[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALAN DEAN FOSTER
CZAS NA POTOP
Tytuł oryginału: The Deluge Drivers
Trylogia: Tran-ky-ky tom 3
Przełożyła: Anna Wojtaszczyk
Data wydania polskiego: 1998
Data wydania oryginalnego: 1987
ROZDZIAŁ 1
Najgorsze wcale nie było to, że Ethan czuł, jak kostnieje z zimna. Najgorsze było to, że kostniał tak na własne życzenie.
Nagość nie cieszyła się szczególnymi względami nawet okrytych gęstym futrem miejscowych tranów, ale pojawienie się na Tran-ky-ky gołego człowieka mogło świadczyć tylko o jego zachwianej równowadze umysłowej. A przecież Ethan wcale nie usiłował popełnić samobójstwa. Po prostu uczestniczył w odbywającej się właśnie uroczystości, chociaż trudno mu było nawet udawać, że dobrze się bawi, skoro powoli siniał i narażał się na to, że gęsia skórka, która wyskoczyła mu na rękach, nogach i innych częściach anatomii, stanie się nieodłącznym już rysem topografii jego naskórka.
Wcale go nie pocieszało, że w niedoli nie był osamotniony; Skua September także marzł. No, może pożartymi fragmentami twarzy i szyi, które pokrywała mu gęsta, brązowo-siwa broda. Stary olbrzym obydwie ręce mocno przyciskał do żeber. Był jeszcze jeden problem – oto wystawiał się nie tylko na działanie żywiołów, ale i na zaciekawione spojrzenia. To niemądre, że czuję się zażenowany, powtarzał sobie Ethan. W końcu w tej królewskiej sali Asurdunu byli ze Skuą jedynymi człowieczymi istotami, całkiem więc to naturalne, że ich nagie postacie przyciągają uwagę, a zwłaszcza ich płaskie stopy, pozbawione podobnych do łyżew szifów, bezdenne ręce i niemal gołe ciała.
Moussoka, który był drugim oficerem na kliprze lodowym Slanderscree, wyraził opinię, że według niego bardzo im do twarzy z tą delikatną zmianą koloru skóry. Kiedy jednak został spiorunowany wzrokiem, szybko nabrał przekonania, że nie była to zmiana dobrowolna i nie wspominał o tym więcej.
Najtrudniej było zachować milczenie. Ceremoniał dopuszczał dygotanie, natomiast mamrotanie i wydawanie innych odgłosów – nie. Nie zważając na to Skua pochylił się, żeby szepnąć do swojego towarzysza:
– Nie jest tak źle, mój chłopcze. Po jakimś czasie odrętwienie tak jakby uśmierza poczucie zimna.
– Zamknij się. Po prostu się zamknij, dobrze? – Ethan pochylił się do przodu, wyjrzał zza pleców najbliższego członka gwardii honorowej i popatrzył w kierunku kopuły. – Przecież chyba już prawie skończyli?
Pod zawile rzeźbioną kopułą z kłów stavanzera trzech starszawych asurduńskich uczonych mężów wygłaszało właśnie słowa tradycyjnego obrządku małżeńskiego. Nad ich głowami wyginały się w łuk kamienne ściany i sufit królewskiej sali Asurdunu, państwa-wyspy, której skorumpowanego landgrafa obalili niedawno Ethan, Skua i ich trańscy przyjaciele. Nowy, młody władca, Sev Gorin-Vloga, wcześniej już udzielił swego błogosławieństwa nowożeńcom in spe i nalegał, żeby złożyli ślubowanie w zamku Asurdunu. W starożytnym, nieogrzewanym zamku, myślał sobie Ethan i usiłował nie szczękać zębami.
