[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Fannie Flagg
Smażone zielone pomidory
Tłumaczyła Aldona Biała
1997
„TYGODNIK DOT WEEMS”
(TYGODNIOWY BIULETYN WHISTLE STOP W ALABAMIE)
12 czerwca 1929
Otwarcie kawiarni
W zeszłym tygodniu, tuż obok mojej poczty, została otwarta e Whistle Stop Cafe.
Jej właścicielki, Idgie readgoode i Ruth Jamison, twierdzą, że jak dotąd interesy idą
dobrze. Idgie mówi, że nie gotuje dla ludzi, którzy znają ją z tego, że nie martwi się spe-
cjalnie ewentualnym zatruciem. Gotowaniem zajmują się dwie czarnoskóre kobiety,
Sipsey i Onzell, a pieczeń wieprzową przyrządza Duży George, który jest mężem On-
zell.
Tych, którzy tam jeszcze nie byli, Idgie informuje, że śniadanie podaje się od 5.30 do
7.00 i można na nie dostać jajka, kaszę, biszkopty, bekon, kiełbaski, szynkę z sosem i ka-
wę — wszystko za 25 centów.
Na lunch i kolację można zamówić: smażonego kurczaka, kotlety wieprzowe z so-
sem, zębacza, kurczaka z kluskami lub porcję pieczeni, trzy rodzaje warzyw do wyboru,
biszkopty lub chleb z mąki kukurydzianej, coś do picia i deser — za 35 centów.
Idgie mówi, że z warzyw mają: kukurydzę ze śmietanką, smażone zielone pomidory,
smażony piżmian, kapustę lub rzepę, groszek, kandyzowane słodkie ziemniaki lub fa-
solkę szparagową.
I placek na deser.
Moja druga połowa, Wilbur, i ja jedliśmy tam wczoraj i wszystko było tak pyszne, że
Wilbur powiedział, że może już nigdy nie będzie stołować się w domu. Ha. Ha. Chcia-
łabym, żeby to była prawda. Całymi dniami gotuję dla tego wieloryba i ciągle nie mogę
go nakarmić do syta.
A przy okazji, Idgie mówi, że jedna z jej kura zniosła jajko z dziesięciodolarowym
banknotem w środku.
...Dot Weems.
2
DOM SPOKOJNEJ STAROŚCI ROSE TERRACE
OLD MONTGOMERY HIGHWAY
BIRMINGHAM, ALABAMA
15 grudnia 1985
Evelyn Couch przyjechała do Rose Terrace ze swym mężem, Edem, by odwiedzić
jego matkę zwaną Dużą Mamą, która zamieszkała tam niedawno i dosyć niechętnie.
Evelyn wymknęła się im i schroniła w znajdującym się na tyłach budynku saloniku dla
gości, by tam w ciszy i spokoju rozkoszować się smakiem batonika, który ze sobą przy-
niosła. Kiedy tylko usiadła, siedząca obok niej staruszka zaczęła trajkotać:
— Można mnie spytać, w którym roku ktoś wziął ślub... za kogo wyszedł... albo
jak była ubrana matka panny młodej — i w dziewięciu przypadkach na dziesięć po-
traię powiedzieć, ale za Boga nie mogę sobie przypomnieć, kiedy się tak zestarzałam.
Starość po prostu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Pierwszy raz ją zauważy-
łam w czerwcu tego roku, kiedy leżałam w szpitalu na woreczek żółciowy, który pew-
nie trzymają do tej pory, a może zresztą już wyrzucili... kto to wie. Taka ciężkawa pie-
lęgniarka właśnie mi zrobiła jedną z tych lewatyw, które tam tak lubią, kiedy spostrze-
głam, że mam coś na ręce. Była to biała tasiemka z napisem: „Pani Cleowa readgo-
ode... 86 lat”. Patrzcie no!
Kiedy wróciłam do domu, powiedziałam swojej przyjaciółce, pani Otis, że jedyne, co
nam pozostało, to usiąść i czekać, aż wykitujemy... Ona na to, że woli określenie „przejść
na drugą stronę”.
Biedactwo, nie miałam serca jej mówić, że jak go zwał, tak go zwał, a i tak wszyscy
wykitujemy...
To zabawne. Kiedy jesteś dzieckiem, myślisz, że nigdy nie umrzesz, ale kiedy tylko
stuknie ci dwudziestka, czas zaczyna pędzić jak ekspres do Memphis. Tak sobie my-
ślę, że życie dopadnie każdego. A już na pewno było tak u mnie. Jednego dnia byłam
małą dziewczynką, a już następnego — dojrzałą kobietą z biustem i włosami na intym-
3
nych częściach ciała. Brakowało mi dzieciństwa. A zresztą, nigdy nie byłam zbyt bystra
w szkole i tak w ogóle...
Pani Otis i ja jesteśmy z Whistle Stop, małego miasteczka leżącego jakieś dwadzieścia
kilometrów stąd, koło stacji rozrządowych... Przez ubiegłe trzydzieści lat, czy coś koło
tego, mieszkała jedną ulicę ode mnie, a kiedy umarł jej mąż, jej syn i synowa uparli się,
żeby zamieszkała w domu spokojnej starości, i poprosili mnie, żebym tu z nią przyje-
chała. Powiedziałam, że zostanę z nią przez jakiś czas — ona jeszcze nie wie, ale wracam
do domu, jak tylko się tu zagospodaruje.
