[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Natalie Fields

Czterdzieści żab,
jeden królewicz

Tytuł oryginału FORTY FROGS, ONE PRINCE

1

Geena nie była przesądna, nie wierzyła we wróżby, horoskopy, znaki zodiaku, sny, zjawiska nadprzyro­dzone - w nic, czego nie byłaby w stanie dotknąć, zo­baczyć, usłyszeć albo zrozumieć. Na ludzi wierzących w takie rzeczy patrzyła z pobłażliwym uśmiechem.

Tylko wobec swojej przyjaciółki nie mogła się zdo­być na taki uśmiech, Alison bowiem stanowczo prze­sadzała. Nie dość, że czytała wszystkie horoskopy, to jeszcze ślepo w nie wierzyła, nawet jeśli jeden drugie­mu zaprzeczał. A na dodatek ostatnio jej obsesja stała się kosztowna. Alison zaczęła chodzić do wróżek i wy­dawała na to całe kieszonkowe oraz pieniądze zaro­bione na roznoszeniu reklam. Najwyraźniej jednak i tych było za mało, bo już kilka razy prosiła ją o po­życzkę. Długi zwracała, mimo to Geenę zaczęło to iry­tować, zwłaszcza że od jakiegoś czasu nie było szansy, żeby wybrać się z przyjaciółką do kina, na lody czy hamburgera. Kiedy coś takiego proponowała, Alison zawsze odpowiadała: „Nie mam kasy”. Geena nie by­ła kutwą i raz zafundowała jej kino, następnym razem pizzę i jeszcze kiedyś lody, jednak świadomość, że Ali­son wydaje pieniądze w bezsensowny sposób, tak jej przeszkadzała, że postanowiła więcej za nią nie płacić. W piątek po lekcjach, kiedy jechały do domu auto­busem, Alison podnieconym głosem oznajmiła:

- Na Liberty Street jest nowa wróżka. Geenie opadły ręce.

- Jest genialna - ciągnęła jej przyjaciółka. - Megan była u niej w zeszłym tygodniu.

- Megan? - Geena znała jej kuzynkę. Kiedy spot­kała ją ostatnio, rozmawiały o Alison i uznały, że coś trzeba zrobić z jej obsesją. Na temat horoskopów, wróżek i podobnych bzdur Megan miała takie samo zdanie jak Geena. - Poszła do wróżki? - spytała z nie­dowierzaniem.

- Możesz do niej zadzwonić, jeśli mi nie wierzysz.

- Co jej odbiło?

- Tracy, przyjaciółka Megan, była u Esmeraldy wcześniej i...

- U Esmeraldy? - Geena skrzywiła się, ponieważ imię wydało jej się wyjątkowo pretensjonalne.

- Tak się nazywa ta wróżka na Liberty Street - wy­jaśniła Alison. - Wywróżyła Tracy, że jeszcze tego sa­mego dnia spotka blondyna, w którym się zakocha. I wyobraź sobie, że...

- Wiem, wiem - przerwała jej Geena. - Tracy wy­szła od wróżki i wpadła na blondyna, w którym zako­chała się na zabój.

- Niezupełnie tak. Spotkała go kilka godzin później w supermarkecie. Wysypały jej się z torby za­kupy i on pomógł jej je zbierać.

- Przestań! - zawołała Geena, wznosząc oczy do nieba. - Zasugerowała się tym, co przepowiedziała wróżka, zobaczyła pierwszego lepszego blondyna, specjalnie wysypała z torby zakupy, a potem wmówi­ła sobie, że się w nim zakochała.

- Mniej więcej to samo powiedziała Megan.

- I co? - zdziwiła się Geena. - Mimo to wybrała się do tej wróżki? Esmeraldy... - ponownie się skrzywiła - czy jak jej tam...?

- Nie. Poszła do niej po tym, jak sprawdziło się to, co Esmeralda przepowiedziała innej koleżance, Patricii.

- Wiem! Spotkała bruneta.

- Przestań! - ofuknęła ją Alison. - Naprawdę mo­żesz sobie oszczędzić tego drwiącego tonu. Wróżka powiedziała Patricii, że w ciągu trzech dni porzuci ją chłopak. Ani Patricia, ani nikt inny w to nie wierzył, bo ten chłopak miał kompletnego bzika na jej punkcie.

