[ Pobierz całość w formacie PDF ]

PANNA LEW I TAROT

 

 

Rozdział 1

 

Serce Mary Jo zabiło mocniej, kiedy w oknie mijanej restauracji zobaczyła kartkę z napisem POSZUKUJEMY CHĘTNYCH DO PRACY W CZASIE SEZONU LET- NIEGO.

Zbliżał się koniec roku szkolnego, a ona wciąż nie mogła znaleźć pracy i wszystko wskazywało na to, że jej plany zarobienia w czasie wakacji pieniędzy spełzną na niczym. W Lynchville, niewielkim miasteczku, w którym mieszkała, było zaledwie kilka firm oferujących uczniom wakacyjną pracę i wyglądało na to, że inni byli szybsi niż ona.

-Na co się tak patrzysz?! -zawołała Claudia, gdy zorientowała się, że przyjaciółka została z tyłu. Upał był niemiłosierny, a wokół niej nie było kawałka cienia.

-Szukają ludzi do pracy. Westchnęła. Wiedziała, że Mary Jo chciała w lecie zarobić pieniądze na samochód. Miała już upatrzonego chevroleta i dogadała się nawet z panem Russellem, handlującym używanymi wozami, że zatrzyma go dla niej do końca wakacji.

-No i co z tego? -spytała. Zobaczyła, że Tom Harrison i Danny Collona, z którymi przyjechały nad morze, czekają zniecierpliwieni przy wejściu na plażę. Sama również nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie popływa i się ochłodzi, popędziła więc przyjaciółkę: -No, chodź, Nawet jeśli rzeczywiście mają tu jakąś pracę, to nie dla ciebie.

-Dlaczego? -obruszyła się Mary Jo. -Skąd wiesz, że mnie nie przyjmą?

-Nie twierdzę, że cię nie przyjmą. Chodzi mi o to, że to za daleko od Lynchville -wyjaśniła Claudia, przecierając dłonią spocone czoło

-Tylko sześćdziesiąt kilometrów. -Tylko?

-No przecież dotarliśmy tu dzisiaj i zajęło nam to niewiele więcej niż godzinę.

-Co innego wybrać się' w sobotę nad morze, a co innego dojeżdżać do pracy. Zresztą czym niby miałabyś tu przyjeżdżać? Twój wymarzony chery na razie stoi przed warsztatem pana Russeffia.

Mary Jo posmutniała, ale tylko na chwilę, po czym wzruszyła ramionami i uśmiechnęła. się tak pogodnie, jakby brak środka transportu w ogóle nie był żadnym

problemem.

-Idź z chłopakami -rzuciła. -Ja spróbuję się czegoś dowiedzieć, a potem znajdę was na plaży.

Claudia chciała ją jeszcze przekonywać, że to strata czasu, ale widząc determinację na twarzy przyjaciółki, pokręciła tylko głową.

-No dobrze -powiedziała. -Znajdziesz nas?

-No jasne. Na plaży wcale nie ma takiego tłoku. Rzeczywiście, mimo weekendu, widać było, że sezon urlopowy jeszcze nie rozpoczął się na dobre.

Mary Jo poczekała, aż przyjaciółka odejdzie, i ruszyła w stronę wejścia do restauracji. Drzwi były, niestety, za- mknięte. Rozczarowana, spojrzała na zawieszoną na nich tabliczkę z godzinami otwarcia. Otwierano o dwunastej, a dochodziła dopiero jedenasta. Już chciała odejść, gdy za matową szybą dostrzegła jakiś ruch wewnątrz. Zebrała się na odwagę i lekko zastukała.

Ktoś zbliżył się do drzwi i po chwili stanął w nich chłopak w jej wieku, może trochę starszy. Gdyby nie smętna mina, mógłby pewnie uchodzić za przystojnego.

-Otwieramy o dwunastej -poinformował ją głosem równie ponurym, jak wyraz jego twarzy.

