[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Od autora
Wszystkie przedstawione w tej powieści postacie są wytworem wyobraźni
pisarza, który nie wzorował się na żadnej z żyjących osób. Także
Międzynarodowe Kontynentalne Konsorcjum Bankowe Stanów
Zjednoczonych, korporacja INCUBUS, nie ma swego odpowiednika wśród
istniejących na świecie organizacji.
Tytuł oryginału WHIRLPOOL
Ilustracja na okładce DAVE PETHER
Copyright © 1991 by Colin Forbes
For the Polish edition Copyright © 1993 by Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o.
Published in cooperation with Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o. Warszawa 1993. Wydanie 1 Skład: Zakład Kolonel
w Warszawie Druk: Drukarnia Wojskowa w Łodzi
Przełożył : Jerzy Żebrowski
PROLOG
Świt nastał jak ostrzeżenie.
W lutowy poranek Bob Newman jechał swym mercedesem 280E przez nie
zamieszkane tereny hrabstwa Suffolk. Pustą szosę z obu stron okalała skuta
mrozem czarna zaorana ziemia. Tajemnicze światło brzasku wzmagało w nim
niepokój. Reflektory słabo oświetlały drogę. Co takiego powiedziała jego
dziewczyna, Sandy Riverton, telefonując w środku nocy?
— Bob, czy możemy się natychmiast spotkać? W starym kościele w pobliżu
Yoxfordu, tam gdzie widzieliśmy się pierwszy raz?
Przysiągłby, że dzwoniła zębami ze strachu.
— Oczywiście. — Wyrwany ze snu, z trudem powstrzymywał się od ziewania. —
Ale dlaczego tam? Czy coś się stało?
— Nie mogę wyjaśniać przez telefon. Przyjedziesz, prawda? Muszę ci
o czymś powiedzieć. Powinnam była wcześniej o tym wspomnieć. To ci pomoże
w dochodzeniu w sprawie korporacji INCUBUS. Muszę już iść. Zdążysz
przyjechać o świcie? Tak żeby nikt nas nie zobaczył?
— Sandy, o co tu chodzi? Dlaczego, na litość boską, wybrałaś takie odludne
miejsce i tak wczesną porę?
— Nie mam już czasu. Przyjedź, Bob. Błagam. Muszę lecieć. Przyjedziesz?
— Tak... — Był już zupełnie rozbudzony. — Skąd dzwonisz?
— Powiem ci, kiedy się spotkamy. Do widzenia...
Odłożyła słuchawkę, zanim zdążył coś dodać. Wyskoczył z łóżka, błyskawicznie
się umył, ogolił i ubrał. Nauczył się tego jako dziennikarz, choć teraz nie musiał
już pracować w swoim zawodzie — książka, którą napisał przed laty, stała się
bestsellerem i przyniosła mu upragnioną niezależność finansową.
W okolicy nie było żadnych wiosek, żadnych gospodarstw, zwolnił więc w
obawie, że może minąć wąską drogę, która wiodła do opuszczonego kościoła i
stojącej oddzielnie dzwonnicy.Włączył na cały regulator ogrzewanie. Ranek był
zimny, a od wschodu, znad odległego Morza Północnego, wiał przenikliwy wiatr.
Przypomniał sobie, że wzdłuż tego odcinka drogi nie ma nawet najmniejszej
wioski. Słowa „w pobliżu Yoxfordu” określały usytuowanie starego kościoła w
nader uproszczony sposób. Znajdował się on w samym środku pustkowia.
Dlaczego więc Sandy wybrała na spotkanie tak odludne miejsce i tak
zniechęcającą porę? „Ponieważ się bała” — pomyślał posępnie.
Bezchmurne niebo powoli rozjaśniało się chłodnym, bladym brzaskiem poranka.
Po lewej stronie dostrzegł georgiański dworek, przycupnięty o pół kilometra od
głównej szosy. Centralne okno zwieńczone było łukiem. Przypominało to
bardziej czasy królowej Anny niż króla Jerzego. Dziwnym zbiegiem okoliczności
dworek Livingstone był angielską wiejską rezydencją Franklina D. Hausera,
prezesa i naczelnego dyrektora korporacji INCUBUS. INCUBUS,
Międzynarodowe Kontynentalne Konsorcjum Bankowe Stanów Zjednoczonych,
to potężna organizacja, w której do niedawna pracowała Sandy.
