Jill zdała sobie nagle sprawę,

że się uśmiecha; już sama myśl, że Nicole miałaby się zmagać z tymi dwoma

cudakami, natychmiast poprawiła jej humor. Młodszy brat Laurie, chociaż nie

skończył jeszcze dziesięciu lat, był strasznie podobny do swojej matki, a główną

cechą jego charakteru była nieznośna nieśmiałość. Jeśli któreś z tych dzieci się

uśmiechało, zwłaszcza w obecności Jill, zdarzało się to chyba jedynie przy

okazji przekazywania wiadomości, że matka znowu domaga się podniesienia

alimentów albo że zamierza wyłożyć wszystkie podłogi w domu białą wykładziną,

ponieważ po długich wakacjach w Europie jest trochę przygnębiona i musi poprawić

sobie nastrój. Jeśli wziąć pod uwagę reputację Davida, jego sprawa rozwodowa

skończyła się nadspodziewanie szybko i bezboleśnie. Sędziowie są zawsze

najbardziej srodzy wobec prawników, tłumaczył zamykając w kilku zaledwie

zdaniach siedemnaście lat małżeństwa, dwójkę dzieci i bliżej nieokreśloną liczbę

romansów, włączając w to Jill.

Laurie spojrzała prosto na nią z tak doskonałą pogardą, że Jill poczuła coś w

rodzaju podziwu dla tej kościstej istoty, potrafiącej jednym krótkim spojrzeniem

przekazać, że sześć lat po fakcie nadal wini Jill za rozpad małżeństwa rodziców

i ma ją za intruza, outsiderkę, czasową niedogodność, jednym słowem wyjątkowe

obrzydlistwo, które

w końcu, kiedy ojcu wróci rozum, raz na zawsze zniknie z ich życia.

Nie rozbiłam małżeństwa twoich rodziców, próbowała wzrokiem zakomunikować Jill,

przypominając sobie słowa Elizabeth Taylor, która po tym jak Eddie Fisher

porzucił dla niej Debbie Reynolds, stwierdziła, że nie da się rozbić udanego

małżeństwa. Laurie odwróciła oczy. Pewnie, pomyślała Jill, czy można oczekiwać,

by czternastoletnia pannica kupiła coś takiego? A czy kupiła to Debbie Reynolds?

Pojawił się Jason, przypadkiem otarł się o nią, i piętą stanął jej na

odsłoniętych palcach.

—  Och — powiedział, rozpoznawszy ją. — Prze... przepraszam. Czy... czy

nadepnÄ…Å‚em ci na nogÄ™?

—  To nic takiego — odparła, starając się wydobyć palce spod warstwy ziemi. —

Mam jeszcze jedną. — Jason wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. —

Przepraszam, to taki stary żart — kontynuowała, zmuszając się do śmiechu. — Jak

tam? Dobrze się bawisz? — Po co zadała to pytanie? Przecież nawet idiota od razu

by zauważył.

—  Może być — odparł Jason bardzo powoli, żeby się nie zająknąć. Oczywiście

Elaine nie omieszkała zauważyć, że chłopak zaczął się jąkać dopiero po odejściu

Davida, i chętnie korzystała z tego argumentu, aby udowodnić mu, jak fatalnym

jest ojcem. Ostatnio chłopiec starał się mówić wolniej, próbując zapanować nad

swoją nieszczęsną przypadłością. Gdyby nad gnębiącym Davida poczuciem winy dało

się tak łatwo zapanować, pomyślała Jill obserwując Jasona, który zawsze wyglądał

na dużo starszego niż w rzeczywistości. Niemal słyszała głos jego matki: „Jesteś

teraz panem domu, Jasonie."

Przez krótką chwilę Jill miała ochotę objąć chłopca i przytulić, ale jego

spojrzenie nagle zhardziało, więc się cofnęła, a on powlókł się w swoją stronę,

powłóczystym krokiem manifestując doskwierającą mu nudę. Być może poszuka ojca i

przekona go, żeby wrócili do domu przed końcem pikniku.

Gdzie właściwie podział się David?

Jill odnalazła go pod ogromną wierzbą płaczącą — przyszło jej do głowy, że to

odpowiednio dramatyczna sceneria — zajętego, nawet z tak daleka dało się to bez

trudu zauważyć, bardzo ożywioną, a więc i zapewne długą dyskusją z jednym ze

wspólników, dyskusją, której nikt nie odważyłby się przerwać. Natychmiast trochę

się odprężyła, a poziom kwasu w jej żołądku zaczął powracać do normalnego stanu,

który, trzeba przyznać, nigdy nie był zbyt niski.                                                             

^

Sam jego widok sprawił, że poczuła się lepiej. Koleżanki zawsze jej powtarzały,

że David wygląda jak Robert Redford, jej zdaniem jednak mimo blond włosów

opadających niedbale na czoło i filuternych jasnozielonych oczu, wcale aż tak

bardzo go nie przypominał. Ponad wszelką wątpliwość natomiast był absolutnie,

niezaprzeczalnie przystojny, a jeśli brakowało mu tego czegoś, co robi z

mężczyzny filmowego gwiazdora, no to co?

Niewątpliwie, jeśliby chciała zachować pełen obiektywizm, musiałaby przyznać, że

ta dziewczyna pasuje do jej męża bardziej niż ona. Świetnie się uzupełniali,

oboje ulepieni z tej samej gliny niedbałej doskonałości. Nawet jej kruczoczarne

włosy i jego jasna czupryna współgrały ze sobą, albowiem nawzajem się

podkreślały i uwydatniały. Do diabła z obiektywizmem, stwierdziła JiH,

potrzÄ…sajÄ…c rudÄ… grzywkÄ… i czujÄ…c, jak pojedyncze kosmyki klejÄ… siÄ™ jej do

karku. Kiedy była w lepszym nastroju, powtarzała sobie, że jest podobna do Carly

Simon, ale ponieważ nikt inny nigdy nie dostrzegł tego podobieństwa, doszła do

wniosku, że musi ono być bardzo subtelne. Tak czy owak, to nie miało

najmniejszego znaczenia. W końcu to ją David poślubił, to dla niej porzucił inną

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl
  •