-Potrafię czytać -rzuciła. Natychmiast upomniała się w duchu, że powinna być milsza. Chłopak nie wyglądał wprawdzie na właściciela restauracji -był na to stanowczo za młody -ale mógł być przecież jego synem.

-Ja w sprawie pracy -wyjaśniła, znacznie już uprzej- miej.

Popatrzył na nią, jakby jej nie zrozumiał. Co za gbur, pomyślała i próbując nie okazywać złości, powiedziała:

-Przeczytałam ogłoszenie na szybie. Z kim mogłabym rozmawiać w sprawie pracy?

-Z właścicielką -odparł. Wydawało jej się, że niczego więcej się od niego nie dowie, lecz odwrócił się i zawołał: -Jest tam pani Morales?!

-Jest na tarasie -dobiegł ją tubalny męski głos z jakiegoś pomieszczenia w głębi lokalu. Domyśliła się, że z kuchni.

-Jest na tarasie -powiedział chłopak.

-Nie jestem głucha -rzuciła pod nosem. Teraz wiedziała przynajmniej, że ten smutas nie jest synem właścicielki, i nie musiała się aż tak bardzo kontrolować. Zresztą i tak jej nie usłyszał, ponieważ zostawił ją w progu i wrócił do zajęcia, które najwyraźniej mu przerwała.

Mary Jo, rozglądając się za wejściem na taras, zrobiła parę kroków. Restauracja była ładnie urządzona, kolorowa, pełna barw i roślin. Ściany pomalowano w egzo- tyczne kwiaty i jaskrawe ptaki.

Kiedy nagle rozległ się charakterystyczny krzyk papugi, przemknęło jej przez głowę, że to któraś z tych ze ściany niespodziewanie ożyła. Dopiero po chwili zobaczyła zawieszoną w pobliżu baru klatkę z wielkim zielono-żółtym ptakiem.

-Na tarasie -usłyszała.

Wydawało jej się, że głos dochodzi od strony klatki. Spojrzała tam; papuga przyglądała jej się swoimi paciorkowatymi oczami.

-Morales na tarasie -rozległ się ponownie skrzekliwy, głos i tym razem Mary Jo nie miała wątpliwości.

-Tylko gdzie ten taras jest? -spytała, uśmiechając się.

Papuga nie odpowiedziała. Nie odpowiedział również chłopak, który kilka metrów dalej układał naczynia i mu- siał słyszeć to pytanie.

Mary Jo nie lubiła go coraz bardziej. Nie pamiętała, by kiedykolwiek ktoś potraktował ją w ten sposób -jakby była powietrzem.

Trudno, poradzę sobie sama, pomyślała. Główna sala rozgałęziała się po prawej i po lewej stronie baru. Tworząc jakby osobne wąskie pomieszczenia, w których było tylko miejsce na jeden rząd stolików i na przejście.

Wybrała to prawe i intuicja jej nie zawiodła. Wkrótce znalazła się na tonącym w zieleni tarasie, z kilkunastoma stołami nakrytymi już do lanczu. W pierwszej chwili wydało jej się, że jest tu sama, dopiero po paru sekundach zobaczyła kogoś przy jednym z krzaków bugenwi1li rosnących wokół tarasu.

Bardzo drobna kobieta o czarnych, przetykanych siwizną włosach, zebranych w surowy kok na karku, obrywała zwiędnięte płatki kwiatów. Nie wiedziała, że ktoś nadszedł.

-Dzień dobry -powitała ją Mary Jo. Kobieta oderwała od ciemnoróżowej kiści kwiatów ostatnie rdzawo brązowe płatki i odwróciła się.

-Szukam pani Morales -oznajmiła dziewczyna. -To ja -powiedziała kobieta.

-Przeczytałam kartkę wywieszoną na szybie, a akurat tak się składa, że szukam pracy na okres wakacji.

Pani Morales pokręciła głową. -Ach, ten Adrian -westchnęła i jej surową, pooraną zmarszczkami twarz rozjaśnił uśmiech. -Jest nieprzytomny. Miał napisać, że szukamy chłopaka. U mnie kelnerami są chłopcy, a potrzebuję właśnie kelnera.

