[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STANISŁAWA FLESZAROWA-MUSKAT
Przerwa na życie
I
- Podaj mi szal - powiedziała babka.
Magdalena wstała leniwie z fotela i okryła plecy babki miękką tkaniną, której
kolorowe pasy przypominały jej swetry dzieciństwa. Matka wydobywała je ze starego
kosza na strychu i pruła podczas długich wieczorów wojennych. Wspomnienia ratowały ją
przed rzeczywistością. Magdalena wiedziała o tym tylko z opowiadania, z owych
radosnych strzępków zdań, w których po długiej rozłące przekazuje się sobie niepotrzebną i
zużytą już przeszłość. Zagłębiła się znów w fotelu i podciągnąwszy kolana pod brodę
patrzyła na pokreślone pstrymi pasmami plecy babki. Starała się wyobrazić sobie wojenną
ciszę tego domu. Marzyła o niej przez wszystkie lata zanurzone w burzliwy zgiełk hotelu
dla cudzoziemców w małym bawarskim mieście. Ten szal, którym matka okryła ją, gdy
dotarła do domu po długiej wędrówce, był dla niej najpierw ciszą, a dopiero potem ciepłem.
Zapragnęła dotknąć go teraz i przechyliwszy się ku fotelowi babki pogładziła czubkami
palców miękką wełnę. Babka uniosła znad książki pytające oczy.
—
Co to znaczy? - mruknęła, zsuwając okulary na czubek nosa, aby lepiej móc
się jej przyjrzeć.
—
Głaszczę szal, babciu - Magdalena parsknęła młodym, szczęśliwym
śmiechem, a gdy spojrzenie babki nie traciło nic ze zdziwienia, umilkła szybko i pokornie.
— Przepraszam - powiedziała cicho i przymknęła oczy. Czuła się zawstydzona
radością, jak uczniak przyłapany na ściąganiu. Nie umiała lekcji, należało ją sobie
przypomnieć - w resztówce babki gospodarzyli chłopi i Zygmunt nie wracał z Londynu.
Ale kroki matki, krzątającej się w kuchni, jej głos strofujący nową pomocnicę domową,
nasłuchiwanie telefonu od ojca, który miał zwyczaj zawiadamiania, że skończył operować i
wychodzi ze szpitala - to wszystko było już wystarczającym powodem do odkrywania w
sobie całych pokładów szczęścia, doskonałego szczęścia odzyskanej codzienności.
Ostatecznie Stawówkę i tak w końcu rozparcelowaliby Żydzi za długi, brat pozbija
polskie podkówki na londyńskim asfalcie i wróci któregoś pięknego dnia na łono rodziny -
może tylko ten mały własny smutek, wciąż ukrywany nawet przed sobą, nie stanie się tak
szybko przeszłością. Ocalenie rodziców i domu, który przy ustronnej ulicy Saskiej Kępy
cierpliwie przeczekał wojnę, było wystarczającym cudem, nie należało oczekiwać od losu
niczego więcej.
Wciąż jednak ze swej pozycji obserwacyjnej w fotelu nie przestawała śledzić
ścieżki, Stamtąd od furtki poprzez ogród mógł nadejść listonosz. Codziennie o tej godzinie
warowała pod oknem jadalni - niby to dotrzymując towarzystwa babce - a nieśmiała
nadzieja śpiewała w jej sercu. Od furtki do stopni ganku prowadził szpaler bzów
obsypanych młodymi liśćmi. Gdy Magdalena mrużyła powieki, ścieżka wydawała się
zielonym przedłużeniem rzęs.
Na górze odezwał się młotek szewca Grzesika.
Babka odłożyła książkę..
- Jezus Maria! - jęknęła. - Już zaczyna! Że też nas musiało spotkać coś takiego.
