[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARTA FOX
DO RANA DALEKO
ROZDZIAŁ I
Spraw, Panie, abym przestała być dobra, abym wyzbyła się tej dobroci, która jeszcze
jest we mnie, Spraw, Panie, abym wyzbyła się strachu. Tak długo się nim karmię, że to
powinno mi się znudzić. Dobry Panie, wystarczy, że ty jesteś dobry. Uczyń ze mnie kamień,
gładki lub chropawy, wszystko jedno, ale kamień, który można kopnąć, wyrzucić, i nie będzie
to miało dla niego żadnego znaczenia, bo jest kamieniem. Niech stanę się kamieniem, którego
nie można rozłupać, podzielić na części. Niech stanę się bezwzględna w swojej
kamieniowatości i nieczuła. Do tego stopnia nieczuła, że nawet kamienowana innymi
kamieniami, nie poczuję bólu - modliła się Ola w małej i pustej osiedlowej kaplicy.
* * *
Ksiądz Janusz zobaczył ją klęczącą. Podniosła oczy, spojrzała na niego, powiedziała: -
Szczęść Boże, - Ksiądz odpowiedział, uśmiechnął się łagodnie. Wyszedł, Ola weszła do
kościoła w dziesięć minut po zakończeniu mszy, kiedy już było w nim pusto. Właściwie to
nie chodziła do kościoła. To znaczy: nie uczestniczyła we mszach świętych. Drażniły ją
wspólne modły. Według niej były powtarzaniem utartych formułek. Nawet nie były rodzajem
mantry, która wprowadza w trans i powoduje uniesienia, Większość z modlących się
powtarzała je bezmyślnie, nie zastanawiając się nad tym. co mówi i o co się tak naprawdę
modli. Ola też kiedyś się tak modliła. Chodziła przykładnie na mszę dla młodzieży, która w
niedziele odbywała się o godzinie dziesiątej trzydzieści. Śpiewała kościelne pieśni. Czekała
na „Pater Noster”. Wiedziała, że potem już tylko dziesięć, piętnaście minut i ksiądz zaśpiewa:
- Idźcie, ofiara spełniona. - A wierni odpowiedzą, intonując podobnie: - Bogu niech będą
dzięki. - Ona też tak odpowie i będzie mogła wrócić do domu, mijając się w drzwiach z
matką, która zawsze chodziła na mszę zwaną sumą. Matka wtedy pytała: - O czym było
kazanie? - Ola szczególnie to musiała zapamiętać, aby udowodnić matce, że była w kościele,
uczestniczyła naprawdę we mszy i że nie piła piwa ani nie paliła papierosów w którejś z
klatek schodowych. Nagłośnienie kaplicy było tak silne, że mogłaby matkę regularnie
okłamywać, gdyby chciała, i wyprowadzać w tak zwane pole. Wystarczyło się skupić w
odpowiednim momencie, by usłyszeć, o czym ksiądz tym razem mówi. Nie korzystała, jak
inni, z tego typu udogodnień.
Dopóki chodziła do kościoła, chodziła naprawdę, Uczestniczyła we mszy od początku
do końca. Zbuntowała się z błahego w sumie powodu. Kiedyś matka wstała wcześniej i
zobaczyła Olę wychodzącą w ubraniu, jej zdaniem, niestosownym. Matka zwróciła jej uwagę:
- Do kościoła w tych spodniach nie pójdziesz. Do kościoła musisz się ubrać jak do
kościoła.
- Zawsze tak się ubieram, mamo - powiedziała.
- W takim razie najwyższy czas z tym skończyć. Do kościoła będziesz chodziła w
sukience. Co ludzie o nas powiedzą? Posądzą nas o to, że nie mamy szacunku do liturgii albo
że jesteśmy biedni, więc nie stać nas na niedzielne ubrania.
- Przecież nas nie stać, mamo - powiedziała wtedy.
- To, że nas nie stać, nie oznacza, że ludzie muszą o tym wiedzieć.
- Ludzie, ludzie - oburzała się - cóż mnie obchodzą ludzie, ważne jest to, co ja czuję.