-Szkoda -powiedziała zawiedziona Mary Jo. -Pracowałam kiedyś jako kelnerka. -Nie dodała, że tylko

przez dwa weekendy, kiedy zastępowała chorą kole- żankę, która dorabiała do kieszonkowego w pizzerii swoich rodziców. Chociaż to i tak niczego by nie zmie- niło. Wiedziała, że mimo całego tego szumu wokół równouprawnienia, jeśli ktoś postanowił przyjąć do pracy chłopaka, to żadna dziewczyna nie miała szans. -No, ale trudno -dodała.

Zamierzała się pożegnać i wyjść, lecz kobieta zatrzy- mała ją.

-ile masz lat? -spytała. -Siedemnaście.

-Gdzie mieszkasz? Mary Jo nie rozumiała, po co te pytania, ale odpowie-

działa.

-W Lynchville? -zdziwiła się właścicielka restauracji. -To daleko stąd.

-Nie tak bardzo daleko -odparła dziewczyna, wzruszając ramionami

-Kawał drogi. -Pani Morales popatrzyła na nią przy- mrużonymi oczami. -Aż tak zależy ci na pracy, że byłabyś gotowa dojeżdżać z tak daleka?

-To tylko sześćdziesiąt kilometrów -zauważyła Mary Jo. -Ale skoro pani szuka chłopaka, to i tak nie ma znaczenia. -Pomyślała, że może kobiecie zrobiło się trochę głupio z powodu dyskryminowania dziewcząt i zniechęca ją w nadziei, że sama zrezygnuje.

Tak czy owak wiedziała, że nic nie wskóra. -Nie będę pani zabierać więcej czasu. Do widzenia -powiedziała i ruszyła do drzwi prowadzących do restauracji.

-Zaczekaj chwilę! -zawołała za nią pani Morales. - Nie mam tu nic do pisania -rzekła, kiedy dziewczyna się odwróciła i spojrzała na nią zaskoczona. -Powiedz Adrianowi, żeby zapisał twój numer telefonu. Zastanowię się jeszcze i zadzwonię do ciebie.

-Adrianowi? -zdziwiła się Mary Jo. -To chyba on cię tu wpuścił, prawda? Taki ciemno- włosy chłopak.

-Ach, tak. A więc miał na imię Adrian. Ładne imię, aż go szkoda dla takiego gbura, pomyślała, a kiedy uświadomiła sobie, że to przez niego przeżyła kolejne rozczarowanie związane z szukaniem pracy -bo to przecież on zapomniał dodać w ogłoszeniu, że chodzi o chłopaka -poczuła do niego jeszcze większą niechęć.

-Dobrze, zostawię mu swój numer telefonu -powiedziała.

Kiedy jednak zbliżała się do baru, na którym ustawiał szklanki, zerknął na nią przelotnie i wrócił do swojego zajęcia. Zastanawiała się, czy w ogóle jest sens zaprzątać sobie głowę zostawianiem numeru. I tak przecież nie wierzyła, że właścicielka restauracji zadzwoni.

Bardziej z przekory i chęci dokuczenia chłopakowi, który sprawiał wrażenie, jakby denerwowała go jej obecność, zatrzymała się przy nim.

-Pani Morales prosiła mnie, żebym zostawiła ci mój numer telefonu.

Uniósł wzrok i popatrzył na nią nieprzytomnie. -Głuchy jesteś? -rzuciła zniecierpliwiona Mary Jo.

Tuż nad jej głową rozległo się skrzeczenie papugi: -Głuchy! Głuchy!

Dziewczyna uśmiechnęła się do wielkiego kolorowego ptaka, który wydał jej się jedyną sympatyczną istotą w tym pomieszczeniu, po czym znów zwróciła się do chłopaka:

-Twoja szefowa chce, żebyś zapisał mój numer tele- fonu.

Nie odezwawszy się, sięgnął pod ladę, wyjął notes i długopis.