- Ale ją zostawił.

- Oczywiście. Trzy dni po tym, jak była u Esmeraldy.

- To proste - rzuciła Geena. - Ta... Patricia, tak? Więc ta Patricia po wizycie u wróżki żyła w takim stre­sie, że sprowokowała kłótnię ze swoim chłopakiem, no i się rozstali.

Alison pokręciła głową.

- Nie było żadnej kłótni.

- W takim razie powiedziała mu, że była u wróżki, a on uznał, że z taką idiotką nie będzie się zadawał.

- Bardzo jesteś miła.

- Przepraszam. - Geena zdawała sobie sprawę, że lekko przesadziła. - Denerwujesz mnie z tymi wróż­kami i horoskopami, ale wiesz przecież, że nie uwa­żam cię za idiotkę.

- Nie powiedziała mu tego, w ogóle nic nie zdąży­ła mu powiedzieć, ponieważ, kiedy się spotkali, już na wstępie wyznał jej, że zakochał się w innej dziewczy­nie, i jest mu bardzo przykro, i tak dalej.

- I to przekonało Megan, tak? - spytała Geena.

- Nie wiem, czy przekonało, ale wzbudziło zainte­resowanie, więc poszła.

- I co? - Była wprawdzie ciekawa, czego Megan dowiedziała się u wróżki, mimo to jej ton wciąż brzmiał drwiąco.

- To akurat nie jest zabawne - odparła Alison po­ważnie. - Wróżka przepowiedziała jej, że niedługo straci kogoś bliskiego, i wyobraź sobie, że po dwóch dniach zmarła babcia Megan, z którą była bardzo związana.

- To przykre. Dla mnie jednak jest to kolejny argu­ment na to, że nie należy słuchać przepowiedni.

- Nie sądzisz chyba, że jej babcia zmarła dlatego, że Megan wybrała się do wróżki.

- Jasne, że nie, ale nie rozumiem, dlaczego ludzie to robią? Chodzą do wróżek, czytają horoskopy...

- Żeby znać swoją przyszłość.

- Tylko po co? Co ci przyjdzie z tego, że będziesz ją znała?

- Możesz się do pewnych rzeczy przygotować, in­nym zapobiec.

- No, co ty? Jeśli wróżka ci coś przepowiedziała, to coś musi się wydarzyć. Nawet gdybyś stawała na rzę­sach i nie wiem co jeszcze robiła, nie unikniesz tego. Ja, oczywiście, w to nie wierzę, ale ty, z tą twoją ślepą wiarą w jasnowidzenie...

Alison zdawała sobie sprawę, że nie przekona swo­jej zawsze logicznie myślącej przyjaciółki, więc tylko wzruszyła ramionami.

- Myśl sobie, co chcesz, a ja i tak idę do Esmeraldy, i to dzisiaj.

- Bardzo proszę - powiedziała Geena. - Nie będę cię powstrzymywać. Uprzedzam tylko, że nie pożyczę ci na to forsy.

Kiedy przyjaciółka spojrzała na nią z żalem w oczach, Geena była niemal pewna, że Alison znów zamierzała poprosić ją o pożyczkę.

- Skąd ci przyszło do głowy, że chciałam to zrobić? Wcale nie miałam takiego zamiaru.

Geena poczuła się głupio, zwłaszcza kiedy przyja­ciółka pokręciła głową i dodała:

- Przeciwnie, pomyślałam, że wysiądziemy na Li­berty Street, zafunduję tobie i sobie seans u Esmeraldy, a potem zaproszę cię na lody.

- Seans? Mnie?!

- A co ci szkodzi? Nie mogłabyś pójść do niej choć­by tak, dla zabawy?

Geena skrzywiła się.

- Mnie takie rzeczy nie bawią - powiedziała.

- Megan też kiedyś nie bawiły.

- Myślisz, że teraz, po śmierci babci, ją bawią?

- No nie - przyznała Alison. - Ale nie podchodzi już do tych spraw tak sceptycznie jak kiedyś.

Geena zdawała sobie sprawę, że jej nie przekona. Alison przy wielu swoich zaletach miała również kilka wad, a jedną z nich był upór. Geena wiedziała więc, że im bardziej będzie ją przekonywać, tym bardziej przy­jaciółka uprze się przy swoim.

