[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Liz Fielding
Milioner i włamywaczka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To była pomyłka, potworna pomyłka. Ginny szła
niepewnym krokiem, lekko chwiejąc się i potykając nie tylko
z powodu niewygodnych butów. Ze zdenerwowania trzęsły jej
się nogi. Na próżno próbowała wziąć głęboki oddech, by choć
trochę się uspokoić. Musiała jednak przyznać, że ogród
japoński Richarda Mallory'ego był urzekająco piękny.
Malownicze skałki ze stawem z wielobarwnymi małymi
karpiami i wysmakowany pawilon japoński, mimo że była
bardzo zdenerwowana, robiły na niej wrażenie.
Jej buty pozostawiały głębokie ślady, a przecież powinna
zachowywać się nadzwyczaj dyskretnie.
Po raz pierwszy miała zabawić się we włamywaczkę i nie
czuła się w tej roli ani zbyt dobrze, ani zbyt pewnie. Poza tym
ubrała się zupełnie nieodpowiednio. Trzeba było wystąpić w
czerni, w tenisówkach i nasuniętej na oczy czapce, która
skrywałaby włosy.
Na litość boską, co też jej przychodzi do głowy! Był
późny ranek i jeśli nie chciała zwracać niczyjej uwagi, nie
mogła zachowywać się ani wyglądać jak włamywaczka.
Po chwili namysłu doszła do wniosku, że wygląda jak
najbardziej odpowiednio. Gdyby ktoś ją przyłapał, zamierzała
udawać sąsiadkę, która szuka zabłąkanego kotka.
Nie powinna wzbudzać żadnych podejrzeń. Najlepiej
zachowywać się jak nieco zagubiona i trochę nieprzytomna
kobietka. Dlatego też ubrała się w wytarte dżinsy i
podkoszulek z dziwacznym nadrukiem, który kupiła w sklepie
z używaną odzieżą.
Czuła się jednak zupełnie inaczej. Jak ktoś śmiertelnie
przerażony.
Nigdy więcej nie da się namówić na taką głupotę. Dla
nikogo, nawet dla Sophie.
Zacisnęła mocno pięści i po raz kolejny powtórzyła sobie,
że wszystko będzie dobrze. Spełniała przecież dobry uczynek.
Ratowała przyjaciółkę, która wpadła w potężne kłopoty. Jej
anioł stróż doceni takie poświęcenie i z pewnością będzie nad
nią czuwał.
Inna sprawa, że Sophie nieustannie wpadała w kłopoty.
Jednak z drugiej strony Ginny zawsze mogła liczyć na jej
pomoc.
Wzięła się w garść, weszła na patio i ostrożnie zajrzała
przez otwarte drzwi do pustego pokoju.
- Dzień dobry. - Miała wrażenie, że jej głos zabrzmiał jak
wystrzał armatni. Poczekała chwilę, gotowa wygłosić
wymyśloną historyjkę, a potem odezwała się ponownie: -
Przepraszam, czy jest ktoś w domu?
Nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Wydawało jej się,
że gdzieś z oddali dochodzi cichy szum pralki. Poza tym cisza
jak makiem zasiał.
Teraz już nie było odwrotu.
Miała piętnaście minut, w najlepszym wypadku
dwadzieścia. Wiedziała od Sophie, że co rano sprzątaczka
otwiera drzwi na patio, by przewietrzyć pokój, potem włącza
pralkę i schodzi do holu, by wypić filiżankę kawy i
poflirtować z portierem.
Otarła kropelki potu znad górnej wargi. Dam radę,
szepnęła w duchu. Piętnaście minut to aż nadto, by znaleźć
jedną małą dyskietkę i uratować głupią Sophie przed
wylaniem z głupiej pracy.
Chwileczkę, kto tu jest głupi? To chyba ona zasługiwała
na to miano, bo przecież włamywała się do mieszkania
sąsiada, podczas gdy „głupia" Sophie siedziała bezpiecznie w
pracy i co najmniej kilkanaście osób będzie mogło zapewnić
jej alibi.
To Ginny. zawsze nadzwyczaj spokojna i rozsądna, będzie
musiała w razie wpadki odpowiadać na niewygodne pytania.