Mary Jo, dyktując numer, patrzyła mu na palce, spraw- dzając, czy dobrze go zapisuje.

Zanim Adrian zdążył zamknąć notes, już szła do drzwi. W połowie drogi odwróciła się.

-Zanotuj może jeszcze moje nazwisko. Pearson. Mary Jo Pearson.

Tym razem darowała sobie sprawdzanie. Wyszła z restauracji, nie powiedziawszy nawet "Cześć", pewna, że nigdy jeszcze nie spotkała kogoś tak antypatycznego jak on.

Na dworze uderzył ją lejący się z nieba żar. Ruszyła szybko drogą prowadzącą wzdłuż plaży, marząc o tym, żeby się jak najszybciej wykąpać.

Ze smutkiem myślała o tym, że będzie musiała za- dzwonić do pana Russella i powiedzieć, żeby korzystał z okazji, jeśli trafi mu się kupiec na chevroleta. Wyświad- czał jej przysługę, obiecując, że zatrzyma go dla niej do końca wakacji. Zdawała sobie sprawę, iż robi to dlatego, że był szkolnym kolegą jej ojca, więc tym bardziej nie po- winna wykorzystywać jego życzliwości. Skoro wiedziała, że nie ma sżans na zarobienie pieniędzy, powinna go zwolnić z tej obietnicy.

Mary Jo uszła jakieś sto metrów, gdy nagle zatrzymała się, odwróciła i popatrzyła na restaurację. Była tu już kilka razy z rodzicami, mijała ją w drodze z parkingu na plażę i z powrotem, ale nie wiedziała nawet, jak się nazywa.

"Wodnik", głosiła wielka tablica przed budynkiem. -"Wodnik" -prychnęła. -Co za głupia nazwa!

Rozdział 2

 

Dwa dni przed końcem roku szkolnego Mary Jo poszła do pana Russella i powiedziała, żeby nie trzymał dla niej dłużej jej wymarzonego chevroleta.

-Nie udało mi się znaleźć wakacyjnej pracy -wyja-

śniła.

-Szkoda, ale może będziesz miała szczęście i nikt go nie kupi, zanim zdążysz uzbierać pieniądze -pocieszył ją.

-Wątpię -rzuciła. Przez ostatni rok prawie w ogóle nie wydawała kieszonkowego i dzięki temu udało jej się zaoszczędzić dwieście dolarów, kolejne dwieście obiecali jej dołożyć rodzice, ale wciąż brakowało ośmiuset, które zamierzała zarobić podczas tego lata. Wyglądało jednak na to, że będzie miała szczęście, jeśli uda jej się znaleźć pracę na przyszłoroczne wakacje. A do tego czasu ktoś już z pew- nością kupi jej samochód. Miał wprawdzie kilka lat, lecz wyglądał niemal jak nowy i tysiąc dwieście dolarów było naprawdę dobrą ceną.

-Ale trudno -powiedziała, siląc się na wesołość, bo

pan Russell miał tak smutną minę, że aż zrobiło jej się go żal. -Nie będzie ten, to będzie inny.

Wcale nie czuła beztroski, którą starała się okazać. Zdążyła się przyzwyczaić do myśli, że chery w pięknym odcieniu morskiej zieleni będzie jej pierwszymsamocho- dem. Kiedy idąc do szkoły i z powrotem, przechodziła koło warsztatu, patrzyła na ten wóz tak, jakby już.należał do niej.

Dziś pożegnała się z nim i wróciła do domu w kiepskim nastroju.

-Telefon do ciebie! -usłyszała głos matki, zanim przestąpiła próg.

-Powiedz, że zadzwonię do niej za chwilę! -zawołała. Zostawiła Claudię niedawno przed jej domem, mimo to była pewna, że to ona. Często dzwoniła chwilę po tym, jak się rozstawały, jakby zapominała, że mieszkają kilkaset metrów od siebie i pokonanie ich wymaga kilku minut.