Magdalena milczała. Znała ten odgłos. Przez długie wieczory Belgowie
mieszkający na drugim piętrze hotelu Frau Hoehmeier naprawiali Niemkom obuwie za
odcinki z Rauchkarty. Ich niestrudzone dłonie wbijały gwóźdź za gwoździem w obcasy
zdarte na ostrych podalpejskich drogach. Nie potrafiła uwolnić się od konieczności liczenia
uderzeń młotka, gdy leżała na łóżku w ciemnym pokoju, a każdy gwóźdź zdawał się
wwiercać w jej czaszkę. Teraz jednak wspomnienie przywołane za sprawą pracującego na
górze szewca przywiodło inne wspomnienie i nadzieję, że za chwilę drewniane schody
zatrzeszczą pod znajomymi krokami i gdy drzwi się otworzą, a ktoś na progu wymówi jej
imię, umilkną wszystkie niepotrzebne odgłosy świata.
—
Muszą przecież gdzieś mieszkać - powiedziała łagodnie do babki.
—
Ale dlaczego u nas? - parsknęła. - Dlaczego u nas? Ludzie, którzy nie
rozumieją, że twój ojciec musi mieć spokój, nie mogą rządzić krajem!
Na progu stanęła matka..
—
Słyszycie? - zapytała unosząc głowę ku sufitowi, skąd dochodziło
postukiwanie. - Oszalejemy! Oszalejemy we własnym domu. Jeśli ojciec nie potrafi tej
sprawy załatwić, ja będę musiała się do tego zabrać.
—
Nic nie zrobisz - powiedziała Magdalena z perswazją.
—
Nic nie zrobię? - matka zapaliła papierosa i przysiadłszy na brzegu fotela
wyciągnęła daleko przed siebie swoje długie, wciąż jeszcze bardzo piękne nogi. -
Zobaczymy! - dorzuciła mściwie.
Pod oknem rozległ się tupot wielu małych stóp, rozkrzyczana gromada przedarła się
przez bzy i pognała ścieżką ku ulicy. Po chwili tylko nie domknięta furtka kołysała się w
zawiasach.
- Stratują ogród! Przecież nie można dopuścić do tego, żeby wszystko zniszczyli -
babka podniosła się z fotela i ruszyła do okna.
—
Zostaw! - powstrzymała ją córka. - Pokażą ci język.
—
Język?
Tak, na razie tylko język. Mnie to wczoraj spotkało, kiedy usiłowałam
im wytłumaczyć, że mogą się bawić na ulicy. Ustawili się w rząd i wywalili języki do
pasa.
—
Ilu ich było?
—
Bo ja wiem? Czwórka naszych z góry i tabun kolegów.
—
To Magdalena powinna z nimi walczyć.
—
Dziękuję. Babcia myśli, że mnie nie pokażą języka?
- Mogłabyś ich przepędzić. I tak masz za mało ruchu. Nic by ci się nie stało gdybyś
ruszyła się z tego fotela i pobiegała po ogrodzie.
—
Nie mam zamiaru uganiać się za łobuzami - Magdalena czuła się dotknięta. -
Trzeba po prostu kupić siatkę i zamknąć im wejście do ogrodu.
—
Musimy tak chyba zrobić - westchnęła matka. - Powiem Andrzejowi, to się
tym zajmie.
— Ten się wam udał! - babka zagłębiła się z powrotem w fotelu. Wzięła z kasetki
papierosa i przez chwilę umieszczała go starannie w srebrnej cygarniczce. Magdalena
patrzyła na jej ruchliwe palce, czekając, co dalej powie. - Ten się wam udał! - powtórzyła. -
Andrzej i Andrzej! Na twoim miejscu nie robiłabym z zięcia chłopca na posyłki.
—
Z przyszłego zięcia - sprostowała Magdalena z udaną wesołością.
—
Cóż chcesz? - matka zaciągnęła się dymem. - Andrzej wchodzi za pięć dni do
naszej rodziny, a oprócz tego znam go prawie od dziecka.
—
Chciałaś powiedzieć, że prawie od dziecka stara się o Magdalenę.
