[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tytuł oryginalny:
Tramp of Armour
Tłumaczenie: Barbara Szała
Rok pierwszego wydania:
1969
Rozdział pierwszy
Czwartek, 16 maja
Rozpoczęła się wojna.
10 maja 1940 roku Niemcy wkroczyli do Belgii.
— Kierowca, naprzód w prawo. W prawo. Armata w lewo. W lewo. Powoli.
Dowódca czołgu, sierżant Barnes, pomyślał, że mógłby użyć fortelu. Czołg miał
właśnie wyłonić się zza nasypu w odległości wzrokowej od oddziałów
niemieckich Grupy Armii B generała von Bocka. Jego wieża powinna znaleźć się
pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w stosunku do kierunku jazdy z
wycelowaną armatą i karabinem maszynowym Besa.
Czołg powoli pełzł w górę z prędkością około pięciu mil na godzinę, wciąż
niewidoczny dla fali niemieckiej nadciągającej otwartym polem i mającej
zaatakować nasyp, za którym czekał ukryty Brytyjski Korpus Ekspedycyjny
(BEF). Nad Belgią świeciło gorące słońce. Był to początek długiego lata 1940
roku. Czołg Barnesa należał do kompanii czołgów zajmującej miejsce na prawym
skraju sił brytyjskich, a jego trzy czołgi stanowiące pluton tworzyły prawe
skrzydło kompanii.
Gdzieś poza tym pododdziałem francuska Pierwsza Armia, kolejna co do
wielkości siła militarna uczestnicząca w kampanii antynie-mieckiej, dotarła na
swoje lewe skrzydło, żeby połączyć się z BEF. To połączenie jeszcze nie
nastąpiło, dlatego Barnes otrzymał drogą radiową pilne polecenie od swgo
dowódcy, porucznika Parkera.
— Dowiedz się, do diabła, gdzie są Francuzi, Barnes! Daj mi odpowiedź
natychmiast albo jeszcze szybciej!
Naturalne dojście do Francuzów, jakim była droga poniżej nasypu, zostało
zrujnowane przez naloty bombowe. Teraz było to gruzowisko. Pozostała im
jedyna droga w górę nasypu, a dalej wzdłuż torów kolejowych w pełnym zasięgu
widzialności Niemców. Perspektywa znalezienia się w polu ostrzału nie
przeraziła Barnesa. Przedni pancerz jego czołgu miał siedemdziesiąt milimetrów
grubości i żadna lżejsza broń nadciągających oddziałów niemieckich nie mogła
uczynić większej szkody poza porysowaniem powierzchni. Jeśli zaś idzie o
ciężkie działa, które już ostrzeliwały tyły sił brytyjskich, to... wtedy już powinny
mieć za sobą ten nasyp, zanim Niemcy zdołają przerzucić tu ciężką artylerię.
Lada chwila, mówił do siebie, przyciskając oko do peryskopu.
Załogę czołgu stanowiło czterech ludzi. W przedziale kierowcy siedział
szeregowy Reynolds. Przedział bojowy przeznaczony był dla Barnesa i
działonowego, szeregowego Davisa oraz operatora-ładow-niczego, kaprala
Penna. Przedział bojowy stanowiło wnętrze wieży wraz ze „studnią" sięgającą
podłogi oraz górną częścią wystającą ponad kadłub czołgu. Podłoga umieszczona
zaledwie kilka stóp nad ziemią była niczym innym jak płytą obrotową
zawieszoną wewnątrz „studni" o cale nad podłogą wozu. Przy nastawianiu
armaty na cel obracał się cały przedział bojowy. W ten sposób system
naprowadzania był sterowany przez działonowego, zgodnie z poleceniami
dowódcy.
Znajdowali się już bardzo blisko nasypu, ale nadal widok przez peryskop
ukazywał jedynie rzadką trawę porastającą zbocze. Na zewnątrz rozlegały się
piekielne odgłosy kanonady. Kakofonia dźwięków rozsadzała ciasnotę
metalowego wnętrza. Łomot wybuchów moździerzy, wycie pocisków, dla których
akompaniamentem był nie kończący się trzask strzałów karabinowych i miarowy
terkot ognia broni maszynowej. Załoga słyszała ostre polecenia Barnesa
przekazywane przez jednokierunkowy telefon wewnętrzny, jakim były
hełmofony. Barnes wydawał rozkazy do umieszczonego przy krtani mikrofonu,
który przekazywał jego słowa do słuchawek naciśniętych na głowy członków
załogi. Przetarł oczy i zobaczył przed sobą znikającą ścianę nasypu. Znaleźli się
najej szczycie.
Widok był w dużym stopniu zgodny z jego przewidywaniami, z jednym tylko
wyjątkiem: Niemców było znacznie więcej. W szarości otwartego pola nacierali
niczym fala przypływu zmierzająca ku nim jak do brzegu. Jedni uzbrojeni w
karabiny, drudzy w pistolety maszynowe, a raz po raz można było dostrzec
ciężką broń maszynową. Czołg wjechał na szczyt akurat w momencie pierwszego
niemieckiego ataku.
— Kierowca, prosto wzdłuż linii kolejowej, za tymi barakami
przeładunkowymi. Cel: odległość sześćset.
Davis wprowadził odległość na skali celownika dwufuntowego działa.
— Cel w lewo.
Wieża z piskiem obróciła się, a działo i załoga znalazły sią pod kątem
czterdziestu pięciu stopni w stosunku do kadłuba czołgu.
— Zwolnij — ostrzegł Barnes. Przez peryskop zobaczył w oddali działo
przeciwpancerne. Kanonada pocisków zadudniła na pancerzu. — Działo
przeciwpancerne — warknął, wskazując cel. — Ognia!
