[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BIOGRAM
Filip Kallimach (Philippus Callimachus Experiens), właściwe nazwisko Filippo Buonaccorsi, włoski humanista i pisarz polityczny. poświadczonym miejscem działalności literackiej Kallimacha jest Wenecja, dokąd przybył zapewne jeszcze przed roku 1460. Od ok. 1462 do 1468 roku przebywał w Rzymie jako sekretarz kardynała Bartolomeo Roverelli; tutaj też wszedł do grona członków tzw. Akademii Rzymskiej kierowanej przez Pomponiusa Laetusa i skupiającej antykościelnie nastawionych badaczy i entuzjastów starożytności pogańskiej. Podejrzany wraz z innymi akademikami o udział w spisku mającym na celu obalenie państwa kościelnego i zastąpienie go republiką zorganizowaną wedle wzorów starorzymskich, w roku 1468 uciekł z Rzymu przed ścigającą go policją papieską i po nieudanych próbach znalezienia azylu kolejno na Sycylii, Peloponezie, Krecie, Cyprze, Chios, dotarł aż do tureckiego Bizancjum. Ale i stamtąd musiał uciekać, podejrzany o przyczynienie się do niepowodzenia inwazji tureckiej floty na Chios.
Z Bizancjum przybył na przełomie lat 1469/1470 do Polski, gdzie po przejściowych trudnościach znalazł schronienie na dworze arcybiskupim w Dunajowie pod Lwowem. Spędził tu około półtora roku, wypełniając czas pisaniem elegii miłosnych oraz memoriałów i utworów poetyckich, którymi pragnął zapewnić sobie przychylność i opiekę wybitnych osobistości politycznych. Wiosną 1472 r. przeniósł się do Krakowa, gdzie został wykładowcą Akademii Krakowskiej. Od ok. 1474 r. objął posadę sekretarza oraz nauczyciela młodszych synów Kazimierza Jagiellończyka, był współtwórcą oraz realizatorem polityki Jagiellonów. Wraz z Konradem Celtisem założył Sodalitas Litteraria Vistulana (Nadwiślańskie Towarzystwo Literackie ), skupiając w nim sporo humanistów krakowskich (należeli doń Wojciech z Brudzewa, Jan Ursinus, Ślązak Wawrzyniec Korwin i in.). Odtąd pozycja Kallimacha w polskich środowiskach zarówno intelektualnych, jak i politycznych, a także kościelnych, umacnia się coraz bardziej, a jego udział w życiu kulturalnym i politycznym Polski staje się coraz bardziej aktywny. Po Grzegorzu z Sanoka jego protektorami byli kolejno biskupi Zbigniew Oleśnicki (młodszy) i Piotr z Nina; sprzyjała mu także rodzina królewska. Posłował w imieniu króla polskiego do Rzymu, Konstantynopola, Budy. W polityce wewnętrznej stał się wpływowym rzecznikiem idei wzmocnienia władzy królewskiej, w zewnętrznej m. in. propagował ideę uniezależnienia się króla polskiego od papiestwa. Przez swe pisma i kontakty osobiste oddziałał Kallimach na życie umysłowe Polski jako propagator idei renesansowych przede wszystkim w poezji, historiografii i piśmiennictwie politycznym. Utrzymywał też kontakty z intelektualistami Włoch i Węgier.
W swym dorobku Kallimach ma poezje, pisma historyczne i polityczne. W napisanej w roku 1476 humanistycznej biografii Vita et mores Gregorii Sanocei... (Żywot i obyczaje Grzegorza z Sanoka) przedstawił biskupa, humanistę i mecenasa jako zwierciadło cnót oraz renesansowy wzór do naśladowania. Historię klęski warneńskiej przedstawił w dziele Historia de rege Vladislao...(1518). W przypisywanych mu Radach Kallimachowych zawarł program wzmocnienia władzy królewskiej. W czasie pobytu w Polsce Kallimach napisał też cykl łacińskich elegii miłosnych, poświęconych w większości lwowskiej mieszczce Fanni, oraz hagiograficzny poemat o św. Stanisławie (Carmen sapphicum...).
DO FANNI SWENTOCHY
Quid mihi si pacti potuisti federis horam
Czemu gdy przybyć nie mogłaś o umówionej godzinie,
Zwiodłaś przysięgą mnie: "Jutro odwiedzę twój dom".
Wszak nie dotrzymać obietnic tęsknocie ukochanego
To jakby splamić krwią człowieka ręce swe.
Pyram jest tego przykładem; gdy Tysbe doń babilońska
Przyszła zbyt późno, on utopił w sercu miecz.
Także i Fylis czekając na próżno Demofoonta
Własną zdławiła krtań pętlą przepaski swej.
