[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Natalie Fields

NIECH ŻYJE DYSLEKSJA

Przełożyła Irena Wasilewska

1

- Proszę - powiedziała Christina, wpatrując się w przyjaciółkę błagalnym wzrokiem.

Ta jednak wciąż była niewzruszona. Kręciła głową, nawet kiedy zdesperowana Christina przyklękła przed nią na kolanie i składając dłonie jak do modlitwy, spytała:

- Kiedy cię ostatnio o coś prosiłam?

- Daj spokój - rzuciła Courtney.

- No, powiedz kiedy - nie dawała za wygraną jej przyjaciółka.

- Jeśli chcesz wiedzieć dokładnie, to wczoraj.

- Wczoraj? - Christina uniosła brwi. - Wczoraj? - po­wtórzyła z niedowierzaniem.

- Owszem. Prosiłaś mnie, żebym ci pożyczyła poma­rańczowy błyszczyk do ust.

- No wiesz! - prychnęła Christina. - Żeby mi wypo­minać taki drobiazg! Czy ja kiedykolwiek wykorzystałam to, że...

- W porządku - nie dała jej skończyć Courtney. - Przyznaję uczciwie, że nigdy nie wypominałaś mi tego, że w pierwszej klasie podstawówki podbiłaś oko Bobbiemu Fieldsowi za to, że powiedział, że jestem gruba.

Christina, nieustannie walcząca ze swoją wyimagino­waną nadwagą, spojrzała z zazdrością na przyjaciółkę, która mimo że nigdy nie odmawiała sobie lodów, ciastek i innych deserów, nosiła rozmiar XS.

- Możesz być pewna, że nie zrobiłabym tego, gdybym się wtedy spodziewała, jaka będziesz kiedyś szczupła - oznajmiła, po czym dodała z udawaną złośliwością: - A muszę przyznać, że nic na to nie wskazywało.

- Zawistna wiedźma - rzuciła Courtney, uśmiechając się. Bo przecież tego dnia, kiedy Bobbie Fields po raz pierwszy wrócił ze szkoły z podsiniaczonym okiem, poczuła, że Christina jest jej przyjaciółką na całe życie. I dziś czuła to samo, choć od tamtej chwili minęło ponad dziesięć lat, a Bobbie Fields od roku bezskutecznie pró­bował umówić się z nią na randkę. - Wcale nie byłam aż taka gruba - dodała z udawanym oburzeniem.

- Wyglądałaś jak pulpet.

- I ty chcesz mnie o coś prosić?

- Chciałam, ale cóż... Skoro nie mogę liczyć na przy­jaciółkę... - Christina zmarszczyła swój lekko zadarty nos.

- No dobrze, tylko powtórz mi jeszcze raz dokład­nie, o co chodzi, bo tak trajkotałaś, że niewiele z tego zrozumiałam.

Christina wsadziła rękę do kieszeni dżinsów i wyjęła pomiętą kartkę.

- To jest jego numer - powiedziała, podsuwając ją koleżance.

- Chwileczkę, powoli. Czyj i jaki numer? To nie może być numer telefonu.

- Oczywiście, że nie jest. Myślisz, że gdybym miała jego numer telefonu, prosiłabym cię o pomoc?

- To jest numer jego... No ... jak to się nazywa? No... komunikatora internetowego czy jakoś tak.

- Wiesz, naprawdę powinnaś się wstydzić. Cała cywilizowana część świata korzysta z komunikatorów internetowych, żeby porozumiewać się z ludźmi, a ty nawet nie wiesz, jak to się nazywa.

- A do czego mi to potrzebne? - spytała Christina, lekceważąco wzruszając ramionami.

Jej przyjaciółka pokręciła głową i jeszcze raz spojrzała na kartkę.

- Tylko jaki to jest komunikator?

- A co, mogą być różne?

- Boże, na jakim ona żyje świecie?! - Courtney wes­tchnęła ciężko.

- Mogę zadzwonić? - Christina, nie czekając na od­powiedź, sięgnęła po telefon i wystukała numer. - Cześć, Josh - rzuciła. - Właśnie się dowiedziałam - zaczęła takim głosem, jakby zamierzała obwieścić jakąś zaskakującą wiadomość - że te... no... komunikatory internetowe mogą być różne.