Davis nacisnął spust. Czołg zadrżał pod wpływem odrzutu, a wieżyczka
wypełniła się swądem wybuchu. Barnes nie słyszał eksplozji, ale za to zobaczył
ją: kłęby dymu w miejscu, gdzie było działo, i gwałtowny wyrzut ziemi. Jechali
przez chwilę niewidoczni dla wroga pod osłoną baraków. Kiedy znów zobaczyli
pole bitwy, wydawał nowe rozkazy.
— Besa...
Zniszczone działo przeciwpancerne nie stanowiło już dla nich zagrożenia.
Ruszyli dalej. Na Niemców! Jadąc obracali wieżą z lewa na prawo, wyrzucając
strumień śmiercionośnych pocisków, który ściął pierwszą falę niemieckich
żołnierzy. Wieża po raz drugi zatoczyła łuk, a besa wyrzuciła z siebie długą serię
skierowaną w drugą falę Niemców. Czołg przez cały czas posuwał się wzdłuż
torów kolejowych. Penn ponownie załadował armatę i pochylił się nad
radiostacją. Dowódca kompanii, Parker, wzywał Barnesa.
— Co u was, Barnes?
— Niemcy właśnie przystępują do ataku, pojawią się lada chwila na szczycie w
waszym sektorze. Rozciągnęli tyralierę na całą szerokość. Odbiór.
Parker był zirytowany.
— Gdzie są Francuzi, Barnes? Czy widzisz tych cholernych żabojadów?
— Jeszcze nie, sir. Zawiadomię natychmiast, jak ich znajdę. Bez odbioru.
Przez całą drogę w górę rampy i wzdłuż nasypu właz wieży był zamknięty.
Barnes obserwował otoczenie przez peryskop, ale było to niewystarczające.
Teraz, gdy ucichł turkot pocisków odbijających się od pancerza, zaryzykował,
otworzył właz i wysunął głowę ponad krawędź wieży. Na głowie miał hełmofon.
Szybki rzut oka pozwolił mu wywnioskować, że w pobliżu nasypu nie było
Niemców. Oddziały niemieckie rejterowały przez pole, widocznie dostały tu
niezłego łupnia. Aby ich jeszcze bardziej popędzić, rozkazał odpalić dwa razy z
działa, a potem poprawić serią z besy.
Mocno wychylił głowę ponad właz, wspiął się na górę i stanął wyprostowany,
połową ciała ponad krawędzią wieżyczki. Rozglądając się dookoła, wydał rozkazy
Reynoldsowi.
— Kierowca, pełnym gazem naprzód wzdłuż torów. Gaz do dechy, na ile tylko
stać naszego Berta — Tak pieszczotliwie nazywali swój czołg.
Czołg nabierał prędkości, jadąc jednągąsienicąpoza torami, drugą pomiędzy
nimi. Reynolds w przedziale kierowcy przylgnął oczami do szczeliny
obserwacyjnej chronionej czterocalowym, zbrojnym szkłem. Zazwyczaj siedział
na podnoszonym fotelu z głową wystawioną w otwartym włazie, ale w tej chwili
siedzenie było cofnięte, a właz szczelnie zamknięty. Przewidywał, co teraz zrobi
Barnes.
Na lewo rozciągały się tereny Belgii pogrążone w kłębach czarnego dymu, który
był wynikiem nalotów RAF i ognia artyleryjskiego BEF. Przed tą czarną zasłoną
poruszały się małe figurki zupełnie jak mieszkańcy zniszczonego mrowiska. Byli
teraz jakieś dwadzieścia stóp ponad poziomem pola bitwy. Ku swemu
przerażeniu Barnes uświadomił sobie, że nasyp wznosił się, im bardziej posuwali
się na południe, a zbocza stawały się coraz bardziej strome, czyniąc zjazd z
nasypu coraz trudniejszym. Jego oczy pilnie przeszukiwały teren po alianckiej
stronie, ale na szczęście nie zobaczył tam nic szczególnego. Z nasypu miał
wspaniały widok na pole walki. Przedmieścia belgijskiego miasta Etreux zostały
zniszczone przez naloty sztuka-sów; widział już takie obrazy. Ogromne wrażenie
zrobiła na nim pustynia gruzów.
Podczas gdy jego oczy poszukiwały choćby śladów życia, dreszcz przebiegł mu po
plecach. Radiostacja zaskrzeczała:
— Halo, halo! Tu Parker. Coś nowego, Barnes?
— Ani śladu naszych przyjaciół. Powtarzam, ani śladu Francuzów. Jestem
wysunięty ćwierć mili przed nasze pozycje i nie widzę ich nigdzie. Powtarzam, co
najmniej o ćwierć mili. Odbiór.
— Barnes, czy jesteś pewien? Muszę natychmiast powiadomić Brygadę. Muszę
mieć całkowitą pewność. Odbiór.
— Jestem pewien, sir! Znajduję się dwadzieścia pięć stóp powyżej. Teren
wokoło jest dość płaski, widoczność dobra. Mam jechać dalej czy wracać?
Odbiór.
— Przejedź jeszcze ćwierć mili i połącz się ze mną. Odbiór.
— W porządku, sir. Bez odbioru.
Czołg trzymał się linii kolejowej. Nasyp wznosił się w górę i o około ćwierć mili
dalej znikał w stromym wzgórzu. Barnes wyraźnie widział łukowaty otwór
tunelu. Odległość była odpowiednia, ale czas nie. Spojrzał na zegarek. Obliczył,
że w ciągu najbliższych dwóch lub trzech minut Niemcy zdołają ściągnąć przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl