[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Donna Carlisle
JeŹdŹcy burzy
Rozdział 1
Przez otwarte drzwi wtargnął ostry, zimny powiew wiatru, wywołując
zniecierpliwienie pięciu męŜczyzn zebranych wokół telewizora stojącego w tak
zwanym wspólnym pokoju. Meg weszła do środka, szybko zamknęła drzwi i
zaczęła rozwijać kolejne warstwy opatulających ją szalików, zdjęła ośnieŜone
zimowe boty i postawiła przemarznięte stopy na gumowej macie leŜącej tuŜ przy
drzwiach. Czynności te wykonywała niezmiennie kaŜdego ranka przez ostatnie
dwa lata.
Koledzy nazywali to pomieszczenie wspólnym pokojem, zamiast zwyczajnie
sekretariatem. I rzeczywiście, ta frontowa sala w Carstone Industries Adinorack na
Alasce była miejscem, gdzie wszyscy pracownicy zbierali się, gdy akurat nikt nie
miał nic do roboty. Posiadała wyposaŜenie typowe dla pokoju gościnnego – łóŜka
polowe, okryte tanimi pledami, kilka lichych wyściełanych krzeseł i telewizor.
Jedynym sygnałem, Ŝe jest takŜe miejscem pracy, było biurko stojące w pobliŜu
frontowych drzwi, zawalone plikami folderów, druków, okólników i
pozostawionych bez odpowiedzi listów. Meg dostrzegła ogromny dzbanek z kawą i
napełniła swój kubek. Nareszcie zrobiło się jej ciepło i przyjemnie.
– Dzień dobry, pani Forrest – przywitała ją Sadie, wchodząca właśnie przez
obrotowe drzwi. Sadie zajmowała stanowisko o budzącej respekt nazwie: urzędnik
organizacyjny, a tak naprawdę była zwykłą sekretarką. Obrotowe drzwi prowadziły
do laboratorium i pokojów mieszkalnych. Sadie trzymała przed sobą wypełnioną
listami torbę, która zdradzała prawdziwy charakter jej pracy.
– Samolot jest juŜ gotów do startu – powiedziała Meg, skinąwszy nieznacznie
głową. – Gdzie jest pilot?
– W kabinie radiooperatora z Joem. – Sadie posłała Meg niepewne spojrzenie
znad otwartej torby i zaczęła wyrzucać jej zawartość na biurko, i tak prawie
niewidoczne spod papierów.
– Hm, pani Forrest, myślę...
– W porządku – przerwała natychmiast Meg – powiedz mu, Ŝe będę gotowa do
drogi za około godzinę. Chciałabym spakować jeszcze trochę rzeczy.
– Wzięła kilka kopert i zaczęła je szybko przeglądać.
– A zresztą niewaŜne, powiem mu to sama.
– Hej, Sadie, czy jest coś dla mnie? – zawołał jeden z męŜczyzn siedzących
przed telewizorem. Cała piątka obserwowała snującą się po ekranie Godzillę z
takim zachwytem i uwagą, z jaką zagorzali fanatycy futbolu śledzą ostatni
kwadrans meczu finałowego superligi.
– Poczta przychodzi o dziesiątej trzydzieści – odpowiedziała ostro Sadie. –
Wiesz o tym doskonale.
MęŜczyzna posłał jej szyderczy uśmiech i lekko pochylił się, trzymając w ręku
filiŜankę kawy.
– Nie próbuj się stawiać – odparł.
Meg skierowała chłodne spojrzenie w jego stronę, ale on, szyderczo szczerząc
zęby, znów wpatrywał się w telewizor.
Meg zawsze irytował widok połowy personelu Carstone siedzącego przed
telewizorem juŜ o dziesiątej rano. Dziś jednak draŜnił ją bardziej niŜ zwykle.
Wydawało się jej, Ŝe koledzy postępują tak celowo, aby wyprowadzić ją z
równowagi. Postanowiła nie dać im tej satysfakcji. Powoli zaczęła wybierać
zaadresowane do niej listy i spokojnie zwróciła się do sekretarki:
– Pozwól, Sadie, Ŝe jako twoja szefowa po raz ostatni zadam ci słuŜbowe
pytanie.