-To nie Claudia -powiedziała matka, zasłaniając ręką mikrofon słuchawki. -Jakaś pani. Nie dosłyszałam nazwiska.

Serce Mary Jo zabiło mocniej. Po powrocie z sobotniej wyprawy nad morze, chcąc oszczędzić sobie rozczarowania, przekonywała się, że wcale nie czeka na telefon od właścicielki restauracji przy plaży. To nie była jednak prawda. Przy każdym dzwonku wstrzymywała oddech, a teraz podbiegła do mamy i niemal wyrwała słuchawkę z jej ręki.

-Tak, słucham -rzuciła trochę zadyszana. -Mówi Maria Morales. Może mnie sobie przypominasz...

-Ależ tak, oczywiście, że sobie przypominam -zapew-

niła ją dziewczyna, mając nadzieję, że starsza pani nie dzwoni tylko po to, by poinformować ją, że woli jednak zatrudniać w swojej restauracji chłopców.

-Wciąż szukasz wakacyjnej pracy? Czy może już coś znalazłaś?

-Tak... Nie... To znaczy, nie znalazłam. -Wspomniałaś, że pracowałaś już jako kelnerka -po- wiedziała pani Morales.

-Tak, w czasie weekendów, w pizzerii. -Jak to dobrze, że Donna była chora aż dwa tygodnie, pomyślała Mary Jo. Gdybym zastępowała ją tylko w jeden weekend, nie mogłabym teraz, nie kłamiąc, użyć liczby mnogiej.

Właścicielka "Wodnika" na szczęście nie wypytywała o szczegóły. Przystąpiła od razu do rzeczy, informując ją, ile płaci za godzinę i o jakich porach Mary Jo musiałaby pracować.

Dziewczynie serce podskoczyło z radości. Nie była orłem w matematyce, mimo to obliczyła naprędce, że mogłaby zarobić w czasie wakacji znacznie więcej, niż się spodziewała. Tyle że po kupieniu chevy' ego zostałaby jej jeszcze całkiem niezła sumka.

-No więc jak, jesteś zainteresowana? -spytała pani Morales, nie zostawiając jej wiele czasu na zastano- wienie.

Ale nad czym tu się zastanawiać?! -Czy jestem zainteresowana? -Mary Jo aż się zachłysnęła. -Pewnie.

-A co z dojazdami? To pytanie przytłumiło nieco jej radość. Nie zaprzątała sobie tym głowy, bo właściwie nie liczyła na tę pracę. Teraz uświadomiła sobie, że będzie to dla niej problem.

Nie taki, żebym sobie z nim nie poradziła, pomyślała po chwili. Mogła przecież spróbować się dogadać z panem Russellem, dać mu na razie te pieniądze, które miała, a resztę spłacać w tygodniowych ratach. Był wobec niej tak życzliwy, że powinien się zgodzić.

-Poradzę sobie -powiedziała. -Jesteś pewna? -Głos pani Morales brzmiał dosyć sceptycznie. -Kończyłabyś pracę późnym wieczorem, przed południem musiałabyś być na miejscu, a to jednak kawał drogi. ..

Mary Jo musiała przyznać jej rację. Poza tym zaniepokoiło ją coś jeszcze. Rodzice nie mieli nic przeciwko jej wakacyjnej pracy, podejrzewała jednak, że nie będą za- chwyceni, kiedy się dowiedzą, że będzie wracać do domu po nocy. "Nie będą zachwyceni" to łagodnie powiedziane. Obawiała się, że po prostu się na to nie zgodzą.

Piękny chevy w morskim odcieni zieleni, który jeszcze niedawno był w zasięgu jej ręki, znów wydał się nieosiągalny.

W słuchawce przez dłuższą chwilę panowała cisza. -Hmmm... -odezwała się w końcu pani Morales. - Chyba przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

Mary Jo czekała w napięciu. -Oczywiście, musieliby się na to zgodzić twoi rodzi- ce -ciągnęła właścicielka "Wodnika". -Mieszkam nad restauracją. Pokój mojej córki od lat stoi pusty. Mogłabyś w nim zamieszkać.