- Podrośniesz, zrozumiesz, że ważne jest właśnie to. jak patrzą na ciebie inni i jak cię
widzą.
Ola próbowała matce tłumaczyć swoje racje, wyjaśniać swój punkt widzenia. Niestety,
matka, tym razem zdaniem Oli, miała wypaczone spojrzenie. Bała się opinii sąsiadek, chociaż
nie utrzymywała z nimi kontaktów, nie pożyczała od nich soli ani nie chodziła na sąsiedzkie
pogawędki.
- Mamo - próbowała tłumaczyć - mnie gówno obchodzą ludzie, ludzie zawsze wiedzą,
co powiedzieć.
- My jesteśmy w szczególnej sytuacji - wyjaśniała jej matka - przynajmniej od czasu,
kiedy nasz ojciec odszedł w siną dal.
- Mój ojciec - poprawiła ją wtedy.
- Dobrze, twój ojciec i mój mąż - zgodziła się matka.
- Były - dodała Ola.
- A więc od czasu, kiedy on odszedł, jesteśmy pod szczególnym obstrzałem.
- Ty jesteś - próbowała tłumaczyć - bo to ty żyjesz wbrew przykazaniom kościoła, z
cudzym facetem.
- On na szczęście nie jest cudzy - tłumaczyła jej matka - jest wolnym człowiekiem.
Nikomu nie zabieram ojca i męża.
- Nie zabierasz - upierała się Ola - ale żyjesz z nim bez ślubu, czyli w grzechu. I
choćbyś nawet z ojcem wzięła najprawdziwszy i zalegalizowany rozwód, to i tak, z punktu
widzenia kościoła, będziesz w grzechu. Masz przerypane, mamo - tłumaczyła.
- Nie mogę wziąć rozwodu, bo nie wiem, gdzie jest teraz twój ojciec.
- Gówno prawda - oburzała się Ola, - Możesz wziąć rozwód bez jego obecności,
posiłkując się właśnie faktem, że nie wiesz, gdzie on jest.
- A ty skąd wiesz o takich sprawach? - dociekała matka.
- Wyobraź sobie, że mnie właśnie takie sprawy interesują, więc zasięgnęłam języka i
wiem, że to, o czym mówię, jest możliwe, ale ty wolisz żyć w nieświadomości ducha swego i
łudzić się nadzieją, że przynajmniej Bóg cię kocha.
- Andrzej mnie kocha też.
- Andrzej cię kocha? - powiedziała wtedy Ola. - Andrzejowi jest wygodnie, bo go
przygarnęłaś, a to obibok od siedmiu boleści i najważniejsze jest dla niego, aby mieć suchy
kąt i ciepły piec.
- Bzdury pleciesz! - oburzała się matka. - Cóż ty możesz wiedzieć o miłości, o
rezygnacji, o poświęceniu, o zrozumieniu. Dzieckiem jesteś - tłumaczyła - i na szczęście obce
ci muszą być problemy dorosłego życia i zawiedzionych miłości.
- Realy? - pytała wówczas Ola, robiąc głupią minę kobiet, które oglądała w
angielskich filmach. „Realy?” - pytały bohaterki tych filmów przy lada okazji, dając dowód
swojej naiwności, głupoty albo wyrafinowanej przebiegłości.
- Tak właśnie jest - kończyła rozmowę matka - tak jest, jak mówię, a nie inaczej. Czy
ci się to podoba, czy nie, musisz mnie słuchać. Jestem twoją matką, jestem za ciebie
odpowiedzialna i bynajmniej mnie nie obchodzą twoje oryginalne na życie poglądy. Na
poglądy będziesz sobie mogła pozwolić, gdy staniesz się samodzielna, pod względem
finansowym przede wszystkim. Dopóki jesteś na moim utrzymaniu i jesz mój chleb, musisz
mnie słuchać.
- Andrzej też je twój chleb - Ola próbowała się bronić.
- Andrzej je nasz chleb - broniła się tym razem matka.
- No, właśnie, sama się wkopałaś i słusznie zauważyłaś: twój i mój - nie dawała za
wygraną Ola - przecież on nie pracuje.
- Ty też nie pracujesz - upierała się matka.
- Ale ja jestem twoim dzieckiem i ty masz wobec mnie obowiązki, a nie wobec niego.
On jest tylko artystą - darmozjadem albo raczej kimś, kto sobie wymyślił, że jest artystą.
Matka wpadała we wściekłość.
- Nic nie rozumiesz - oburzała się - jak możesz tak o nim mówić?! Jesteś nieczuła jak
twój ojciec, jesteś zupełnie niewrażliwa, wszystko po tobie spływa jak woda po gęsi. Zamiast
się cieszyć z tego, że mamy opiekuna, że nie jesteśmy same, ty pokazujesz fochy.
- Ty masz opiekuna i ty nie jesteś sama - poprawiała ją Ola. - Choć dla mnie to
gówniany opiekun, skoro ty mu zapewniasz dach nad głową i pełną miskę.
- Jesteś wyrachowana jak ojciec - upierała się matka. - Jesteś tak samo jak on
bezwzględna.
- Ja tylko mocno stoję nogami na ziemi, obserwuję i wyciągam wnioski - dochodziła
swoich racji - a wnioski są, niestety, żałosne dla ciebie.
Matka wpadała wtedy w płaczliwy ton. Mówiła o swoim nieszczęśliwym życiu, o
zawiedzionych nadziejach, o marzeniach, jakie miała.
- Gówno mnie obchodzą twoje marzenia - palnęła kiedyś Ola.
- Wiem o tym i tym bardziej jest mi przykro, że moja własna córka takie ma podejście
do mojego życia. Zamiast mnie wspierać duchowo w trudnej sytuacji, robi wszystko, by
uczynić z niego koszmar.
- Nie mam nic przeciwko twoim marzeniom, choćby nawet nic mnie nie obchodziły -
tłumaczyła Ola - ale nie mogę się pogodzić z obecnością Andrzeja, który jest darmozjadem,
jak by na to nie spojrzeć.
- Ten niby - darmozjad jest z nami od siedmiu lat, czyli dwa lata dłużej niż twój
ojciec. Ten darmozjad pomógł mi ciebie wychować i był ze mną w najtrudniejszych
momentach mojego życia - upierała się matka - a poza tym, ten niby - darmozjad mnie kocha
i to jest argument, który przewyższa wszystkie inne.
- Ciekawe, że nie przyszło ci do głowy, co ten „niby - darmozjad” robi w czasie, kiedy
ty harujesz na nasze życie - Ola obstawała przy swoim.
- Jak to co? - dziwiła się matka. - On sprząta, gotuje, robi zakupy. Jak wiesz, jestem
nowoczesna i bynajmniej nie upieram się przy tradycyjnym podziale ról - broniła się. - Z
twoim ojcem miałam ten podział i na dobre nam to nie wyszło. A poza tym Andrzej pisze
książkę - kończyła.
- I kiedyś świat się na nim pozna, na pewno po jego śmierci, bo tylko grafomani
cieszyli się uznaniem za życia - Ola już na ślepo szukała argumentów.
Rezygnowała jednak z dalszej rozmowy, przekonana, że z zaślepieniem matki nie
może walczyć.
- A do kościoła będziesz chodziła w sukience, w niedzielnym ubraniu, bo ja tak chcę i
tak sobie życzę - upierała się matka.
- A poza tym - kończyła każdą kłótnię - nie życzę sobie, abyś w rozmowie ze mną
używała tych wszystkich wulgarnych wyrazów. I nawet nie próbuj mnie przekonywać, że
cenzurujesz swój język na mój użytek i że inni w twojej szkole mówią bardziej swojsko.
Znam tę śpiewkę.
Ola chodziła w sukience. Do czasu.
Wreszcie zbuntowała się na dobre. Matce wmawiała, że wychodzi na poranną mszę,
aby mieć wolne dopołudnie. Matka nie była w stanie tego sprawdzić. W sobotę zazwyczaj
siedziała z Andrzejem długo w noc. Pili wino, oglądali filmy w telewizji lub na wideo, Palili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]