Bohaterami tego niskotemperaturowego romansu byli sir Hunnar Rudobrody i Elfa Kurdagh-Vlata. Elfa była córką i dziedziczką landgrafa Sofoldu, a Hunnar pierwszym tranem, z jakim Ethan i Skua się zetknęli, kiedy całe wieki temu przeżyli awaryjne lądowanie na tym świecie. Ethan był zachwycony, że może uczestniczyć w ich szczęściu, ale wszystko oddałby za możliwość odwołania wcześniej wyrażonej zgody na udział w samej ceremonii. Nie chodzi o to, że czuli się osamotnieni w swojej nagości. W końcu porozbierali się zarówno gwardziści, jak i widzowie; w ubraniach pozostali tylko państwo młodzi. Tyle że kocio-niedźwiedzich tranów okrywało gęste futro i panujący w zamku chłód był dla nich czymś normalnym. Niestety, Ethan i Skua nie mieli takiej naturalnej ochrony.
– Słuchaj no, Ethanie – szepnął Skua – kiedy w naszym imieniu przyjmowałem zaproszenie na ten wieczorek towarzyski, nie miałem pojęcia, że do tradycji należy rozbieranie się do rosołu. Ten kapitan gwardzistów tłumaczył mi, że pojawienie się w obecności najdroższych bez żadnego ubioru świadczy, iż obdarzamy ich całą naszą przyjaźnią i uczuciem, bez żadnych zastrzeżeń. Niczego nie zachowujemy dla siebie. To oznaka szacunku dla szczęśliwej pary. Niczego się w ich obecności nie ukrywa.
– To chyba nie ulega najmniejszej wątpliwości – warknął Ethan.
Skua miał minę pełną namysłu.
– Nie jest to takie głupie i z innego powodu. Pewnego dnia Hunnar będzie landgrafem, władcą Wannome. Jakiś potencjalny morderca mógłby uznać, że dobrze byłoby uderzyć w takim momencie, kiedy wszyscy są w radosnym nastroju i świętują, ale trudno przemycić do środka broń, kiedy nie ma jej pod czym ukryć.
– Cholernie szkoda, że trudno. Nawet wiem, przeciw komu bym ją zwrócił, gdybym ją miał przy sobie.
September rozłożył swoje olbrzymie dłonie.
– A cóż ja mogłem na to poradzić, mój chłopcze? Odrzucić zaproszenie na ślub naszego przyjaciela? I to królewskie zaproszenie? Zwłaszcza, że zbieramy się, by tę lodową kulkę raz na zawsze opuścić. Nie mamy tu nic więcej do roboty. Od kiedy połączyły się na północy Sofold i Asurdun, a na południu Poyolavomaar i Moulokin, tranowie wkroczyli na drogę prowadzącą do wyrwania się z feudalnego błędnego kręgu państw-miast i ustanowienia rządu planetarnego. Reszta niezależnych państw będzie się musiała przyłączyć, ponieważ w żaden sposób nie zdołają się oprzeć takiej sile.
Jeden z gości, sądząc po postawie jakiś szlachcic asurduński, zwrócił im uwagę, żeby byli cicho. Wszystko jedno, czy jest się bohaterem, szaraczkiem czy przybyszem z obcego świata, rozmawianie podczas świętej ceremonii oznacza brak szacunku. Czyżby nie byli świadomi, jak szczególny zaszczyt ich spotkał? Chociaż człowiecza placówka naukowa od lat stoi na zachodnim brzegu Asurdunu, nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby jakiś nie-tran na własne oczy zobaczył ten uroczysty, tradycyjny obrządek, który łączył ślubem trańskiego mężczyznę i kobietę.