Siebie też mogłem pozbawić sznurem lub włócznią żywota,
Gdy się odwlekał tak twego przybycia czas.
Dawno minęła godzina szczęśliwa i upragniona,
Którą uświęcić miał czar obecności twej.
Ledwo już mogłem powstrzymać radość i w piersi bijący
Serca pośpieszny rytm mocniej niż w inne dni.
Gdy zbliżający się pojazd tylko spostrzegłem, mówiłem:
"Oto szczęśliwość mą wiezie do moich wrót".
Ale czterykroć i więcej zwiedziony próżną nadzieją,
Pohamowałem już wodze radości mej.
Coraz już mniej i mniej radość spotkania mnie weseliła
I w moją myśl się wkradł jakiś dotkliwy ból.
Jednak nie śmiałem zupełnie wyrzec się tego pragnienia,
Nie przywiązywać już wagi do twoich słów.
Ale czym prędzej poszedłem na sam szczyt wieży wysokiej,
Skąd mój ogarniał wzrok przestrzeń szeroką w krąg.
Z niej spoglądałem na północ, choć na południe zwrócony,
I na zachodnich zórz gasnących zimny blask.
Ale na wschód jeszcze bardziej. Jak mówią, brama tam stoi
Złota i ziemski szlak otwiera stąd dla bóstw.
Więc przypuszczałem, że inną drogą nie przyjdziesz, bogini,
Tylko tą jedną z dróg, śladem podniebnych kół.
Dalej i szerzej niż zwykle sięgały w krąg moje oczy,
Ujrzeć tak bardzo cię z dala pragnąłem już.
Ale gdy Febus promienny do wód zachodnich się stoczył,
W sercu nadziei cień razem z dniem jasnym zgasł.
Wtedy w mej piersi struchlałej ni kropli krwi nie zostało,
Czucia wszelaki ślad zaginął w sercu mym.
Byłem jak posąg wykuty z brył alpejskiego marmuru,
Zimny zupełnie już, bezwładny niby trup.
Lecz, najpiękniejsza, gdy chciałem na ciebie wybuchnąć skargą,
Język zapomniał słów, skargi nie wydał głos.
W ciała całego zdrętwieniu i w bólu niezmiernym trwałem,
Jakby mnie ogniem tknął celny Jowisza cios.
Tylko mnie to odróżniało od umarłego człowieka,
Że mnie udręczał ból, którego nie zna trup.
I wstręt mi zaraz do życia doradzał ująć żelazo,
Chciałem, niewierna, rzec: "Teraz mi słowo zwróć".
Jednak nie dała się srożyć zbrojnej prawicy nadzieja,
Zdolna opóźnień twych przyczyny zmyślać w lot.
Ona już dawniej mą szyję w jarzmo miłości wtłoczyła,
Mego uczucia moc poddając woli twej.
Ona mi przecież mówiła: "Naucz się znosić strapienia,
Wiele odtrąceń ścierp, byś raz osiągnął cel.
Jedna modlitwa u bogów łaski ubłagać nie może,
Cichnie Jowisza gniew od powtarzanych próśb.
I nie padają olbrzymie pnie dębów pod jednym ciosem,
Nie pierwszy napór wód rozrywa twardy brzeg.
Trzeba powoli ujeżdżać konia, by nie gryzł wędzidła,
Uczy się z wolna wół ciężar na grzbiecie nieść.
Gdyby umierał kochanek, ilekroć miłość zdradzono,
Już by nie został ślad ani po jednym z nich.
Tylko swojego kochanka słuchać wszak żadna nie zdoła,
Tyle jest dobrych stron w miłości, ile złych.
Ten jest najbardziej szczęśliwy z kochanków, kto zawsze umie
Radość i gorzki żal utaić w sercu swym.
Nawet - i któż ci zabroni! - gdy tryumfujesz w miłości,
Ufność w niej szczerą zbudź, że umiesz stałym być.
Wtedy ulegnie miłości twojej i chłód odrzuci,
Gdy zbudzisz pewność w niej, że kochasz wiernie wciąż".
Temu zawdzięczam, że jeszcze żyć pragnę, choć oszukany.
Zwykle nadziei cień rozbitą niesie łódź.
Płynie wytrwale i los swój powierza z ufnością łodzi
Ten, kto przed chwilą już dławił się falą wód.
Oto ja znów, moje życie, do ciebie prośby zanoszę
I wcale mi nie wstyd leżeć u twoich stóp.
Jeden mnie raz niewinnego wyśmiałaś. Poprzestań na tym,
Bogów świadkami czyń wierniej, niezłomniej już.
Strzeż się mnie zdradzić powtórnie. Bo powiadają, że piękne
Mogą jedyny raz bezpiecznie użyć zdrad.
Ale już zdrada dwukrotna grozi srogimi karami,
Ciągłym przestępstwom wnet bogowie kładą kres.