Przypomniał sobie jeszcze jedną telefoniczną rozmowę z Sandy sprzed trzech
tygodni. Zrezygnowała z pracy w korporacji INCUBUS. Nie podała właściwie
konkretnych powodów. Kiedy Newman zaczął nalegać, odpowiedziała
wymijająco:
— Po prostu czułam, że robię ciągle to samo, tydzień po tygodniu, miesiąc po
miesiącu. Chyba pora na jakąś zmianę...
Wyjechała z Londynu nie zobaczywszy się z Newmanem i powiadomiła go w
liście, że jest u siostry w Southwold, na wybrzeżu hrabstwa Suffolk. Skąd więc to
tajemnicze spotkanie w pobliżu siedziby Hausera?
Newman zauważył skręcający w prawo trakt i zjechał z głównej szosy. Był to
obszar pokrytych polami wzgórz, droga wznosiła się lekko pod górę. Zrobiło się
już na tyle jasno, że widział na horyzoncie sylwetkę wieży usytuowanego na
wzgórzu starego kamiennego kościoła. Zobaczył również dzwonnicę —
prostokątny, wysmukły blok z kamienia, oddalony o kilkanaście metrów od
kościoła. Czuł, że narasta w nim niepokój.
W styczniu zdał sobie sprawę, jak bardzo podoba mu się Sandy. Dojrzał już do
tego, by poprosić ją o rękę. Różniła się tak bardzo od jego pierwszej żony,
zamordowanej podstępnie w nadbałtyckiej Estonii w zapomnianych już czasach
zimnej wojny. Przyspieszył, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Półtoratonowy
samochód trząsł się, przejeżdżając po zlodowaciałych koleinach, pozostawionych
podczas cieplejszej pogody przez koła traktorów.
Zerknąwszy odruchowo we wsteczne lusterko zobaczył w nim swoje odbicie.
Skończył już czterdzieści lat. Miał jasne włosy, a jego wyrazista twarz była gładko
ogolona. Rozbawiony zwykle wyraz oczu i ust nadawał mu wygląd wesołka. Bob
Newman wzbudzał na ogół sympatię zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Z
rozpędem wjechał na grzbiet wzgórza. Odetchnął z ulgą. Czerwony jaguar Sandy
stał zaparkowany przy żywopłocie, którego gałęzie rosły tak gęsto, że z daleka nie
było przez nie nic widać.
Ustawił mercedesa obok jaguara i wysiadł. Gdy dotknął ręką chłodnicy drugiego
wozu, znów ogarnął go niepokój. Była zimna. Sandy musiała czekać już od
dłuższego czasu. Tylko gdzie?
Nie widział innego schronienia niż kościół, ale na pewno było tam zimno jak w
chłodni. Naciągając rękawiczki zobaczył kątem oka słońce wschodzące nad
pasem ciemnego błękitu morza. Nagle zwrócił jego uwagę o wiele słabszy błysk
światła. Pochodził z dużego łukowatego okna dworku Livingstone.
Czy to słońce odbijało się od szyby? W takim przypadku odbicie powinno nadal
być widoczne, a tymczasem teraz zniknęło. Sięgnął do wozu po silną lornetkę,
którą zawsze ze sobą woził. Był średniego wzrostu i przeciętnej budowy, z
łatwością ukrył się więc za samochodem, oparł łokcie o dach i nastawił ostrość.
Okno dworku Livingstone znalazło się nagle zupełnie blisko. Za firanką stała
jakaś postać z połową lornetką przy oczach.
Zapewne wstający wcześnie lokaj zastanawiał się, kto o tej porze odwiedza
kościół. Newman odłożył lornetkę z powrotem na siedzenie obok kierowcy i
odwrócił się w kierunku świątyni. Aby dotrzeć do średniowiecznej budowli z jej
wąskimi, łukowato zakończonymi oknami, musiał przejść otwartą na przestrzał
dzwonnicę. Za nią kręta ścieżka między nagrobkami prowadziła w górę, do
bramy kościoła. Postawił kołnierz płaszcza i ruszył przed siebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]