Tymczasem Ethan z przyjemnością zrezygnowałby z tej rozkoszy; zamilkł tylko ze względu na Hunnara i Elfę. Ceremonia zaślubin składała się z całego mnóstwa podrygów i pojękiwań i stanowczo nadmiernej ilości słów. Gdyby nie to, że dwie pierwszoplanowe postacie to jego bliscy przyjaciele, byłby oznajmił wszem i wobec, że mu to zimno nie odpowiada i miałby gdzieś jakiekolwiek konsekwencje. Usiłował sobie wmówić, że wcale nie kostnieje z zimna, ale jego ciało nie dało się na to nabrać. Zaczął więc myśleć o przyjemniejszych wydarzeniach, które stanowiły wstęp do tej ciągnącej się w nieskończoność uroczystej udręki: pochód przez miasto, wejście do zamku, zaprzysiężenie szlachty, a nawet uroczyste rozdziewanie się z szat, które miało miejsce na zewnątrz tej sali, przy czym z ubrań ułożono dwa stosy, pomiędzy którymi przeszedł orszak ślubny.
Czy pozostanie w bieliźnie naprawdę zakrawałoby na bluźnierstwo?
Nie powinien narzekać. A gdyby tak tradycja wymagała, by ceremonia odbywała się nie w obrębie zamku, ale na zewnątrz, na nagich równinach Asurdunu? We wnętrzu budynku przynajmniej temperatura utrzymywała się w okolicach zera, na dworze, na równinach, opadała daleko poniżej wartości, przy której woda mogła się swobodnie poruszać. Tylko ogień płonący w kilku kamiennych misach dawał odpór arktycznemu klimatowi. Jeden buzował nawet niedaleko. Niestety, gdyby Ethan wypiął swój nagi zadek lub jakikolwiek inny fragment anatomii w pobliże ciepłego kamienia, popełniłby niewybaczalne wykroczenie przeciw etykiecie. Ale wkrótce będzie musiał coś zrobić. Z dreszczy i gęsiej skórki można się było jeszcze nabijać, z odmrożeń już nie.
– Nie wytrzymam tego długo.
– Skup się na ceremonii, na gestach. Czyż to nie piękne?
– Niewiele mogę usłyszeć przez podzwanianie zębami – odparł Ethan.
– Czyż to nie wspaniałe, że w końcu tych dwoje ślubuje sobie nawzajem?
– Tak, tak, oczywiście. – Może jak Hunnar ożeni się z Elfa, to w końcu pozbędzie się swoich bezpodstawnych podejrzeń, że odczuwa ona jakiś perwersyjny pociąg do Ethana. – Na sercu robi mi się od tego ciepło, ale tyłek dalej mi marznie.
– No to grzej się myślą.
– Łatwo ci mówić.
Skua przyjrzał mu się z wyrzutem.
– Nie, wcale nie jest mi łatwo mówić, mój chłopcze. Jest mi tak samo zimno jak tobie. Po prostu ty nie dość się starasz i tyle. Pomyśl o czymś innym. Pomyśl o – tu nagle się rozmarzył – pomyśl o przyszłym tygodniu, kiedy przyleci następny statek z zaopatrzeniem i będziemy mogli opuścić ten świat.
O tym to warto pomyśleć, przyznał Ethan: o powrocie do cywilizacji po niemal dwóch latach spędzonych wśród mających jak najlepsze intencje barbarzyńców obcej rasy, o nowoczesnym, czystym, ciepłym salonie na nowym statku o napędzie KK, nawet o pracy. Czas pozostawić przygody za sobą i wrócić do spraw życia codziennego. Przynależna mu porcja codzienności od dawna już była spóźniona.
September skinął głową w kierunku śpiewających tranów w starszym wieku.
– Coś mi się zdaje, że zbliżają się do zakończenia, mój chłopcze.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
September pokazał na tych, którzy stali po drugiej stronie prowadzącego środkiem sali pustego przejścia.
– Widzisz te tranki tam, po drugiej stronie? Starsze rangą damy dworu, jak sądzę. Przez ostatnie trzydzieści minut stały jak drzewa, a teraz zaczynają plotkować.