Propozycja wydała się dziewczynie niezwykle kusząca. Jedno tylko budziło jej wątpliwości. Szukała pracy, ponieważ chciała zarobić pieniądze; wydawanie ich na co innego niż na chevy'ego nie mieściło się w jej planach.

-ile musiałabym pani płacić za ten pokój? -spytała

nieśmiało.

Zanim skończyła, już usłyszała prychnięcie pani Morales.

-Mówiłam ci przecież, że od lat stoi pusty. Możesz w nim zamieszkać za darmo... Naturalnie, jeśli twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu.

-Zapytam mamy -powiedziała dziewczyna. Wie- działa, że jeśli matka się zgodzi, ojciec tym bardziej nie będzie protestował.

-Zrób to jak najszybciej i daj mi znać. Chciałabym, żebyś zaczęła już w ten weekend.

Mary Jo zapisała numer jej telefonu i obiecała wkrótce zadzwonić.

Kiedy tylko odłożyła słuchawkę, zaczęła opowiadać matce, o co chodzi.

-Zgódź się -poprosiła, kiedy wyłuszczyła jej całą sprawę. -To naprawdę niegłupi pomysł, żebym zamiesz- kała tam na miejscu. W ten sposób miałabym nie tylko pracę, ale i wakacje nad morzem. -Wiedziała, w jakich godzinach musiałaby pracować, i zdawała sobie sprawę, że na te "wakacje" pozostawałoby niewiele czasu, mimo to cieszyła ją ta perspektywa. -Proszę, mamo, zgódź się.

-Musiałabym porozmawiać z tą panią Morales -ode- zwała się matka niezdecydowanym głosem.

-To zadzwoń do niej -powiedziała Mary Jo, podsu- wając jej kartkę, na której zanotowała numer.

-Najpierw powinnam omówić to z ojcem.

-Mamo, przecież tata zgodzi się na wszystko, co zadecydujesz.

-Skąd ta pewność?

-Zawsze się godzi -rzuciła dziewczyna, po czym sama wybrała numer i wcisnęła słuchawkę w rękę matki.

Ta pokręciła głową, lecz na dalsze protesty nie miała już czasu.

-Halo, tu mówi Meg Pearson, mama Mary Jo... Dwie minuty później Mary Jo poczuła się już jak prawdziwa właścicielka chevy' ego.

Z niecierpliwością czekała, aż matka skończy rozmowę, chciała bowiem natychmiast zadzwonić do pana Russella i poprosić go, żeby go dla niej zatrzymał. Ale mama tak się rozgadała, że kwadrans później dziewczyna z prze- rażeniem pomyślała, że właśnie w tej chwili ktoś może kupować jej samochód, i już chciała biec do warsztatu, żeby w porę zapobiec transakcji.

Na szczęście usłyszała, że mama żegna się z panią Morales, ustaliwszy z nią wcześniej, że w sobotę rano zawiezie Maryjo do "Wodnika".

-Dzięki, dzięki, dzięki! -zawołała, ściskając matkę. -Bardzo miła ta pani Morales.

-I zobaczysz, jaka ładna jest ta restauracja -rozpływała się w zachwytach Mary Jo. -Będę miała cudowne wakacje. I chevy' ego. Właśnie! Muszę zadzwonić do pana Russella.

Znalazła w notesie numer i wybrała go drżącymi z podniecenia palcami.

-Tu mówi Mary Jo. Przepraszam, że tak zawracam panu głowę. Dostałam pracę!

-Gratuluję.

-Mam nadzieję, że nie sprzedał pan jeszcze mojego chevy' ego.

-Widziałaś go przecież niecałe pół godziny temu.

-Tak, ale w tym czasie mógł pan go... Przerwał jej jego donośny śmiech.

-Mary Jo, żyjemy w Lynchville. Może tego nie zauważyłaś, ale ulicami naszego miasteczka nie przewalają się tłumy potencjalnych nabywców samochodów.