Sadie spojrzała sponad sterty metodycznie układanej w alfabetycznym
porządku korespondencji.
– Naturalnie, pani Forrest.
– Dlaczego – zapytała Meg – jeŜeli dostajemy pocztę tylko raz w tygodniu, ty
zawsze zalegasz z odpowiedziami?
Sadie spojrzała zaskoczona.
– Odpowiadam na listy tego samego ranka, gdy otrzymuję pocztę. PrzecieŜ pani
o tym wie, pani Forrest.
– Owszem, odpowiadasz, ale na osobiste listy, pomijając słuŜbową
korespondencję. – Wskazała ręką na stos leŜący nieporządnie na biurku. –
Zapominasz, na czym polega twoja praca.
Sadie patrzyła na nią przez chwilę, jakby zupełnie nie rozumiała, o co chodzi.
Wydała więc z siebie tylko uprzejme „och” i powróciła do sortowania listów.
Meg na chwilę przymknęła oczy. Byle do jutra, pomyślała. JuŜ jutro opuści na
zawsze to zapomniane przez Boga i ludzi, wiecznie mroźne pustkowie!
JuŜ niedługo będzie leŜeć na plaŜy w Waikiki i spędzi tam całe dwa tygodnie.
Te myśli miały poprawić jej nastrój, tak się jednak nie stało. Zadała sobie pytanie –
dlaczego?
Meg Forrest miała trzydzieści dwa lata i była jednym z najwybitniejszych
inŜynierów-konstruktorów Carstone Industries. Wysoka i szczupła, smukłość swej
sylwetki utrzymywała bez najmniejszego wysiłku. Jej owalna twarz, duŜe brązowe
oczy i zmysłowe, wyraziste usta podobały się męŜczyznom, ale teŜ często
wprowadzały ich w błąd. Delikatna kobieca twarz sugerowała bowiem słaby
charakter, a Meg miała silną osobowość. Kasztanowe włosy nosiła zwykle
zaczesane za uszy, ale przez ostatnie dwa lata brak dobrego fryzjera sprawił, Ŝe
pozwoliła im rosnąć swobodnie. Nie chcąc jednak wyglądać nieporządnie, spinała
je w klasyczny węzeł z tyłu głowy. Odpowiadał jej ten nie rzucający się w oczy
spokojny styl. Ktokolwiek popatrzyłby teraz na Meg Forrest, nie mógł się pomylić.
W tym surowym uczesaniu wyglądała na szefa.
A jednak po dwóch latach kierowania Energy Research Station oczy
pracujących tam męŜczyzn wciąŜ nieuchronnie zatrzymywały się na jej tyłeczku.
Modliła się o wyzwolenie z tego piekła juŜ od momentu, kiedy samolot dotknął
brudnego pasa startowego w odległym zakątku Alaski. Stało się to dwa lata temu;
zaznaczyła ten „czarny dzień” w swoim kalendarzyku i od tej chwili liczyła dni i
godziny, które pozostały do końca słuŜbowego pobytu.
Nienawidziła osady, w której przyszło jej Ŝyć.
Miała dość oglądania na co dzień monotonnego szeregu brzydkich chat
ustawionych na skutym lodem i przewianym wiatrem niegościnnym obszarze, dość
temperatury minus trzydzieści pięć stopni.
Miejscem wieczornych towarzyskich spotkań był „Blue Jay Bar and Grill”,
gdzie jako główne danie serwowano kanapkę z wołowiną i serem. Pozostawała
jeszcze „Brownie’s Video”, wypoŜyczalnia oferująca klientom ponad sto kaset, ale
ani jeden film nie liczył mniej niŜ pięć lat.