Przypuszczenia Septembra były słuszne. Końcowy monolog zamknął się dudniącą, gardłową kodą o rosnącej intonacji, zebrani szlachetnie urodzeni wydali trzy głośne okrzyki. Łapy uniosły się w górę i zaczęły wymachiwać tam i z powrotem. Na skutek tego ruchu w przód i w tył zaczęły poruszać się dany tranów, te przypominające skrzydła membrany, które wyrastały im z rąk i boków. W efekcie na szczęśliwą parę runęła lawina słów i wiatr. Ethan i September na szczęście stali z boku i ominął ich główny impet sztucznego huraganu.
Kiedy tłum falą ruszał do przodu gratulować dopiero co połączonej parze, starszyzna ruszyła do wyjścia, a Hunnar unosząc obydwie łapy poprosił o ciszę.
– Świeżo odkryci przyjaciele i sojusznicy, dzięki wam za waszą życzliwość i gościnność. – Skłonił głowę w kierunku starszyzny. – Dzięki wam również za tę wspaniałą ceremonię, którą dla nas odprawiliście. – Teraz odwrócił się twarzą do młodego Gorin-Volgi. – Bądź pewien, że stosownie do nowego traktatu, który zawarły nasze narody, obywatele Asurdunu będą mile widziani w naszym sofoldzkim domu, jak również w portach naszych sojuszników, Poyolavomaaru i Moulokinu. – Zrobił krok w tył, a do przodu wysunęła się Elfa.
– Wielkie czasy nadeszły dla nas, przyjaciele – zaczęła, a jej mocny głos echem odbijał się po sali. – Dzięki naszym przyjaciołom, podniebnym ludziom, mają miejsce cudowne wydarzenia. – Pokazała gestem w kierunku dwóch dygocących mężczyzn; zaskoczony Ethan usiłował wyglądać na tyle godnie, na ile pozwalały na to okoliczności. – Dowiedzieliśmy się, że istnieją światy inne niż nasz, światy tak liczne, jak państwa-miasta na Tran-ky-ky. Chcąc, by ich chwała i potęga stały się naszym udziałem, musimy zrezygnować po części z naszych starodawnych sposobów postępowania. Tranowie nie mogą już dłużej żyć z dala od siebie, walczyć przy rozstrzyganiu najprostszych różnic i rozbieżności. Musimy połączyć się w przyjaźni, żeby zyskać na sile, byśmy mogli, kiedy dołączymy do naszych przyjaciół, podniebnych ludzi, zrobić to z głową wysoko uniesioną do góry i szeroko rozpostartymi danami. Jako wojownicy i jako lud dumny z tego, kim jest, a nie jako podopieczni jakiegoś większego państwa. Łączymy się w dążeniu do równości. Jałmużna jest nie dla tranów!
Podniosły się gromkie owacje zebranych, grzmotem rozległy się w królewskiej sali. Elfę i Hunnara niemal z nóg zwaliły uściski i gratulacje. Dźwięki te przypominały Ethanowi czas karmienia w zoo. Ruszył za Skuą, kiedy olbrzym swoim masywnym ciałem torował sobie drogę przez tłum.
– Ja również mam coś do powiedzenia, Sir Hunnarze – usłyszał Ethan prośbę olbrzyma.
– O co chodzi, przyjacielu Skuo?
Ethan czuł się jak karzeł w tłumie wyższych, potężniej zbudowanych tranów, ale wiedział, że nie ma się czego bać. Za dobrze ich znał. Poza tym tyle kudłatych ciał tłoczyło się wokół niego, że zaczynało mu się robić cieplej.
– Chodzi o nasze ubrania.
– Ach, przejęty tą chwilą przestałem myśleć. Żyliście wśród nas tak długo, że niekiedy zapominam, iż nie odpowiada wam nasz klimat. Ta ceremonia musiała nadwerężyć siły twoje i Ethana. – Pokazał na niewielką górę ubrań ułożoną na prawo od wejścia. – Sądzę, że tam znajdziecie wasze odzienie. Odzież bliskich przyjaciół i krewnych zawsze układa się po prawej. Chodźcie, pomożemy wam. – Wziął Elfę za rękę i poprowadził ich przez składający gratulacje tłum.