-No tak -przyznała.

-Twój chevy stoi tam, gdzie stał, i obiecuję, że będzie na ciebie czekał.

-Dzięki.

Chwilę po tym, jak odłożyła słuchawkę, zobaczyła przez okno swoją przyjaciółkę, idącą od furtki do wejścia, do domu. Zanim Claudia zdążyła nacisnąć dzwonek, Mary Jo już otworzyła drzwi.

-Od piętnastu minut próbuję się do ciebie dodzwonić i wciąż jest zajęte -oznajmiła Claudia. -Więc postanowiłam przyjść.

-To dobrze, bo muszę ci coś powiedzieć. Nie uwierzysz. Mam pracę

Rozdział 3

 

-Fantastycznie -rzuciła Claudia, kiedy przyjaciółka opowiedziała jej o wszystkim. -Myślisz, że jeśli uda mi się kilka razy namówić Toma i Danny' ego na wyjazd nad morze, to mogłybyśmy się tam spotykać?

-Pewnie. Między trzecią a szóstą mam mieć przerwy, więc będziemy miały dla siebie trochę czasu. Już nie mogę się doczekać. -Mary J o tak rozpierała radość, że stanęła na swoim łóżku i zaczęła podskakiwać jak małe dziecko. -To będą wakacje mojego życia! I do tego zarobię furę pieniędzy. -Zdążyła już dokładnie policzyć.

-Nie skacz tak, bo dostanę choroby morskiej -po- wiedziała Claudia, po czym zapatrzyła się na coś leżącego na szafce przy łóżku. -Wróżka Esmeralda! -zawołała, podnosząc fioletową kopertę. -Dostałaś swój

horoskop.

Mary Jo zrobiło się potwornie głupio. Jej przyjaciółka była świetną dziewczyną, ale miała pewną wadę. Była zwariowana na punkcie przepowiedni, wróżb, horosko-

pów, tarota, numerologii, chiromancji i tym podobnych rzeczy. Mary Jo uważała je za kompletne bzdury i czasami dyplomatycznie wyrażała swoje zdanie na ich temat.

Chyba jednak zbyt dyplomatycznie, ponieważ na gwiazdkę Oaudia podarowała jej kupon na osobisty ho- roskop postawiony przez wróżkę Esmeraldę, która ponoć w swojej branży uchodziła za prawdziwą profesjonalistkę.

Mary Jo wątpiła w ten profesjonalizm, a już samo imię wróżki pachniało jej oszustwem. Claudia jednak wciąż pytała, czy wysłała Esmeraldzie to, co było potrzebne- czyli datę urodzenia, zdjęcie twarzy oraz wewnętrznej strony prawej dłoni -więc Mary Jo nie chciała sprawiać' jej przykrości. Zapakowała do koperty urodzinowy kupon, swą dosyć starą fotografię -taką, której nie było jej żal- i byle jak zrobione polaroidem zdjęcie dłoni. Napisała swoją datę urodzenia i wysłała.

Wróżka Esmeralda przez ponad dwa miesiące nie dawała znaku życia. Mary J o ani trochę się tym nie prze- jęła i gdyby nie przyjaciółka, która co jakiś czas dopyty- wała się, czy już dostała swój osobisty horoskop, dawno by o nim zapomniała. Ostatnio jednak nawet Claudia przestała go wspominać. Nic więc dziwnego, że Mary Jo bardzo się zdziwiła, gdy przed dwoma dniami, wyjmując ze skrzynki korespondencję, zobaczyła ozdobną fioletową kopertę, na odwrocie której było napisane "Wróżka Esmeralda".

Nie była na tyle zainteresowana jej zawartością, żeby od razu zajrzeć do środka. Położyła ją na szafce przy łóżku, a potem zupełnie o niej zapomniała i teraz Claudia widziała, że nawet jej nie otworzyła.

-Przyszła z dzisiejszą pocztą -skłamała, żeby nie sprawić przyjaciółce przykrości. -Ale wiesz, zadzwoniła pani Morales i nie zdążyłam jeszcze przeczytać.