—
Przynajmniej wiem, za kogo wychodzi. Nie zniosłabym myśli, że jakiś obcy
człowiek zabiera mi córkę. - Umilkła. Magdalena wpatrywała się w nią czujnie.
—
Tak, moja droga - westchnęła babka - ale tylko obcy ludzie stanowią dla nas
jakąś atrakcję.
Matka spłoszyła się. Uwaga babki wydała jej się wysoce niewłaściwa, usiłowała
przekazać jej to spojrzeniem, ale starsza pani z niezmąconą pogodą ciągnęła dalej:
- Mąż, który jest obcym człowiekiem, budzi w nas przez dłuższy czas miłe
zaciekawienie. Jest to jakby posiadanie zabawki, której nie rozkręciło się jeszcze do końca.
Tymczasem Andrzeja Magdalena potrafi rozkręcić i złożyć z powrotem nawet po ciemku. To
będzie nudne.
Matka wstała i przeszła się po pokoju. Magdalena przyglądała się jej z
zainteresowaniem. Lubiła, kiedy nie zgadzały się z babką.
—
To wszystko są głupstwa - powiedziała matka przystając. - Ostatecznie
Magdalena ma już dwadzieścia pięć lat. Ja w jej wieku byłam matką dwojga dzieci.
— I co ci z tego przyszło? W gruncie rzeczy jesteś bardziej dziewiętnastowieczna
niż ja. To twoje „ja w jej wieku”...
- Boże! Kłócimy się o drobiazgi, a nikt z nas nie myśli o tym, że znowu nam kogoś
dokwaterują, gdy Magdalena przeniesie się do siebie.
- No tak - krzyknęła babka - może jeszcze jednego szewca?
- Gdyby to było konieczne - powiedziała cicho Magdalena, podnosząc na matkę oczy
- mogłabym zostać tutaj.
Spojrzały na nią zdumione.
- Jak to: zostać? - spytała matka.
—
No, moglibyśmy mieszkać na razie osobno, Andrzej u siebie, a ja tutaj.
—
Biedne dziecko! - powiedziała babka.
—
Andrzej nigdy na to się nie zgodzi. Czekał na ciebie dosyć długo. Mógł sobie
przecież kogoś znaleźć, kiedy byłaś w Niemczech. A kochał cię wciąż, gdy wróciłaś.
Magdalena uśmiechnęła się.
- Trudno było mnie nie kochać. Każdy miałby prawo nazwać go ostatnim łotrem,
gdyby mnie wtedy nie kochał. Nie miałam paznokci, przesłuchanie na gestapo...
- Tylko nie zaczynaj znów tej historii - babka zatkała sobie uszy palcami. - W każdej
rozmowie potraficie dojść do tego tematu. Słuchać wprost nie można. Ostatecznie trudno - z
ciekawością czy bez ciekawości każde małżeństwo staje się w końcu tylko przymusowym
pobytem w tym samym pensjonacie. Przyzwyczaisz się.
— A osobne mieszkanie wybij sobie z głowy - matka uważała rozmowę za
skończoną. - Może uda się nie wymeldowywać cię przez jakiś czas od nas. A teraz chodź i
zobacz, jak się robi sos na dziko. Pokazuję Marysi - możesz się nauczyć przy tej okazji.
—
Mama sobie naprawdę wyobraża, że ja będę sama gotowała?
—
Może się zdarzyć. Choćbyśmy nawet wszyscy nie stali się nędzarzami, to co
zrobisz, jeśli dostaniesz takie cielę jak Marysia?
—
Będziemy jadać w restauracji. Zresztą przysięgam mamie, że Andrzej nie znosi
sosu na dziko.
—
On gotów w ogóle wyrzec się jedzenia, żeby ci sprawić przyjemność.
- Straszna dupa! - powiedziała babka.
Patrzyły na siebie przez chwilę milcząc, a potem wybuchnęły gwałtownym,
niepohamowanym śmiechem. Matka opadła z powrotem na fotel i kołysząc się w przód i w
tył chichotała jak pensjonarka. Babka wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i wycierała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]