– Obawiam się, że wasze dziwne ubranie będzie leżało gdzieś na spodzie – zauważyła Elfa.
Ethan przypatrzył się stosowi trańskiej odzieży.
– To bez znaczenia. Wcale mi to nie przeszkadza, że trzeba go szukać. Tam pod spodem musi być cieplej niż tu na zewnątrz.
Zanim obydwaj ze Skuą odzyskali i nałożyli bieliznę i swoje srebrzyste kombinezony ochronne, wielu z ważniejszych szlachciców i rycerzy Asurdunu zdążyło już po złożeniu nowożeńcom gratulacji wyjść. Gdzieś w innej części zamku rozpoczęło się oficjalne przyjęcie. Do królewskiej sali dochodziły okrzyki i urywki na wpół melodyjnej, na wpół syczącej piosenki.
Skua radośnie rzucił się w wir hałaśliwej uroczystości, Ethan natomiast był mniej zadowolony. Nie mogli wrócić do thranxludzkiej placówki w Dętej Małpie, dopóki załoga Hunnara, żeglarze i żołnierze z lodowego klipra Slanderscree nie przestaną się bawić. Zabawa jednak skończyła się szybciej, niż się spodziewał. Chociaż nie powinno go to dziwić. W końcu Sofoldyjczycy wyjechali ze swojego rodzinnego miasta Wannome ponad rok temu. Wielu z ich przyjaciół i krewnych musi teraz już zastanawiać się, czy wielki statek lodowy nie popadł w jakieś tarapaty i czy z jego załogi, z ich ukochanych, nie zostały same rozsypane po lodzie kości. Nie tylko Ethan i Skua od dawna już powinni być w domu.
Później tego wieczoru, kiedy uczta zbliżała się do końca, Hunnar odciągnął Ethana i Septembra na bok. Usadowili się przy niewielkim stoliku z dala od gwaru głównej uroczystości.
– Żałuję, że nie mogę przekonać was i przyjaciela Williamsa, żebyście zatrzymali się na trochę dłużej wśród nas. Jeszcze tak wiele musimy się nauczyć.
– Millikenowi przykro było, że nie mógł uczestniczyć w ślubie – odparł Ethan, zazdroszcząc równocześnie nauczycielowi, który zdecydował, że nie pójdzie na wesele i zostanie w Dętej Małpie. – Jestem pewien, że jest mu równie przykro jak nam dwóm, że musimy odjechać, ale po prostu nie jesteśmy odpowiednio zbudowani, żeby przeżyć na takim świecie jak Tran-ky-ky.
– Powiedziałbym, że całkiem dobrze wam to szło. Jesteście równie zaradni jak tranowie.
September pociągał ze swojego kufla i zostawiał prowadzenie rozmowy Ethanowi.
– Pochlebiasz nam – Ethan uśmiechnął się do Hunnara – ale nawet gdybyśmy byli w stanie tu przeżyć, chcemy wracać do naszych domów, tak samo jak twoi bracia chcą wrócić do Wan-nome. Już czas. Nie jestem z zawodu badaczem ani poszukiwaczem przygód. Przecież ta cała sprawa, to nasze przybycie na wasz świat, to był czysty przypadek.
– To fakt – powiedział Skua. – On jest komiwojażerem, bez dwóch zdań, a to najmniej przygodowa profesja, jaką może uprawiać podniebna osoba.
– Chcesz zrezygnować z pozycji, jaką zdobyłeś sobie wśród nas? – Hunnar wpatrywał się w Ethana szeroko osadzonymi, żółtymi oczami. – Mógłbym dopilnować, żebyś został szlachcicem wśród mego ludu. Mogłyby ci przypaść w udziale wielkie połacie ziemi. Slanderscree byłaby na twoje usługi, jakbyś tylko palcem skinął.
Ethan łagodnie się uśmiechnął. Jak na trańskie standardy oferta Hunnara była wielkoduszna, ale nie mogła zrekompensować braku ogrzewanych łazienek.