Courtney ukryła twarz w dłoniach, chcąc pokazać przyjaciółce, jak bardzo się za nią wstydzi.

- Właśnie, właśnie o to mi chodzi - mówiła Christina, nie zważając na gesty Courtney. - Muszę wiedzieć, z jakiego komunikatora korzysta Michael. - Microsoft? - spytała z takim zdziwieniem, jakby po raz pierwszy w życiu usłyszała tę nazwę. - Microsoft. Komunikator Microsoftu - powtórzyła, patrząc na przyjaciółkę. - Jest coś takiego?

Courtney przytaknęła, po czym wysyczała jej do ucha:

- Nie rób już sobie więcej wstydu. Skoro jesteś taką ignorantką, to trudno, ale nie wszyscy muszą przecież o tym wiedzieć.

Christina najwyraźniej jednak nie przejęła się ko­mentarzem przyjaciółki i znów lekceważąco wzruszyła ramionami.

- Dzięki, Josh - rzuciła do słuchawki. - Jesteś na­prawdę kochany - dodała i wyłączyła telefon. - To od Josha dostałam numer Michaela - oznajmiła.

- Michaela? Jakiego znowu Michaela?

- Jezu, ty mnie naprawdę nie słuchałaś.

- Ależ owszem, słuchałam - zaprzeczyła Courtney i natychmiast uściśliła: - Przynajmniej do pewnego momentu, dopóki się nie zorientowałam, że i tak nic z tego nie zrozumiem. Bo nadawałaś jak nakręcona katarynka.

- Nieprawda, mówiłam jasno i wyraźnie. Ale trudno, powtórzę ci to. No więc Michael to chłopak, którego poznałam na przyjęciu urodzinowym Josha. Kolega brata Josha. Uwierz mi, nie spotkałaś jeszcze takiego chłopaka.

- Widziałam brata Josha i nie zauważyłam w nim nic wyjątkowego.

- Jezu, Courtney! - oburzyła się Christina i wzniosła oczy do nieba. - Skup się trochę, proszę. Nie mówię o Patricku, bracie Josha, ale o jego koledze. Spodobał mi się kolega Patricka, Michael. - Przyjrzała się podejrzliwie przyjaciółce. - Czy to dla ciebie jest jasne i zrozumiałe?

Courtney skinęła głową.

- Na pewno? - spytała Christina z niedowierza­niem.

- Jasne jak słońce.

- No więc udało mi się uprosić Josha, żeby zdobył dla mnie jakieś namiary na niego.

- Nie mogłaś go poprosić, żeby dał ci numer jego telefonu? Byłoby o wiele prościej. Jaki facet mógłby się oprzeć twojemu seksownemu głosowi?

Christina bez cienia fałszywej skromności uniosła głowę, dumna ze swego niskiego głosu, który choć brzmiał, jakby była wiecznie zachrypnięta, miał nie­zwykle przyjemną barwę.

- No coś ty! - powiedziała. - Nie mogę przecież tak po prostu zadzwonić do chłopaka, którego nie znam.

- Mówiłaś, że go poznałaś - przypomniała jej kole­żanka.

- Ściśle mówiąc, zostaliśmy sobie przedstawieni.

- I to wszystko? - spytała Courtney. - Nie rozmawia­liście ze sobą?

Z twarzy Christiny zniknęła cała radość; jej błyszczące dotąd oczy przygasły.

- No nie - przyznała się.

- To co ty chcesz do niego pisać?

- Nie wiem. Myślałam... Myślałam, że może ty... Courtney z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Myślałaś, że ja ci powiem, co masz pisać? Christina przytaknęła.

- Przecież to ty potrafisz skłonić każdego chłopaka, żeby umówił się z tobą na randkę - przypomniała jej koleżanka. - Sądziłam, że chodzi ci tylko o to, żebym zainstalowała w twoim komputerze to co trzeba i poka­zała, jak z tego korzystać. Nie przyszło mi do głowy, że chcesz, żebym ci mówiła, co masz pisać do tego twojego Michaela.

- Bo nie chciałam, żebyś mi mówiła, co mam do niego pisać - sprostowała Christina, której coraz bardziej rzedła mina.