Nie jest tu tak źle. Któregoś dnia dali nam wszystkim świąteczne kostiumy. Na moim
były malutkie, błyszczące bombki choinkowe, a na tym, który miała pani Otis — twarz
świętego Mikołaja. Ale szkoda mi było, że musiałam zostawić swoją kotkę. Nie pozwala-
ją tutaj trzymać zwierząt, więc tęsknię za nią. Całe życie miałam jednego, dwa kotki. Od-
dałam ją takiej dziewczynce z sąsiedztwa, która podlewa mi geranium. Na ganku mam
cztery cementowe donice całe aż zarośnięte geranium.
Moja przyjaciółka, pani Otis, ma dopiero siedemdziesiąt osiem lat i jest naprawdę
urocza, ale strasznie nerwowa. Przy łóżku trzymałam w słoiku swoje kamienie żółcio-
we, a ona kazała mi je schować. Powiedziała, że ją przygnębiają. Pani Otis to takie ma-
leństwo, ale ja, jak widać, jestem kawał baby. Duże kości i w ogóle.
Nigdy nie prowadziłam samochodu... Przez większość życia zostawałam w tyle. Za-
wsze trzymałam się blisko domu. Musiałam czekać, aż ktoś przyjdzie i mnie zabierze do
sklepu, do lekarza czy do kościoła. Wiele lat temu do Birmingham można było dojechać
trolejbusem, ale nie jeżdżą już od dawna. Gdybym mogła się cofnąć w czasie, to zmie-
niłabym w swoim życiu tylko tyle, że zrobiłabym prawo jazdy.
Wiesz, to dziwne, za czym się tęskni poza domem. Na przykład brakuje mi zapachu
porannej kawy... i smażonego bekonu. Tego, co tu gotują, nie da się wąchać. Na doda-
tek nie można dostać nic smażonego. Wszystko tu gotują i to bez szczypty soli! Nie da-
łabym złamanego grosza za gotowane potrawy, a ty?
Staruszka nie czekała na odpowiedź.
— Ja tam lubiłam po południu zjeść sobie krakersy z maślanką albo maślan-
kę z chlebem kukurydzianym. Rozgniatałam to wszystko w szklance i jadłam łyżką, ale
przy ludziach nie można jeść tak jak w domu, prawda...? I brakuje mi drewna.
Mój dom to tylko stary domek kolejarski z salonem, sypialnią i kuchnią. Ale jest
drewniany, a ściany w środku są z sosnowych desek. Dokładnie tak jak lubię. Nie cier-
pię gipsowych ścian. Są takie... och, nie wiem, jakieś takie zimne i nieprzyjemne.
Przywiozłam z domu obraz dziewczyny na huśtawce, z zamkiem i takimi ładnymi
niebieskimi banieczkami w tle, i chciałam go tu powiesić, ale pielęgniarka powiedziała,
że dziewczyna jest naga do pasa i że to nieprzyzwoite. Wiesz, mam ten obraz od pięć-
dziesięciu lat i nawet nie wiedziałam, że ona jest goła. Jeżeli chcesz znać moje zdanie, to
4
nie wydaje mi się, by tutejsi mężczyźni mieli na tyle dobry wzrok, by dojrzeć, że ona ma
gołe piersi. No, ale to dom metodystów, więc musiałam ją schować do szafy razem z ka-
mieniami żółciowymi.
Cieszę się, że wrócę do domu... Oczywiście jest tam straszny bajzel. Przez pewien
czas nie mogłam zamiatać. Kiedyś rzuciłam szczotką w jakieś stare, skrzeczące sójki,
które się biły i, wyobraź sobie, że szczotka utknęła na drzewie. Kiedy wrócę, muszę zna-
leźć kogoś, kto mi ją zdejmie.
W każdym razie tamtej nocy, kiedy syn pani Otis zabrał nas do domu ze świątecznej
herbatki w kościele, zawiózł nas do torów kolejowych, tam, gdzie kiedyś była kawiar-
nia, a potem na Pierwszą Ulicę, koło starego domu readgoode’ów. Oczywiście prawie
cały dom jest teraz pozabijany deskami i już się wali, ale kiedy jechaliśmy ulicą, świa-
tło relektorów padło na okna w taki sposób, że przez minutkę dom wyglądał tak jak
kiedyś, jakieś siedemdziesiąt lat temu, cały rozświetlony, pełen śmiechu i wrzawy. Pra-
wie słyszałam ten śmiech i jak Essie Rue w saloniku bębni w pianino
Bufalo Gal
,
Won’t
You Come Out Tonight
albo
e Big Rock Candy
Mountain
, i prawie widziałam, jak Id-
gie readgoode siedzi na wiśni, wyjąc jak pies za każdym razem, kiedy Essie Rue za-
czyna śpiewać. Zawsze mówiła, że Essie Rue tak samo umie śpiewać, jak krowy tańczyć.
Pewnie to przez tę przejażdżkę koło domu i tęsknotę wszystko zaczęło mi się przypo-
minać...
Pamiętam wszystko, zupełnie jakby to było wczoraj, ale w końcu nie ma takiej rzeczy
dotyczącej rodziny readgoode’ów, której bym nie pamiętała. Dobry Boże, powinnam
mieszkać koło nich od dnia, kiedy się urodziłam, i wyjść za jednego z ich chłopców.
Dzieciaków było dziewięcioro, a trzy dziewczynki, Essie Rue i bliźniaczki, były mniej
więcej w moim wieku, więc ciągle tam przesiadywałam, bawiłam się z nimi i chodzi-
łam na całonocne przyjęcia. Moja matka umarła na suchoty, kiedy miałam cztery lata,
a kiedy mój tatuś umarł w Nashville, zostałam u nich na dobre. Można by powiedzieć,
że któreś z całonocnych przyjęć nigdy się nie skończyło...
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]