– Dzięki, ale w tej chwili nie chcę widzieć nic, poza wielkim miastem, jarzącym się rozrzutnie od świateł i pełnym naiwnych klientów o przepastnych kieszeniach.
– A co z twoim zamiarem uprawiania handlu wśród nas; kiedyś mówiłeś, że po to cię tu przysłano?
– Bez urazy, ale jakoś straciłem zapał do pracy na tym terytorium. Pozwolę, by ten honor przypadł w udziale jakiemuś innemu reprezentantowi mojej kompanii. Jak widzisz, zakładam, że wciąż jeszcze nie wyleciałem z pracy. Większość kompanii ma za złe swoim pracownikom, jeżeli biorą sobie parę lat urlopu bez żadnych wyjaśnień.
– Ale chyba kiedy powiesz już swojemu... – Elfa borykała się, żeby znaleźć właściwe słowo – ...panu co się stało, okaże zrozumienie i pozwoli ci wrócić.
– Nie pan, tylko pracodawca – powiedział Ethan z irytacją; żałował, że nie może podrapać się w brodę, ale nic miał ochoty uchylać osłony hełmu. – Chociaż, gdybym mógł po rozmawiać z samym wielkim szefem, pewnie zdołałbym mu to wytłumaczyć. Natomiast kto jak kto, ale mój kierownik okręgowy zrozumienia nie okaże.
Elfa skierowała swój przenikliwy wzrok na towarzysza Ethana.
– A co z tobą, przyjacielu Skua? Wojownik taki jak ty mógłby mieć pod swoim dowództwem całe armie. Nie wszystkich da się przekonać samymi słodkimi słowami, żeby dołączyli do Unii. Twoje talenty byłyby mile widziane przez naszych generałów.
– Kochana jesteś, Elfo. – Ethan niepewnie spojrzał na Hunnara, ale ten tylko szeroko się uśmiechnął, pokazując ostre kły. September pofolgował sobie, popijając lokalne trunki. – Nie będę wam jednak potrzebny. Połączonymi siłami będziecie W stanie pokonać najbardziej nawet oporne miasto-państwo. Nalejecie im oleju do głowy bez mojej pomocy. Przeszkadzałbym tylko, odbierał chwałę jakiemuś ambitnemu tranowi. Nie chcę deptać niczyjej kariery. Zrobiłem to kiedyś, raz w życiu, i nie daje to mi spokoju do dziś. Poza tym mam swoje własne sprawy, którymi muszę się zająć.
Ethan rzucił mu ostre spojrzenie.
– Jakie sprawy? Nigdy mi nie mówiłeś, żebyś miał jakieś interesy, do których musisz wracać.
– A ty myślałeś, że co mam zamiar robić, mój chłopcze? Iść na emeryturę? – Oko mu zabłysło. – Pewna dama, moja długoletnia przyjaciółka, dostała grant na przeprowadzenie badań na jednym z tych peryferyjnych, niedawno odkrytych światów, w ramieniu galaktyki. Fuspin – nie, Alaspin, tak się to miejsce nazywa. Ona jest archeologiem. Od lat mnie już prześladuje, żebym wybrał się z nią na którąś z wypraw. Powinna tam gdzieś jeszcze siedzieć, grzebiąc się w różnych takich i owakich, nabijając sobie brudu pod ładne paznokietki. Mówiła mi, że ten Alaspin to świat dżungli. A po okresie spędzonym tutaj pociąga mnie parna pogoda i spływanie potem. To tam się udam, jak tylko będziemy mogli odlecieć z tej planety. – Uśmiechnął się do Elfy. – Powtarzam, nie ma w tym nic osobistego. Wasz świat to bardzo orzeźwiające miejsce, a dla nas, ludzi, nawet ciut za bardzo. Zrozumiesz więc, dlaczego wyjeżdżamy.