Oaudia wzięła do ręki kopertę i dłońmi drżącymi z pod- niecenia naderwała brzeg. Powstrzymała się jednak.

-Przecież to twój horoskop -powiedziała, podając ją

przyjaciółce.

Ta wyjęła z niej fioletowy arkusz papieru -w tym samym odcieniu co koperta, tylko o ton jaśniejszy -i prze- biegła go wzrokiem.

Widząc ciekawość w oczach przyjaciółki, zaczęła czytać głośno. Claudia słuchała z zapartym tchem, ale Mary Jo musiała się zmuszać, by nie okazać, jak ją to nudzi.

Jej osobisty horoskop okazał się mniej więcej tak bez- sensowny, jak się spodziewała. Jakieś konfiguracje'Mer- kurego z Wenus i Marsem, trytony Merkurego z plańetą Westą, kwadratury Wenus z Jowiszem, trygony Plutona do Ceres, koniunkcje Słońca z Saturnem, jakieś liczby, które mają wibracje, twórcze energie czwórek, pozytywne manifestacje jedynek, jakieś arkana większe i mniejsze, Giermkowie Pucharów, Najwyższe Kapłanki, Rydwany, Koła Fortuny, linie serca, głowy, życia, wzgórza Mer- kurego, Saturna, Jowisza -jednym słowem kompletny bełkot.

Claudia była jednak zupełnie innego zdania. -Wszystko się zgadza! -zawołała, kiedy Mary Jo skończyła.

-Co się zgadza?

-No jak to co? Jedna rzecz już ci się sprawdziła. -Tak? -Mary Jo spojrzała na fioletowy arkusz.

Zniecierpliwiona przyjaciółka wyrwała go z jej dłoni, przebiegła szybko wzrokiem, po czym przeczytała:

-Sekstyl Słońca z Jowiszem, między trzecim a siódmym lipca, da początek dobrej koniunkturze fi- nansowej. -Podniosła wzrok znad kartki. -Dzisiaj mamy

trzeciego lipca -dodała triumfalnie.

Mary Jo wzięła kartkę i spojrzała na nią z niedowierza- niem. Wcześniej to zdanie umknęło jej uwagi.

-Może wreszcie uwierzysz w horoskopy -powie- działa Claudia.

-Może -odparła Mary Jo, choć bardzo w to wątpiła. -A skoro sprawdziło się to z finansami, to inne rzeczy

też na pewno się sprawdzą. -To znaczy jakie?

Claudia machnęła ręką na znak, żeby jej nie przeszka- dzać, i jeszcze raz zaczęła wolno czytać horoskop.

-'la. restauracja, w której będziesz pracować, czy ona nie nazywa się przypadkiem "Wodnik"? -zapytała po chwili.

-Tak. A dlaczego o to pytasz?

-Dlaczego? Posłuchaj tylko: "W lipcu pojawi się osoba, na którą długo czekałaś, ktoś spod znaku Lwa -twoja druga połowa -a wszystkie zmiany uczuciowe w twoim życiu będą w jakiś sposób związane z Wodnikiem. Uważaj na osoby spod znaku Barana". -Claudia przerwała czy- tanie i spojrzała na przyjaciółkę. -No i co ty na to?

Mary Jo przemknęło przez głowę, że to tylko przy- padkowa zbieżność, ale nie powiedziała tego głośno. Jej przyjaciółka była tak rozpromieniona, że nie chciała psuć jej nastroju. Nie był to jednak jedyny powód, dla którego powstrzymała się przed wyrażeniem swojej opinii. Był jeszcze inny -taki, że po raz pierwszy w życiu pomyślała, że w horoskopach, tarocie, chiromancji i numerologii może coś być. Może te sekstyle, kwadratury, trytony, wi- brujące liczby, Kapłanki i Giermkowie, może to wszystko nie było tylko bezsensownym bełkotem?

A jeśli tak, to może naprawdę wkrótce się zakocha?

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl