[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rebecca Flanders
WCZORAJ
ZACZYNA SIĘ
JUTRO
- No więc tak. Piszą tu, że na wyspie Aury pierwsi
pojawili się Hiszpanie, w tysiąc sześćset czterdzie
stym roku, i że zastali na niej przyjaznych krajo
wców. .. - Amelia Langston poprawiła okulary słone
czne, które zjeżdżały jej na czubek nosa na każ
dym zakręcie wąskiej drogi, i zerknęła na swą przy
jaciółkę, Peggy. - Jak myślisz, dlaczego kolonizacja
niezmiennie kończyła się wojną, chociaż tubylcy za
wsze byli do przybyszów dobrze nastawieni?
Peggy Brewer zdjęła z kierownicy rękę i machnęła
lekceważąco.
- Daj spokój Hiszpanom. Znajdź coś ciekawszego!
Amelia opuściła wzrok na trzymany w dłoni pro
spekt, jeden z kilku przesłanych im przez Plantację
Wyspy Aury wraz z zaproszeniem. Czytała je właści
wie przez całą drogę, częściowo dlatego, by uniknąć
choroby lokomocyjnej, a częściowo mając nadzieję -
która jakoś nie mogła się spełnić - że wykrzesze z sie
bie iskierkę entuzjazmu na myśl o czekającym je wee
kendzie.
6
- „Dobrze prosperująca plantacja ryżu zatrudniają
ca ludność miejscową i Haitańczyków, neutralna
w czasie wojny secesyjnej..."
- Nie, to nie to. Co było potem?
- „...pozostała własnością rodziny Craigów aż do
tysiąc dziewięćset dwudziestego roku" - czytała
Amelia, nie zwracając uwagi na protesty Peggy.
- „Z powodu kłopotów finansowych Craigowie mu
sieli wówczas opuścić rodzinny dom. Część wy
spy kupili od nich bogaci przemysłowcy, którzy zbu
dowali sobie luksusowe rezydencje po jej północ
nej stronie. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ro
ku niemal cała wyspa wykupiona została przez grupę
inwestorów i przekształcona w luksusowy ośro
dek wypoczynkowy. Dom na plantacji i otaczające go
tereny znów jednak przeszły w ręce prywatnych wła
ścicieli. Przywrócono im dawną świetność, plantacja
istnieje nadal, a przy niej znajduje się luksusowy ho
tel. Pochodzące z dawnych czasów wyposażenie oraz
szczególna troska o historyczne szczegóły z pewno
ścią urozmaicą gościom wypoczynek na wyspie. Obu
dzi Państwa śpiew ptaków i zapach śniadania przyrzą
dzanego na kuchniach, w których pali się drewnem.
Radując oczy i serce pięknym widokiem rozciągają
cym się z tarasu każdego z dwunastu pokoi wypiją
Państwo herbatę lub kawę z porcelanowych filiżanek
Wedgwooda. Potem zaś będą Państwo mogli wybrać
7
się na przejażdżkę konną, spacer którąś z wielu leś
nych ścieżek lub w podróż w przeszłość podczas
zwiedzania plantacji. Niezależnie od tego, co Pań
stwo wybiorą, z pewnością uznają wypoczynek na na
szej wyspie za doskonały. Mamy nadzieję, że po pier
wszej wizycie będziemy gościć Państwa co roku".
Amelia westchnęła, spojrzała na wąską, asfaltową
drogę obrzeżoną bezkresnym lasem tak gęstym, że
gałęzie ocierały się o samochód, i spytała:
- Jesteś najzupełniej pewna, że to będzie lepsze niż
któryś z hoteli przy plaży?
- Za dwieście dolarów za dobę? Jasne, wracamy.
Ty płacisz, czy ja?
- No cóż, jeśli porówna się pokój z widokiem na
morze za dwieście dolarów...
- Dolicz posiłki i napiwki - wtrąciła Peggy.
- ...z darmowym weekendem na plantacji, grą
w rozwiązanie zagadki kryminalnej oraz spotkaniem
z ludźmi, których w ogóle nie znamy...
- ...decyzja z całą pewnością wypada na korzyść
darmowego weekendu - stwierdziła Peggy.
- Ja na pewno wybrałabym pokój z widokiem na
morze, gdybym tylko miała te dwieście dolarów - oz
najmiła sucho Amelia.
- Daj spokój, Amy, będziemy się świetnie bawić.
- Peggy nacisnęła przycisk opuszczający szyby i do
samochodu wtargnęło wilgotne powietrze. - Czujesz,
8
jak pachnie? Jesteśmy w rezerwacie przyrody, wie
działaś o tym? Wszystkie te tropikalne rośliny i te
wielkie dęby są najzupełniej prawdziwe i...
- A bywają fałszywe? - Amelia skrzywiła się, pró
bując przygładzić rozwichrzone przez pęd powietrza
włosy. Peggy, która swe jasne loki związała w koński
ogon doskonale chroniony przeciwsłonecznym dasz
kiem, nie zwracała uwagi na wiatr, lecz gęste włosy
Amelii zbuntowały się zaraz po przekroczeniu granicy
Południowej Karoliny i niezależnie od tego, jak bar
dzo starała się utrzymać je z dala od twarzy, zawsze
przegrywała. - Proszę cię, włącz raczej klimatyzację.
Peggy podniosła szyby. Sprawiała wrażenie rozba
wionej.
- W każdym razie - Amelia poprawiła się na fotelu
- mnie to miejsce wydaje się raczej straszne. - Popa
trzyła na wielkie, poskręcane dęby i cyprysy porośnię
te szarym mchem, gęste krzaki oraz grube pędy pną
czy sprawiające, że las wydawał się niemal dżunglą.
Rośliny zarastały prawie drogę i stwarzały klaustro-
fobiczną atmosferę, jakby natura, przeciwna inwazji
świata zewnętrznego, starała się oprzeć jej wszelkimi
sposobami. - Że nie wspomnę już o tych wszy
stkich pełzających obrzydlistwach, których musi tu
być pełno.
- Jakich znowu obrzydlistwach?
- Wężach, aligatorach, robactwie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]