– Będziemy się usilnie starali zrozumieć. – Położyła ciepłą łapę na przedramieniu Septembra. – Możemy zaproponować wam wiele rzeczy, ale nic w zamian za dom.
Dom, pomyślał Ethan. Czy on sam ma jakiś dom? Różne miasta na różnych światach, w kółko Macieju to samo. Jeżeli w ogóle ma gdzieś dom, to chyba w tej długiej pustce między gwiazdami. Nicość jest moim domem, pomyślał z pozorną nonszalancją i złapał się na tym, że rozważając tę sprawę na serio zaczyna czuć się niewyraźnie. Podróż, podpisanie kontraktu, podróż dalej. Trudno mu było nawet przypomnieć sobie świat, z którego pochodził. A jeżeli stracił pracę i nie będzie mógł jej odzyskać? Co wtedy? Udać się na najbliższy cywilizowany świat i szukać zatrudnienia? Nie, wciąż jeszcze ma pracę, jest reprezentantem handlowym Domu Malaiki. Musi działać dalej w oparciu o to założenie. To jego jedyne zabezpieczenie. Może Elfa ma rację. Może jego przełożeni okażą zrozumienie. Jednego mógł być pewien: nikt jeszcze nigdy w taki sposób nie usprawiedliwiał swojej nieobecności w pracy.
* * *
Kiedy Slanderscree rzucała cumy w porcie Dętej Małpy, Ethan zastanawiał się właśnie, czy jego próbki wciąż jeszcze tkwią w magazynie celnym. Kliper lodowy miał zaczekać, aż jego czcigodni człowieczy pasażerowie odlecą znowu w kierunku gwiazd w jednej ze swoich podniebnych łodzi. No i trzeba było zaopatrzyć wielki statek na długą podróż powrotną do domu. Jedną decyzję Ethan już podjął. Jeżeli wylali go z pracy, miał zamiar zażądać swoich skromnych towarów i podarować je Hunnarowi i Elfie. I niech mu kompania wytoczy proces o koszty – jeżeli go znajdzie. Nowoczesny ogrzewacz kosmiczny na pierwiastkach obojętnych wart będzie dla tranów tyle, co okup za landgrafa.
Podczas ich ostatniej podróży do Moulokinu inżynierowie kosmiczni otrzymali i zainstalowali aparaturę łącznościową dalekiego zasięgu kosmicznego, tak więc po raz pierwszy od założenia placówki jej obywatele mogli bezpośrednio porozumiewać się z resztą Wspólnoty; nie musieli już czekać, aż przyleci zgodnie z rozkładem raz w miesiącu statek z zaopatrzeniem i przy wiezie wiadomości. Trudność, na jaką natknął się Ethan przy próbach nawiązania kontaktu ze swoimi przełożonymi, polegała na tym, że pasmo zostało już z góry zarezerwowane na całe miesiące przez do tej pory anielsko cierpliwych, anielsko cichych biurokratów i badaczy. Pozbawieni dotychczas regularnej łączności z resztą cywilizacji poprzez zerową przestrzeń kosmiczni), nadrabiali teraz stracone lata wykorzystując przekaźnik przez całą dobę na okrągło. Oficjalnie wszystko to były sprawy służbowe, w rzeczywistości po prostu sobie chcieli pogadać.
Rozwiązanie problemu dostępu do przekaźnika i pokrycia kosztów rozmowy było jedno. Inaczej nie miał nawet co myśleć o połączeniu się z główną siedzibą kompanii. Skua poszedł razem z nim do lśniącego, podziemnego centrum łączności. Razem przyglądali się grupie funkcjonariuszy rządowych i naukowców zebranych na zewnątrz konsoli transmisyjnej. Sam ekran wraz z oprzyrządowaniem pomocniczym otoczony był kopułą z przydymionego akrylu. Jak tylko czyjeś połączenie dobiegało końca, pod kopułę wchodził następny. Zmniejszającą się grupkę zasilał natychmiast stały strumień pełnych nadziei optymistów. Liczba czekających na skorzystanie z przekaźnika wzrastała i opadała, ale nigdy poniżej tuzina. September przypatrywał się ogonkowi pełnych nadziei petentów.
– Jak ty masz zamiar tam się wkręcić? A jak już ci się to uda, czym zapłacisz? Wykorzystasz swój fundusz emerytalny? Wiesz, to kosztuje trochę więcej niż telefon do cioci na imieniny.
Ethan uśmiechnął się z niezachwianą pewnością siebie.
– Masz rację, ale poradzę sobie. A przynajmniej tak sądzę.
Poprowadził Septembra do przodu, przepraszając i przepychając się przez tłum poirytowanych, zaintrygowanych członków miejscowej społeczności, aż stanęli tuż przy wejściu do kopułki transmisyjnej.
– Hej, ty – warknął jeden z kolejkowiczów – tu się stoi w kolejce.
– Przepraszam. – Ethan błysnął swoim najbardziej przekonującym uśmiechem. To był uśmiech komiwojażera, uśmiech fachowca; dobrze wyćwiczony, stale powtarzany, subtelnie skuteczny. – Wiadomość najwyższej wagi.
Na twarzy jakiegoś średniego urzędnika, który stał następny w kolejce, pojawił się uśmieszek wyższości.
– Najwyższej wagi? Nie poznaję cię. Nie jesteś ani z rządu, ani od naukowców. Czy ty masz w ogóle zielone pojęcie, ile kosztuje wiadomość najwyższej wagi? Żaden kuchcik nie byłby w stanie za coś takiego zapłacić, nawet gdyby cała załoga zrobiła zrzutkę z rocznej pensji. – Obrzucił ich obu powątpiewającym spojrzeniem. Po spędzonym na lodowych pustkowiach czasie byli tak sponiewierani, że Ethan musiał przyznać mu rację; prawdopodobnie nie wyglądają z Septembrem na to, by stać ich obu było nawet na jedno krótkie zdanie. Uśmiechnął się tylko do mężczyzny.
– Zobaczymy. Jeżeli ma pan rację, to wejdziemy i za pół minuty wylecimy stamtąd, prawda?
Biurokrata oddał mu przesadny ukłon i wykonał wielkoduszny gest prawą dłonią.
– A więc nie traćmy niepotrzebnie czasu, dobrze?
Stojąca za nim kobieta odwróciła się do swojej przyjaciółki i zachichotała. Jak tylko funkcjonariusz, który był wewnątrz, doprowadził swoje sprawy do końca, Ethan i Skua weszli do środka. Może jacyś stojący z tyłu ogonka ludzie mieli ochotę kwestionować prawo Ethana do tego, by próbował szczęścia nawet przez te kilka sekund, ale nikt nie wydawał się skłonny do wdawania się w dyskusję z osobą o posturze Septembra. I to właśnie dlatego Ethan zabrał go ze sobą. Mężczyzna obsługujący przekaźnik kończył już swoją zmianę i był zmęczony, ale nie na tyle, żeby nie obrzucić nowo przybyłych zaciekawionym spojrzeniem. Miał jasne włosy, bladą cerę i Ethanowi przyszło na myśl, że jego przodkowie bardziej niż wszyscy inni ludzie mogliby się czuć na Tran-ky-ky jak u siebie.
– Z jakiego wy dwaj jesteście wydziału? Nie widzę waszych plakietek.
– Z żadnego. – Usiłując ukryć zdenerwowanie Ethan wsunął się w fotel przekaźnika, jak gdyby ten już do niego należał. – Proszę o rozmowę prywatną, wiadomość najwyższej wagi.
Technik w średnim wieku potarł swojego blond jeża. Z jego przekłutego prawego ucha zwisał długi, srebrny kolczyk.
– Prywatna rozmowa? Najwyższej wagi? To oznacza wyczyszczenie linii pomiędzy nami a tym miejscem, do którego pan chce dzwonić.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]