W całej wiosce znajdowało się moŜe ze dwadzieścia ksiąŜek, w tym fachowe,
techniczne pozycje, które zresztą Meg przywiozła ze sobą. Jej podwładni:
inŜynierowie, mechanicy, specjaliści i personel pomocniczy, czyli śmietanka
wioskowej społeczności, byli to ludzie skłóceni z Ŝyciem i wzajemnie sobie
nieŜyczliwi.
Tak się Ŝyło w Adinorack na Alasce, osadzie liczącej ogółem siedemdziesięciu
pięciu mieszkańców.
Jutro będzie siedemdziesięciu czterech, pomyślała ponuro Meg, wieszając swój
płaszcz i liczne szale na wieszaku w pobliŜu drzwi obrotowych prowadzących do
jej biura. Dlaczego nie czuję się szczęśliwa?
Adinorack nazywany był pieszczotliwie Przedsionkiem Piekła. Tę nazwę nadali
mu ci straceńcy, którzy z powodu braku Ŝyciowego fartu musieli w nim mieszkać
przez jakiś czas.
Osadę zbudowano dwadzieścia lat temu jako jedną ze stacji badawczych
wojskowej bazy. Bazę w końcu zlikwidowano, ale wioska została i kiedy Carstone
potrzebował odpowiedniego miejsca do przeprowadzenia testów, będących
elementami rządowych badań nad sposobem wykorzystania alternatywnych
energii, jego wybór padł na Adinorack.
Czy rzeczywiście była tam potrzebna obecność głównego inŜyniera? Meg
Forrest czuła się obowiązana czuwać, aby w zaprojektowanym przez nią systemie
nie pojawiły się usterki. I musiała wytłumaczyć tym wszystkim gryzipiórkom, Ŝe
jej wyjazd do Adinorack jest konieczny! Nadgorliwość okazała się podstawowym
błędem, błędem, za który została ukarana.
Przez kilka pierwszych miesięcy po przyjeździe tutaj jej obecność była
właściwie zbyteczna. Mechanicy i inŜynierowie systematycznie budowali swoje
konstrukcje, dzień po dniu, według planu. Meg pozostawało tylko rozglądanie się
dookoła i wydawanie poleceń, których nikt nie chciał słuchać. Zresztą w dwa lata
później teŜ nikt jej nie słuchał.
Weszła do własnych pomieszczeń biurowych, które były równie nieprzytulne,
jak reszta budynku. Postawiła na biurku filiŜankę, połoŜyła przed sobą
korespondencję. I nagle zrozumiała prawdziwy powód swych mieszanych odczuć
związanych z opuszczeniem Adinorack. W zadumie patrzyła na filiŜankę z kawą.
To właściwie był kubek, lśniący połyskiem porcelany, z biegnącym wokół
szlaczkiem i ozdobiony napisem: „As Przestworzy” wykonanym duŜymi
czerwonymi literami. Ten kubek z wyszczerbioną krawędzią... Szczerba powstała
wówczas, gdy rzuciła kubkiem w niego... Jaki był powód wybuchu gniewu? Dziś
juŜ zupełnie nie pamiętała. Minęło sześć miesięcy, a ona wciąŜ piła z tego samego
naczynia.
PrzecieŜ wiedział, Ŝe dziś wyjeŜdŜa, musiał o tym wiedzieć i nawet nie
zadzwonił, aby się poŜegnać.
– Błąd numer dwa – wyszeptała do siebie.
Próbując się otrząsnąć z natrętnych wspomnień, które stawały się coraz bardziej
dokuczliwe, usiadła za biurkiem i zagłębiła się w lekturze listów.
Nie było w nich nic szczególnie interesującego, nic, co mogłoby przyciągnąć jej
uwagę. Zresztą cała zawodowa energia Meg wyczerpała się juŜ tydzień temu,
pochłonęły ją ostatnie prace związane z rządowym projektem. W korespondencji
natrafiła na kartkę od ojca, który prosił, aby podała mu godzinę swego przylotu do
Waszyngtonu, a wtedy zleci komuś, by wyszedł po nią na lotnisko. Zwrot „ktoś
przyjdzie po ciebie”, zamiast po prostu „ja przyjdę”, wywołał u Meg lekkie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]