- Jeśli chcesz, wysiądę z tobą - powiedziała. - Pój­dziesz sobie do tej twojej wróżki, a ja poczekam. A po­tem zjemy lody, w tej lodziarni na rogu Lincoln Avenue.

- Miałam nadzieję, że jakoś ci się odwdzięczę za to kino, pizzę i lody, które mi postawiłaś, kiedy byłam spłukana.

- Alison, nie musisz. A w ogóle to przepraszam za to, co powiedziałam. Chcę, żebyś wiedziała, że jeśli tyl­ko będę mogła, zawsze pożyczę ci forsę, kiedy będziesz potrzebowała. Tyle że wolałabym, żebyś ją wydała na coś innego. I nie musisz mi się za nic odwdzięczać.

- Jezu! - zawołała Alison.

Tak się zagadały, że nie zwróciły uwagi, że autobus zatrzymał się na przystanku, z którego miały najbliżej do Liberty Street.

Wysiadły tylko dlatego, że trafiły na miłego kie­rowcę, który zauważył dwie pędzące do wyjścia na­stolatki i zatrzymał autobus po tym, jak już ruszył, ka­wałek za przystankiem.

2

Dom z numerem sto trzynaście był walącą się ka­mienicą z czerwonej cegły, wybudowaną prawdopo­dobnie w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Stał na tyle daleko od ulicy, że Geena i Alison dwa razy go mijały, idąc od numeru jedenaście do piętnaście i z po­wrotem, zanim uznały, że to pewnie ten dom, oddzie­lony od ulicy placem, który kiedyś może był skwerem, dziś jednak bardziej przypominał wysypisko śmieci.

Geena skrzywiła się, patrząc na ruderę, w której większość okien zabito deskami, ale kiedy Alison ru­szyła w tamtą stronę, poszła za nią.

Ona jest stuknięta, musi być stuknięta, skoro cho­dzi do wróżki, i wydaje na to pieniądze, myślała, zaty­kając palcami nos, kiedy szły przez wysypisko. Ale ja? Przecież jestem normalna. Nie wierzę w jasnowidztwo i podobne bzdety. Więc co tu robię?!

Alison też zatkała nos, ale najwyraźniej to nie wy­starczyło. W połowie skweru - wysypiska zatrzymała się i zgięła wpół.

- Cholera, nie będziesz mi tu rzygać! - zawołała Geena. - Chciałaś iść do tej Esmeraldy, więc idziemy. Może wreszcie odechce ci się wróżek.

Alison, blada jak ściana, wyprostowała się, zasłoni­ła ręką usta i posłusznie poszła za nią. Kilka razy za­rzuciło nią w jednoznaczny sposób, ale dzielnie dotar­ła do drzwi czerwonej kamienicy.

Tandetny szyld nad obłażącymi z farby drzwiami musiał ją pozbawić co najmniej dwóch zmysłów - wzroku i węchu - przestała bowiem ściskać palcami nos i rozejrzała się, jakby nagle trafiła na nowojorską Piątą Aleję, i to na jej najlepszym odcinku.

- „Wróżka Esmeralda, profesjonalne przepowia­danie przyszłości. Apartament trzydzieści trzy, czwar­te piętro” - przeczytała z nabożną czcią.

- Jesteś przekonana, że chcesz tam iść? - upewni­ła się Geena, wciąż zasłaniając dłonią nos.

- Pewnie.

- No to wchodź. Ja poczekam tutaj.

- Nie wejdziesz ze mną? Geena pokręciła głową.

- Pamiętasz, jak próbowałaś mnie przekonać do baletu klasycznego? - spytała Alison.

- Jasne. I nie dałaś się przekonać.

- Tak, ale poszłam z tobą na Jezioro łabędzie, Dziad­ka do orzechów i tą... jak jej tam było...? Gabrielle?

- Giselle - poprawiła ją Geena. - I wciąż nie lubisz baletu klasycznego.

- To prawda. Ale poszłam i zobaczyłam, nie raz, a trzy razy.

- Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Ale Jezioro ła­będzie, Dziadek do orzechów i Giselle to sztuka, a ty mnie chcesz namówić na... na...

Szukając łagodniejszego i bardziej słownikowego określenia niż „...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl