[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sandra Field
Gorsz
ą
ca propozycja
Tłumaczyła Małgorzata Fabianowska
Tytuł oryginału
The Mistress Deal
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Za drzwiami czekał nieprzyjaciel.
Lauren Courtney wzi
ę
ła gł
ę
boki oddech i nerwowo obci
ą
gn
ę
ła spódniczk
ę
. Ten facet miał
dowody — z pewno
ś
ci
ą
sfabrykowane! — na paskudny przekr
ę
t, dokonany przez jej ukochanego
ojczyma. Czy Wallace Harvarson mógł by
ć
kłamc
ą
? Oszustem? Wykluczone, pr
ę
dzej uwierzy,
Ŝ
e sło
ń
ce wschodzi na zachodzie!
Jednak Reece Callahan, wła
ś
ciciel wielkiej spółki telekomunikacyjnej i medialnej, której
siedziba znajdowała si
ę
w l
ś
ni
ą
cym wie
Ŝ
owcu w Vancouver, wyra
ź
nie wierzył,
Ŝ
e sło
ń
ce mo
Ŝ
e
wstawa
ć
na zachodzie. Lauren miała go przekona
ć
,
Ŝ
e jednak si
ę
myli. Musiała broni
ć
dobrego
imienia Wallace’a, zwłaszcza teraz, gdy był ju
Ŝ
w grobie i nie mógł broni
ć
si
ę
sam. Posłu
Ŝ
yła si
ę
podst
ę
pem, aby wedrze
ć
si
ę
do chronionego imperium wroga.
Kontrolnie zerkn
ę
ła na swoje odbicie w lustrzanych szybach i poprawiła w
ę
zeł
kasztanowych włosów, lu
ź
no zwini
ę
ty na karku. Miała na sobie wytworn
ą
garsonk
ę
grafitowego
koloru. Rozci
ę
cie spódnicy odsłaniało smukłe nogi. Oficjalny styl łagodziła biała bluzka z burz
ą
drobnych falbanek. Cało
ś
ci dopełniały włoskie pantofle, srebrna bi
Ŝ
uteria i wyrazisty makija
Ŝ
.
Uznała,
Ŝ
e nie prezentuje si
ę
ź
le, cho
ć
w normalnych okoliczno
ś
ciach nie wło
Ŝ
yłaby biurowego
grafitu. Wolała cieplejsze kolory.
Dziewczyna z recepcji otworzyła przed ni
ą
ozdobne d
ę
bowe drzwi.
— Panie Callahan, panna Lauren Courtney — oznajmiła z profesjonaln
ą
uprzejmo
ś
ci
ą
.
Zaledwie Lauren znalazła si
ę
gabinecie, Callahan wstał zza pot
ęŜ
nego mahoniowego
biurka i ruszył ku niej z wyci
ą
gni
ę
t
ą
dłoni
ą
.
— Czuj
ę
si
ę
zaszczycony, panno Courtney. W zeszłym roku byłem na otwarciu pani
galerii na Manhattanie i kupiłem dwie pi
ę
kne rze
ź
by, lecz z powodu spó
ź
nienia nie doznałem
zaszczytu, by zosta
ć
pani przedstawiony — powiedział gładko.
U
ś
cisk dłoni miał mocny, zdecydowany, lecz u
ś
miech blady. Zimne spojrzenie
niebieskich oczu nie złagodniało ani na moment. Przystojne rysy twarzy były rze
ź
bione
ś
miałymi,
prostymi poci
ą
gni
ę
ciami, zwłaszcza zarys szcz
ę
ki, m
ę
ski i twardy, jak u kowboja. Arogancko
wystaj
ą
ce ko
ś
ci policzkowe nadawały tej twarzy wyzywaj
ą
cy wyraz, który Lauren instynktownie
zapragn
ę
ła uwieczni
ć
. G
ę
ste włosy były nienagannie ostrzy
Ŝ
one, cho
ć
wida
ć
było,
Ŝ
e przy
najmniejszym zaniedbaniu wróciłyby do przyrodzonego nieładu. Miały mahoniowy odcie
ń
, jak
- 2 -
jego pi
ę
knie błyszcz
ą
ce biurko.
Chłodny facet. Twardy facet. Zero sentymentów, zero współczucia… a przecie
Ŝ
do tych
uczu
ć
naiwnie zamierzała si
ę
odwoła
ć
. Stanowiły jej jedyn
ą
bro
ń
w rozgrywce z tyra m
ęŜ
czyzn
ą
,
który górował nad ni
ą
jak złowroga wie
Ŝ
a. Jeszcze nigdy nie musiała spogl
ą
da
ć
tak wysoko, by
zajrze
ć
komu
ś
w twarz. I dawno nie czuła si
ę
tak mała i nic nieznacz
ą
ca.
Lauren wyprostowała si
ę
dumnie, jak przystało wojowniczce w obliczu
ś
miertelnego
wroga. Rozplotła nerwowo zaci
ś
ni
ę
te palce i odezwała si
ę
chłodno:
— Mam nadziej
ę
,
Ŝ
e nadal podobaj
ą
si
ę
panu te rze
ź
by?
— Oczywi
ś
cie. Bardzo lubi
ę
br
ą
z, a pani prace s
ą
naprawd
ę
niezwykłe.
Zdziwiła si
ę
,
Ŝ
e zdawkowy komplement sprawił jej a
Ŝ
tak
ą
przyjemno
ść
.
— Dzi
ę
kuj
ę
.
— Lubi
ę
dobrze inwestowa
ć
pieni
ą
dze — ci
ą
gn
ą
ł z u
ś
miechem. — A ceny pani dzieł
szybko rosn
ą
.
U
ś
miech Lauren przygasł momentalnie.
— Kupuje pan je dla zarobku?
— Czemu nie?
— Nie działa na pana sztuka? Za
ś
miał si
ę
krótko, cynicznie.
— Trafiła pani na niewła
ś
ciwego faceta.
Wszystko jasne, pomy
ś
lała, cho
ć
dobrze,
Ŝ
e przynajmniej nie udaje. Reece Callahan,
twardy biznesmen, bez duszy i sentymentów.
— Prosz
ę
usi
ąść
. Napije si
ę
pani kawy?
— Nie, dzi
ę
kuj
ę
. — Usiadła z gracj
ą
w skórzanym fotelu, dystyngowanie krzy
Ŝ
uj
ą
c nogi.
— Przyznam,
Ŝ
e dostałam si
ę
do pana podst
ę
pem, a moja wizyta nie ma towarzyskiego
charakteru.
— Pani mnie zdumiewa, panno Callahan — stwierdził, przyjmuj
ą
c chłodny ton rozmowy
o interesach. — W takim razie prosz
ę
przej
ść
do rzeczy, bo niedługo mam do podpisania wa
Ŝ
ny
kontrakt i wolałbym si
ę
nie spó
ź
ni
ć
.
— Doszły do mnie plotki… bardzo niesmaczne. Chc
ę
od pana zapewnienia,
Ŝ
e to tylko
pogłoski. Kiedy to usłysz
ę
, ju
Ŝ
mnie pan tu nie zobaczy.
— Prosz
ę
mi wierzy
ć
, mam wa
Ŝ
niejsze rzeczy na głowie ni
Ŝ
rozsiewanie fałszywych
pogłosek —
Ŝ
achn
ą
ł si
ę
. — Nigdy nie stosowałem takich tanich chwytów.
- 3 -
— Słyszałam,
Ŝ
e ma pan zamiar opublikowa
ć
dowody, które uczyni
ą
z Wallace’a
Harvarsona aferzyst
ę
— powiedziała oskar
Ŝ
ycielsko Lauren, kurczowo
ś
ciskaj
ą
c torebk
ę
. — Nie
mo
Ŝ
e pan mie
ć
takich dowodów.
— Jest pani pewna?
— Wallace był moim ojczymem, niezwykle uczciwym człowiekiem, którego kochałam i
ceniłam.
— To tylko dowód, jak bardzo jest pani naiwna. Lepiej niech pani dalej zajmuje si
ę
rze
ź
b
ą
, a nie ocen
ą
ludzkich charakterów.
— Znałam go bardzo dobrze!
— Ale nie przyj
ę
ła pani jego nazwiska?
— Był drugim m
ęŜ
em mojej matki — powiedziała sztywno. — Ojciec umarł, kiedy
miałam trzy latka. Gdy sko
ń
czyłam dwana
ś
cie lat, mama wyszła za Wallace’a, ale znali si
ę
du
Ŝ
o
wcze
ś
niej. Zapewne wie pan, i
Ŝ
Harvarson zmarł czterna
ś
cie miesi
ę
cy temu i w zwi
ą
zku z tym
nie mo
Ŝ
e broni
ć
swojego dobrego imienia przed idiotycznymi i kłamliwymi zarzutami.
Postanowiłam wi
ę
c zrobi
ć
to za niego.
— Wolno spyta
ć
, jak
ą
form
ę
przybierze pani obrona? — zagadn
ą
ł z przek
ą
sem.
Pochyliła si
ę
ku niemu i powiedziała z
Ŝ
arem:
— Zadecyduje moja znajomo
ść
tego człowieka. Przez dziewi
ę
tna
ś
cie lat był mi bardzo
bliski i uwa
Ŝ
am,
Ŝ
e w
Ŝ
adnym wypadku nie mo
Ŝ
na go pos
ą
dza
ć
o kłamstwo, matactwo i kradzie
Ŝ
pieni
ę
dzy.
— Droga panno Courtney! Pasja, z jak
ą
pani go broni, jest po prostu wzruszaj
ą
ca.
Osobi
ś
cie doło
Ŝ
yłbym jeszcze par
ę
łez, lecz to marny argument dla s
ą
du. Za tydzie
ń
ujawni
ę
publicznie niezbite dowody winy Wallace’a Harvarsona, wyst
ę
puj
ą
c w imieniu jednej z naszych
firm. Nie mog
ę
sobie pozwoli
ć
, by w moim
ś
rodowisku postrzegano mnie, jako nieuczciwego
aferzyst
ę
, a takie wła
ś
nie dziedzictwo zostawił mi pani
ś
wi
ę
tej pami
ę
ci ojczym.
Lauren była w szoku.
— Ogłosi
ć
publicznie?! — wyj
ą
kała. — Pan nie mo
Ŝ
e tego zrobi
ć
!
— Mog
ę
i zrobi
ę
— odparł chłodno, ostentacyjnym gestem odsłaniaj
ą
c złoty zegarek na
przegubie.
Lauren zerwała si
ę
z fotela płynnym ruchem rozdra
Ŝ
nionej pantery.
— Je
Ŝ
eli rzeczywi
ś
cie poda pan do publicznej wiadomo
ś
ci t
ę
ohydn
ą
potwarz, oskar
Ŝę
- 4 -
pana o zniesławienie dobrego imienia Wallace’a Harvardsona.
— Radz
ę
tego nie robi
ć
, bo skompromituje si
ę
pani w s
ą
dzie. A pomy
ś
lała pani o
kosztach?
— Czy wszystko w pana
Ŝ
yciu sprowadza si
ę
tylko i wył
ą
cznie do pieni
ę
dzy?
— Ale
Ŝ
w tym przypadku chodzi wła
ś
nie o pieni
ą
dze, ustaliłem bowiem,
Ŝ
e Harvardson
wypompował z mojej firmy pi
ęć
set tysi
ę
cy dolarów.
— A czy nie jest przypadkiem tak, parne Callahan,
Ŝ
e koszty swojej bł
ę
dnej decyzji
handlowej usiłuje pan przerzuci
ć
na zmarłego, czyni
ą
c z niego ofiarnego kozła, bo nie mo
Ŝ
e si
ę
broni
ć
? — zaatakowała.
— Niech tylko pani spróbuje ogłosi
ć
to publicznie, a po
Ŝ
ałuje pani — ostrzegł tonem, w
którym zabrzmiała stal. — A teraz musimy si
ę
ju
Ŝ
po
Ŝ
egna
ć
. Sekretarka odprowadzi pani
ą
.
— Nie wyjd
ę
, dopóki nie obieca pan,
Ŝ
e nie b
ę
dzie mieszał z błotem imienia mojego
ojczyma.
— Trzeba przyzna
ć
,
Ŝ
e nie brak pani tupetu, panno Callahan. Przypadkiem wiem,
Ŝ
e
kupiła pani pracowni
ę
rze
ź
biarsk
ą
za pieni
ą
dze ze spadku po ojczymie, a ponadto ma pani ładn
ą
posiadło
ść
u wybrze
Ŝ
y Maine, która wcze
ś
niej nale
Ŝ
ała do niego.
Mózg Lauren ruszył na przy
ś
pieszonych obrotach.
— Pan wiedział,
Ŝ
e jestem pasierbic
ą
Wallace’a?
— Oczywi
ś
cie,
Ŝ
e tak. Z zasady sprawdzam artystów, w których inwestuj
ę
, co nie
powinno dziwi
ć
w przypadku biznesmena, prawda?
— Obrzydliwe! Od pocz
ą
tku tej rozmowy grał pan ze mn
ą
nieczysto!
— Niech pani nie próbuje epatowa
ć
mnie t
ą
poz
ą
oburzonej szlachetno
ś
ci, skoro sama pani
ci
ą
gnie profity z fortuny ojczyma, zdobytej w podejrzany sposób. Gdyby nie ona, podejrzewam,
Ŝ
e do dzi
ś
byłaby pani głoduj
ą
c
ą
artystk
ą
, mieszkaj
ą
c
ą
na dziurawym strychu.
Lauren wiedziała,
Ŝ
e znienawidzi siebie za to, co musi teraz zrobi
ć
, lecz nie miała
wyboru.
— Co mam uczyni
ć
, aby pan zmienił decyzj
ę
? — zapytała zdławionym głosem.
— Nic.
— Musi by
ć
co
ś
…
W oczach Reece’a pojawił si
ę
podejrzany błysk.
— Dziwi
ę
si
ę
,
Ŝ
e przy swojej reputacji nie zaoferowała mi pani tego, co oczywiste.
- 5 -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]