A przecież, zamiast się na to narażać, powinna siedzieć w
zaciszu biblioteki i szukać materiałów do pracy poświęconej
mitom greckim.
Dlatego nie należy tracić czasu na zbędne rozmyślania,
zrobić co trzeba i wracać do normalnego życia. Ale właściwie,
skoro już weszła do środka, co szkodzi się rozejrzeć?
Wnętrze było równie gustowne jak ogród. Mallory był
zapewne zwolennikiem minimalizmu. Sprzętów niewiele, lecz
ta prostota musiała kosztować fortunę. Ginny zauważyła też
kilka wspaniałych współczesnych dzieł sztuki.
Tylko niczego nie dotykaj, upominała się w duchu.
Właśnie wtedy jeden zbłąkany promyk słońca przebił się
przez zasłonę ciemnych chmur i musnął stojącą na stoliku
butelkę szampana, przewiązaną fantazyjnie czarną pończochą.
Sophie zauważyła jeszcze dwa wysmukłe kieliszki i serwetkę
ze śladami szminki. Czyżby to był czuły liścik od
usatysfakcjonowanej kochanki?
Pewnie tak, zwłaszcza że właściciel tego luksusowego
apartamentu cieszył się opinią nie tylko człowieka sukcesu,
ale też rozrywkowego playboya. W kręgach biznesowych
nazywano go nawet geniuszem, regularnie ukazywały się o
nim artykuły w prasie branżowej.
Choć był jej sąsiadem, Ginny nie widywała go zbyt często.
Owszem, można go było nazwać przystojnym, ale raczej nie
wyglądał na człowieka, który uwodzi jedną kobietę za drugą,
popijając w przerwach szampana. Cóż, autorzy kronik
towarzyskich byli innego zdania.
Ginny poprawiła okulary na nosie i przyłożyła rękę do
serca, by się uspokoić. Próbowała uporządkować informacje,
których udzieliła jej Sophie.
Mallory zabrał dyskietkę do domu niedawno, a zatem
powinna leżeć gdzieś na jego biurku. Powinna.
- Kochanie, przecież potrafisz znaleźć coś, co zapewne
leży na samym wierzchu - przekonywała Sophie, niestety,
szczędząc przyjaciółce dalszych szczegółów.
Skoro to takie proste, czemu nie podjęła się tego sama?
Ostatecznie też mieszkała w tym domu.
- Ależ kochanie, mieszkacie z Mallorym drzwi w drzwi.
To wprost wymarzona okazja. Nie mogę sobie pozwolić, by
padł na mnie choć cień podejrzenia, bo stracę pracę, a wiesz,
jak trudno znaleźć coś przyzwoitego. Ten facet to cholerny
perfekcjonista.
No tak, przecież właśnie dlatego zgodziła się na ten
szaleńczy plan. Włamała się, żeby uchronić przyjaciółkę przed
utratą pracy.
Gdy Sophie o tym opowiadała, wszystko wydawało się
takie proste. Ginny po prostu musiała szybko, zgrabnie -
niepostrzeżenie przejść ze swego tarasu na taras Mallore'ego.
A kiedy już wejdzie do mieszkania tego cholernego
perfekcjonisty, po prostu pożyczy na chwilę dyskietkę,
skopiuje ją i zwróci. Nikt się nigdy nie dowie, ze tu była.
Bułka z masłem.
Westchnęła cichutko. Nie była stworzona do takich akcji.
Może w razie wpadki nie oskarżą jej o włamanie, lecz tylko o
bezprawne najście. Właściwie o co innego będzie można ją
oskarżać, jeśli nie znajdzie dyskietki i umknie, zanim
sprzątaczka Mallory'ego wróci na górę?
Niestety jej nogi nie chciały słuchać rozkazu wysyłanego z
mózgu. Wiedziała, że porusza się wyjątkowo wolno i
ślamazarnie.
Nigdy więcej, poprzysięgła sobie w duchu, sunąc powoli
do przodu. Miała wrażenie, że od kiedy tu weszła, upłynęły
całe wieki. Była wściekła na Sophie i na samą siebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]