Strzeż się więc, aby cię bogów gniew nie dosięgnął, gdy będziesz
Uparcie zdrady knuć, niedbała o swój los.
Ale niech groźba ta prędko w powietrzu lekkim zaginie,
Ty miła bogom bądź, wierna czy pełna zdrad.
Wolałbym przecież, o Fannio, abyś mnie stale zwodziła,
Niżby na ciebie spadł przeze mnie bogów gniew.
DO GRZEGORZA Z SANOKA,
NAJWIELEBNIEJSZEGO ARCYBISKUPA LWOWSKIEGO,
WEZWANIE ZE WSI DO MIASTA NA BOŻE NARODZENIE
Oto narodzin Chrystusa znów uroczystość nadchodzi,
Światło zbawienia przez dawnych proroków przepowiedziane
I obiecane dla świata przez dziesięć również Sybilli.
Zdaje mi się, że oglądam w postaci drobnej Dzieciątka
Boga samego, co marznie, złożony w nieczułym żłobie
W szopie pod strzechą słomianą. Wół pracowity tuż przy Nim
Stoi pospołu z osiołkiem i ile tchu mają
Z daru bożego w swej piersi - tyle starają się ciepła
Tchnąć na Chłopczyka, i śpieszą za własne życie odpłacić
Stwórcy swojemu powietrza tchnieniami życiodajnymi.
Bogurodzica tam siedzi smutna i gorzko się żali
Ponad maleństwem niedawno zrodzonym, że go nie może
W liche spowinąć pieluszki; rozgrzewa zgrabiałe dłonie
Płacząc, że zimno się sroży nad ciałkiem tak delikatnym.
Starzec z daleka spogląda na dziecko, drżący z obawy,
Że je dotknięciem urazi, cierpiąc dotkliwie, bo śmierci
Czuje zbliżanie się, cały drętwiejąc od mrozu zimy,
Lecz nie odwraca swej twarzy od niebiańskiego oblicza,
Świętym widokiem nie mogąc nasycić spragnionych źrenic.
Taka jest w Synu maleńkim niezmierna boskość Rodzica.
Doprowadzeni przez gwiazdę królowie trzej na kolana
Padli, złotymi szatami zmiatając siano zmierzwione,
I otworzywszy szkatuły bezcenne proszą, by przyjął
Dary niegodne rąk Boga. Ale śmiertelni tym darzą,
Co mogą złożyć w ofierze. Najstarszy z nich się pochyla
Do pocałunku i nóżek dziecka wargami dotyka
Pozostawiając ślad na nich sędziwej swej zgrzybiałości.
Rozradowani pasterze trzód skaczą z donośnym krzykiem
I, jak chce zwyczaj wieśniaczy, śpiewają, że przyszedł Ojciec
Rzeczy i świata i przyniósł pokój dla wszystkich na ziemi.
Oni nie wątpią, że w bóstwa tak potężnego bliskości
Wilki krwiożercze nie mogą tknąć stada, więc pozwalają
Trzodzie swej młodej bez żadnej ochrony błądzić po trawie.
A ty, ujęty słonecznej wsi czarem, rozleniwiały,
Z dala przebywasz, nie wzywa cię kierowanie owczarnią
Ani chęć dalszej opieki nad powierzoną ci trzodą,
Co do oddania czci światłu świętemu już się gotuje
Szczęsna i wszystkie swe myśli ku tej radości obraca.
Jednak - gdy wolno powiedzieć: czego wielkiego tak może
Sama dokonać gromada w braku swojego pasterza?
Ojcze najlepszy, już dosyć wieś zaszczycona została
Twą obecnością tak świętą; dość już trzymały cię, zgodnie
Z wolą twą, z dala od miasta chłodne pagórki, doliny
Zieleniejące, gdy pole kwitło dokoła; gdy drzewo
Każde bywało szlachetnym cieniem; gdy słodko spoczywać
Było na brzegach wód rzecznych, nad falą wypływającą
Z mchem obrośniętej pieczary; kiedy jaskółka wraz z siostrą
Opłakiwały mord straszny ismaryjskiego tyrana;
Kiedy po polach igrały splatając ręce Charyty
I korowody wśród gajów świętych wodziły dryjady.
Ale już sroży się zima, już lód ruń świeżą pokrywa
I śnieg sytoński; już pola nie mają dawnej piękności;
Już Boreasza mroźnego szał dźwięczne szmery strumieni
Stłumił swym tchnieniem i z wszystkich drzew strącił jesienne liście.
Wszystko pokrywa się lodem straszliwym i jednolitym,
Który dach tylko i ogień może złagodzić. Do miasta
Znowu owczarnia cię wzywa, dopóki Febus swój rydwan
...