[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Ian FlemingJAMES BONDPRZEŁOŻYŁ I OBJAŚNIENIAMI OPATRZYŁROBERTSTILLERPrzedsiębiorstwoWydawnicze Rzeczpospolita SATytuł oryginałuMoonrakerRedakcja Anna KaniewskaKorekta Maria Kaniewska, Aleksandra AleksandrowiczProjekt okładki i strony tytułowej Marcin Kulesza/Fabryka WyobraźniDruk Opolgraf S.A.Copyright © Glidrose Productions Ltd 1955Copyright © for the Polish translationby Robert StillerJózefów 2008Copyright © for the Polish editionPrzedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita” S.A.Warszawa 2008Wydanie I Warszawa 2008ISBN 978-83-60192-72-6Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita SAPrzedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita” S.A.Al. Jerozolimskie 10702-011 Warszawawww.pwrsa.pl ksiazki@pwrsa.plInfolinia 0-800-777-778Część pierwszaPoniedziałekIPapierkowe tajemniceDwa pistolety kalibru .38 zagrzmiały równocześnie.Mury podziemia podchwyciły łoskot i odbijały go sobie tam i zpowrotem, aż ucichło. James Bond przyglądał się, jak umieszczonynaśrodkuwentylator Ventaxia wysysa dym z obu końców pomiesz-czenia. Zapamiętane w prawej dłoni doznanie, jak płynnie jednymruchem od lewej dobywa broni i oddaje strzał, zostawiło mu odczu-cie pewności. Wychyliwszy na bok komorę bębenkową rewolweruColt Detective Special, czekał, z lufą zwróconą ku podłodze, ażinstruktor przejdzie w półmroku strzelnicy dzielące ich dwadzieściametrów.Bond ujrzał, jak instruktor szczerzy zęby w uśmiechu.- Własnym oczom nie wierzę - powiedział. - Tym razem panatrafiłem.Instruktor podszedł do niego. - Ja jestem w szpitalu, a pan zabity- odparł. W jednej ręce trzymał tarczę, wykrojoną jak sylwetka gór-nej części męskiego ciała. W drugiej miał zdjęcie polaroidowe for-matu pocztówki. Wręczył je Bondowi i obaj przystąpili do stojącegoza nimi stołu, na którym znajdowała się lampa z zielonym kloszem iduże szkło powiększające.Bond podniósł je i schylił się nad fotografią. Było to zdjęcie bły-skowe jego osoby. Prawą dłoń otaczał zamazany rozbłysk białegoognia. Uważnie skupił ostrość na lewej stronie swojej ciemnej mary-narki. W samymśrodkuserca widniał malutki punkcikświatła.Nie odzywając się, instruktor położył wielki, biały cel w kształcieczłowieka pod lampą. Jego serce stanowił czarny krążek ośrednicymoże siedmiu centymetrów. Tuż pod nim i jakiś centymetr na prawoznajdował się otwór wyrwany przez kulę Bonda.- W lewąścianę żołądkai otwór wylotowy na plecach - oznaj-mił z satysfakcją instruktor. Wyjął ołówek i nagryzmolił z boku natarczy podsumowanie. - To dwadzieścia kolejek i wypada mi,żemam u pana siedem i pół szylinga - rzekł beznamiętnie.Bond się roześmiał. Odliczył kilka srebrnych monet.- W następny poniedziałek podwoimy stawki - oświadczył.- Mnie to odpowiada - rzekł instruktor. - Ale maszyny pan niepobije, sir. A jeżeli chce się pan dostać do zespołu walczącego oDewar Trophy, to dajmy spokój tym trzydziestkom ósemkom iweźmy się do Remingtona. Ten dopiero co wprowadzony długinabój .22 pozwoli uzyskać co najmniej 7900 z możliwych 8000punktów. Większość pańskich kul powinna trafić w dziesiątkę, którama wielkość szylinga, kiedy się ją trzyma pod nosem. A na sto me-trów jej wcale nie ma.- Do diabła z Dewar Trophy - odparł Bond. - Mnie chodzi opańską forsę. - Wytrząsnął sobie w dłoń z bębenka nie wystrzelonepociski i położył je wraz z rewolwerem na stole.- Do zobaczenia w poniedziałek. O tej samej godzinie?- Dziesiąta będzie w sam raz, sir - odrzekł instruktor, szarpnąw-szy w dół dwie rączki użelaznychdrzwi. Uśmiechnął się do plecówBonda, które właśnie znikały na stromych betonowych schodachwiodących na parter. Był zadowolony z wyników Bonda w strzela-niu, ale nigdy by mu nie powiedział,żejest najlepszym strzelcem wTajnej Służbie. O tym wiedzieć mógł tylko M i jeszcze szef kadr,któremu przekazane będą wyniki dzisiejszego strzelania w celuwprowadzenia do poufnych akt Bonda.Bond pchnął obite grubym, zielonym suknem drzwi u szczytuschodów z podziemia i poszedł do windy, która wyniesie go na ósmepiętro wysokiego, szarego budynku w pobliżu Regent's Park, gdziemieści się centrala Tajnej Służby. Palec wskazujący drgał mu wkieszeni, gdy zastanawiał się, jak wyczarować ten mały, dodatkowybłysk, który by pokonał maszynę: skomplikowane pudło sztuczek,wyrzucające tarczę dokładnie na trzy sekundy, ażeby równocześniestrzelić w niegoślepymnabojem .38 i wiązkąświatła,fotografującją, kiedy on stoi i strzela z nakreślonego kredą kółka na podłodze.Drzwi windy otworzyły się z cichym szmerem i Bond wszedł.Windziarz poczuł od niego proch. Zawsze tak pachną, wychodząc zestrzelnicy. Lubił to. Przypominało mu wojsko. Wcisnął guzik naósme piętro i oparł kikut lewej ręki na dźwigni.Gdyby tylkoświatłobyło lepsze, myślał Bond. Lecz M wymagał,aby strzelanie zawsze odbywało się w przeciętnie złych warunkach.Przyćmioneświatłoi cel odpowiadający strzałem na strzał towzględnie najbliższa kopia rzeczywistości. „Skuteczne jak diabliostrzelanie kawałka tektury o niczym nieświadczy”,tak brzmiałjego króciutki wstępPodręcznika strzelania z broni krótkiej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]