- To ja już nic nie rozumiem. - Zdezorientowana Courtney spojrzała przyjaciółce w oczy.

- Chciałam, żebyś to ty do niego napisała.

- Oszalałaś! Kompletnie oszalałaś!

- Courtney - Christina patrzyła na nią błagalnie - przecież dla ciebie to pestka. Spędzasz przed kompu­terem kilka godzin dziennie i rozmawiasz z różnymi ludźmi. Wiesz, jak to robić, a ja nie mam pojęcia.

- Po pierwsze, nie spędzam przed komputerem kilku godzin dziennie... No, w każdym razie nie codziennie. A po drugie, ja wchodzę zwykle na jakieś forum dysku­syjne i rozmawiam na poważne tematy. Nie flirtuję przez Internet. Możesz mi wierzyć albo nie, ale nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żebym próbowała się z kimś umówić, albo że któryś z moich rozmówców chciał się umówić ze mną na randkę.

- A czas najwyższy, żebyś miała wreszcie pierwszą randkę za sobą.

- To ty jesteś specjalistką od umawiania się z chłopa­kami, nie ja, i niech tak zostanie.

- Jezu, Courtney, przecież ty dwa miesiące temu skończyłaś szesnaście lat, a jeszcze ani razu nie byłaś na randce. Byłabym w stanie to zrozumieć, gdybyś wyglą­dała jak Bethy Feuerstein...

Choć Bethy Feuerstein uchodziła za szkolną brzydulę, Courtney bardzo ją lubiła, i zawsze ostro protestowała, kiedy ktoś w jej obecności wyrażał tę opinię, z którą się zresztą wcale nie zgadzała.

- Odczep się od Bethy, to przemiła dziewczyna, in­teligentna i ma mnóstwo wdzięku. Ale skoro już o niej mowa, to w zeszłym tygodniu, kiedy byłam w sobotę z rodzicami w tej nowo otwartej japońskiej restauracji przy George Street, widziałam ją z jakiś chłopakiem.

- To musiał być jej brat - wypaliła Christina.

- Nie sądzę. Po pierwsze, z tego, co wiem, nie ma brata, a po drugie, nawet gdyby go miała, to raczej by jej tak nie obejmował, a poza tym nie trzymaliby się przez cały czas za ręce.

- Nie wierzę! Musiało ci się coś przywidzieć.

- Nic mi się nie przywidziało - zapewniła ją Court­ney. - Siedziałam bardzo blisko nich.

Christina chciała ją dalej przekonywać, że to nieprawdopodobne, po chwili jednak, zamiast podważać wiarygodność tej informacji, postanowiła ją wykorzy­stać.

- No właśnie, nawet Bethy Feuerstein ma już za sobą pierwszą randkę.

- Muszę cię chyba wyprowadzić z błędu. Oni nie wy­glądali, jakby spotkali się po raz pierwszy. Mogłabym się założyć, że to nie była ich pierwsza randka.

- Otóż to - podchwyciła natychmiast Christina. - Nawet Bethy Feuerstein ma już za sobą kilka randek - powiedziała, podkreślając słowo „kilka”.

Courtney miała powoli dosyć tej rozmowy.

- Po pierwsze, denerwuje mnie ten protekcjonalny ton, jakim mówisz o Bethy, a po drugie, to, czy umawiam się na randki, czy nie, jest wyłącznie moją sprawą.

- Oczywiście, że twoją. I nie zamierzam się w to wtrą­cać. Przecież ja nie chcę, żebyś umawiała się z Michaelem. To ja się mam z nim umówić.

- Więc to zrób.

- Bardzo bym chciała, ale do tego potrzebna mi twoja pomoc.

- Chętnie ci pomogę - zaofiarowała się Court­ney. - Możemy nawet teraz pójść do ciebie, zainstaluję ci program, wytłumaczę, co i jak, i będziesz się mogła z nim umówić.

A nie możemy tego zrobić od ciebie? - To bez sensu. Musisz mieć to wszystko u siebie. Ina­czej, jeśli chciałabyś się z nim kontaktować, musiałabyś przychodzić zawsze do mnie.

- Właśnie tak to sobie wyobrażałam...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl