[ Pobierz całość w formacie PDF ]

JAMES   FOLLETT

   LÓD

 

 

 

PROLOG

 

I.

Lód ruszył,   Ruszył powoli. Jeden jard...

dwa jardy... dwadzieścia jardów...

Przez tydzień, gdy dwadzieścia tysięcy mil kwadratowych

delty chyliło się ku morzu, rozlegał się przeciągły tęskny krzyk

białej pustyni. W ciągu trzydziestu godzin obiegł dokoła Ziemię

rozdzierający ryk wolności. Zwierzęta pasące się w pierwotnych

lasach karbońskich po drugiej stronie planety uniosły głowy

wietrząc badawczo, zaniepokojone grzmotem dobiegającym

z południa i odbijającym się od ponurego nieba. Lód ruszył.

I znów się zatrzymał. To wielkie osuwanie się do oceanu

powstrzymały góry

o podnóżach mocno tkwiących w uchwycie płaszcza Ziemi,

które wznosiły się ku pokrywie lodowej. Osłabionymi skałami

wstrząsały potężne deszcze, sondując ukryte doliny i pofałdo-

wania w poszukiwaniu słabości, lecz żadnej nie znalazły. Na

nieustępliwe góry natarła swoją nieubłaganą masą spękana

pokrywa lodowa, te jednak się nie poddały. Były o wiele starsze

od życia kipiącego na planecie, powstały w wirze tworzenia

świata. Nie dały się ruszyć.

Próbne natarcie trwało czas jakiś, po czym osłabło. Wstrzą-

sy, które niczym powtarzające się uderzenia młota waliły

w planetę, zanikały, ustępując miejsca spokojowi.

Lód zamarł w ciszy.

Uwięzione góry. odchylone na skutek bezlitosnego natarcia,

podjęły swoje odwieczne zadanie — zagradzania lodowi drogi

do morza.

 

II.

Lód był cierpliwy.  Wierzchołki górskie, przebijające się przez

pokrywę lodową, pogrzebały w końcu nie ustające śnieżyce.

Po pięciu milionach lat lód był gotów rzucić wyzwanie górom.

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

   ZIMNA WOJNA

                                      

   Rozdział pierwszy

 

1

W pokoju coś było.

Julia Hammond zbudziła się i leżała nieruchomo w ciemno-

ściach, ledwie śmiejąc oddychać. Dziwny odgłos oraz własna

wyobraźnia spowodowały, że lodowaty dreszcz strachu przele-

ciał jej po plecach.

Jej nerwy źle znosiły złowieszcze pojękiwanie antarktycz-

nego wiatru za stalowymi żaluzjami i grubym szkłem okna. Lecz

to nie wiatr — w pokoju coś było. Coś śpiewało: ledwo

uchwytne pobrzękiwanie, jakby odległy dźwięk kamertonu

w pustym grobowcu.

Wodziła pełnymi lęku palcami po ścianie za łóżkiem, póki

szczęśliwie nie odnalazły kontaktu. Nagła eksplozja jasności

odegnała koszmary.

W pokoju niczego nie było.

Miała ochotę się roześmiać, ale światło nie przegnało

dziwnego odgłosu. Słyszała go nadal — cichy i niski dźwięk.

Postawiła stopy na podłodze, trzymając je z dala od łóżka,

i przekonała się. że dziwny odgłos dochodzi od strony szafki,

w której znajdowało się kilkaset preparatów z okazami plank-

tonu. Górna szuflada była wysunięta. Dwie szklane płytki

znalazły się w tym samym rowku. Wibrowały dotykając się.

Przyłożyła do nich palec i pobrzękiwanie ustało. Rozległo się

znowu, kiedy palec cofnęła. Ustawiła płytki na swoje miejsca,

wsunęła szufladę i nasłuchiwała. Cichy, melodyjny brzęk ucichł,

ale palce na wierzchu szafki rejestrowały niemą wibrację

dochodzącą jakby spod podłogi.

Skarciła się za zbytnią fantazję i powróciła do łóżka.

Doznała takiej ulgi, że nie przyszło jej już do głowy zba-

dać przyczynę delikatnej wibracji. Zgasiła światło i wkrótce

zasnęła.

Nie obudziła się.

Mimo że subtelny brzęk powrócił.

 

2

Okręt podwodny nie zameldował się w wyznaczonym czasie.

Panowała cisza.

Cisza, którą odnotował komputer Honeywell. Przetrawiał tę

ciszę przez kwadrans zakładając ewentualność ludzkiej słabości,

po czym na ekranie przed oficerem pełniącym nocny dyżur

pojawiła się zwięzła informacja:

JEDNOSTKA 7  MELD WYZNACZONY 23 + 00 NIE

OTRZYMANO CZAS OBECNY 23 + 15 KONIEC +

Frank Knight nadal pogrążony był w lekturze książki

w broszurowej okładce. Honeywell odczekał cierpliwie następne

dwie minuty, a potem włączył się w nim przyciszony brzęczyk

ostrzegawczy. Knight spojrzał na ekran umieszczony w środku

konsoli. Gdzieś na świecie jakiś łącznościowiec z którejś am-

basady spóźniał się z zameldowaniem. Częsty przypadek,

szczególnie w okresie Gwiazdki, kiedy to przypada szczyt

sezonu ambasadzkich recepcji. Knight powrócił do swojej

książki.

Dwadzieścia po jedenastej brzęczyk rozległ się znowu.

Knight zaklął pod nosem — tego komputera niestety nie

zaprogramowano tak, by przyjmował tylko większe odchylenia.

Kawa mu wystygła. Już miał ruszyć przez opustoszałe pomiesz-

czenie łączności do automatu z gorącymi napojami, gdy zauwa-

żył, że informacja na ekranie przedłużyła się o trzy słowa:

REAKCJA STATUS PILNY

Knight zapomniał o automacie do kawy. Usiadł i sięgnął po

niebieską księgę stałych zarządzeń służbowych. Przerzucał jej

strony, póki nie znalazł instrukcji dotyczących Jednostki Siód-

mej. Jednostki Siódmej?

Zasępił się. Nigdy nie słyszał o Jednostce Siódmej, choć

Honeywell podawał o niej informacje. Zgodnie z księgą Jedno-

stka Siódma, cokolwiek to było, meldowała się raz na dwadzieś-

cia cztery godziny. Przynajmniej do tej pory.

Instrukcje były całkiem proste: Knight miał tylko połączyć

się za pośrednictwem linii naziemnej z londyńskim numerem

i zawiadomić, że ich drogocenna Jednostka Siódma straciła

głos.

Podniósł słuchawkę i wykręcił dziewięciocyfrowy numer.

Telefon odebrano natychmiast.

—  Tak?

Knight, czując się dość głupio, powiedział: — Tu oficer

służby nocnej z Dowództwa Łączności Rządowej w Chelten-

ham. Jednostka Siódma opóźniła się z meldowaniem o dwadzie-

ścia pięć minut.

—  Co za Jednostka Siódma? — zapytał głos z Londynu.

Knight poczuł się urażony. — Skąd mam wiedzieć? Mam tu

napisane, żeby was zawiadomić.

Upewnił się, czy zadzwonił pod właściwy numer.

—  Dobrze — odparł głos. — Sprawdzę u nas.

Połączenie zostało przerwane.

 

3

Organizacja pilnej akcji ratowania okrętu podwodnego i jego

załogi.

Porucznik James Abbott z brytyjskiej marynarki wojennej

wpatrywał się w telefon, który właśnie odsunął.

Co za Jednostka Siódma? I dlaczego DŁR, któremu podlega

Dyplomatyczna Służba Radiowa, dzwoniło na numer admirała

Howe'a? Dlaczego są w to wplątani, jeśli Jednostka Siódma to

sprawa marynarki?

Abbott przewracał kartki księgi raportów służby. Pod

„Siódemką" niczego nie znalazł. Przerzucił dział alfa. Pod „U"

też nic. Wtem jego wzrok przyciągnął kawałek papieru. Była to

odręczna notatka przypięta do jednej z powielanych stron.

Napisana przez admirała Howe'a.

„Zawiadomić mnie niezwłocznie po otrzymaniu jakiejkol-

wiek wiadomości dotyczącej Jednostki Siódmej. Howe."

Big Ben wybił pół do dwunastej.

„Zawiadomić mnie niezwłocznie..."

Abbott zdecydował, że lepiej osobiście obudzić starego

admirała, niż wyrwać go ze snu telefonując. Wkroczył na

korytarz i ruszył na górę, na najwyższe piętro, do mieszkania

Howe'a. Budynek sprawiał wrażenie opustoszałego, ale w więk-

szości biur na górnych piętrach w pobliżu telefonów tkwili na

służbie oficerowie i zabijali nudę lekturą. W saloniku panował

bałagan — admirał był chyba jednym z najbardziej nieporząd-

nych ludzi, jakich Abbott znał. Ową jedyną wadę starego

admirała należało przypisać temu, że nie miał żony, która by go

strofowała.

Abbott wszedł do sypialni i lekko potrząsnął jego chudym

ramieniem. Admirał obudził się natychmiast — była to umiejęt-

ność, którą zdobył podczas wojny jako dowódca konwoju.

—  O co-chodzi, James?

—  Wiadomość z DŁR, sir. Jednostka Siódma nie zameldo-

wała się w wyznaczonym czasie. W księdze raportów służby jest

pańska notatka, żeby bezzwłocznie pana zawiadomić.

Admirał Howe nie słuchał. Wsunął kościste stopy w pantofle

i wkładał już na siebie szlafrok.

—  Kiedy dzwonili?

Abbott podążył za admirałem do saloniku, a potem na

korytarz. Starszy pan poruszał się zdumiewająco szybko.

—  Pięć minut temu, sir.

Admirał Howe spojrzał z niepokojem na zegarek nie zwal-

niając kroku. — Dlaczego zostawili ją na tak długo? — dopyty-

wał się. — Czy nie podali przynajmniej jakiegoś wyjaśnienia?

Niepokój tego białowłosego wilka morskiego okazał się

zaraźliwy — Abbott miał niezwykle strapioną minę, kiedy

odparł, że nie.

Nie, pomyślał admirał Howe, nie zrobiliby tego. Nikt. prócz

niego samego i tych członków kierownictwa Ministerstwa

Marynarki Wojennej, którzy ..muszą wiedzieć", nie wiedział

niczego o Jednostce Siódmej i jej misji. Sowieci oczywiście

wiedzieli. Tylko że oni nie wiedzieli, że mieli wiedzieć.

Admirał Howe opadł na fotel i spoglądał na swego adiutanta.

Abbott wyczuł, że nie jest to właściwy moment na rozpoczę-

cie rozmowy. Zaskoczyła go doprawdy przemiana, jaka zaszła

w admirale. Porywająca żywotność widoczna u niego zawsze,

niezależnie od pory dnia czy nocy, zniknęła. Iskierki dobrego

humoru w oczach pogasły, ogorzała twarz wydawała się teraz

blada i napięta.

Admirał Howe czuł u podstawy kręgosłupa ciarki, tak

dobrze mu kiedyś znane — ukłucie strachu ostrzegające o blis-

kości niemieckiego okrętu podwodnego, jeszcze zanim wykrył

go operator hydrolokatora akustycznego. Nieprzyjaciel nie

powiewał już swastyką, ale uczucie było identyczne.

Zwrócił się ze znużeniem do Abbotta: — Proszę o dyrektywy

operacyjne subsmash.

Wtedy dopiero porucznik Abbott zaczął podejrzewać, czym

jest Jednostka Siódma.

SATSCAN

Operacja nastawiona specjalnie na nasłuch sygnałów radio-

wych przekazywanych przez satelitę komunikacyjnego.

Na płaskowyżu San Augustin w pobliżu Socorro w Nowym

Meksyku stoi WU (Wielki Układ) największego na świecie

nakierowywalnego radioteleskopu należącego do Radioastro-

nomicznego Obserwatorium Stanów Zjednoczonych. Dwadzie-

ścia siedem anten reflektorowych, każda o powierzchni pięciu-

set jardów kwadratowych, może funkcjonować jak jedna antena

o średnicy dwudziestu mil.

O godzinie dziewiątej lokalnego czasu po serii uzgodnień

między dyrektorem obserwatorium a Ministerstwem Obrony

(Marynarka Wojenna) w Londynie potężny radioteleskop właś-

nie tak funkcjonował. Lecz zamiast słuchać elektronicznej

wrzawy z oddalonego o 50 000 lat świetlnych centrum galaktyki,

dwadzieścia siedem anten nakierowało się na brytyjskiego

wojskowego satelitę komunikacyjnego Skynet III, znajdującego

się na geostacjonarnej orbicie na wysokości 22 000 mil nad

równikiem.

Prócz pozycji satelity i kanału częstotliwości astronomom

nie podano żadnych informacji: gdyby usłyszeli sygnały, nie

będą mogli ich rozszyfrować — oczekiwano od nich jedynie

słuchania. Dostroili więc swoją czułą aparaturę i słuchali.

Cisza.

Podobne sceny powtarzały się na całej południowej półkuli

— Afryka Południowa, Australia i Nowa Zelandia bacznie

wsłuchiwały się w nawet najsłabsze elektroniczne szumy z eteru,

lecz nic nie usłyszały. Nawet skromne stacje odbiorcze ameryka-

ńskiej marynarki wojennej na odległych wyspach południowego

Pacyfiku poproszono o nasłuch i meldowanie. Jak wszystkie

pozostałe, i one nie odebrały żadnych sygnałów.

Z Londynu popłynęły sygnały podziękowania.

Największa z kiedykolwiek podjętych i otoczona największą

tajemnicą operacja satscan skończyła się kolosalnym niepowo-

dzeniem.

Lód grubości ponad dwustu metrów bez lodowych świetlików,

a zatem uniemożliwiający okrętowi podwodnemu-nosicielowi

pocisków rakietowych używanie systemu łączności czy uzbrojenia.

Upłynęły dwadzieścia cztery godziny od czasu, gdy mie

zameldował się okręt podwodny „Asteria", znany też jako

Jednostka Siódma.

Poza nieudaną operacją satscan nic się nie wydarzyło.

Porucznik James Abbott był zbity z tropu. Dlaczego nie

przedsięwzięto poszukiwania i akcji ratunkowej? Dlaczego nie

zaalarmowano poszczególnych dowództw NATO? A nade

wszystko dlaczego admirał Howe automatycznie założył, że

stało się najgorsze, gdy tylko okręt podwodny nie zameldował

się o określonym czasie? Nie wybuchła przecież panika wtedy,

gdy z opóźnieniem zameldował się ..Sovereign", wszyscy bo-

wiem słusznie przypuszczali, że nie udało mu się znaleźć

świetlika lodowego podczas pory wrogiego lodu na biegunie

północnym. Wiadomość o minięciu czasu wyznaczonego na

meldunek ,,Sovereigna" udostępniono nawet prasie. W tym

przypadku admirał Howe przed udaniem się do Dowództwa

Łączności wydał porucznikowi Abbottowi ścisłe instrukcje,

żeby nie udzielał nikomu o „Asterii" żadnych informacji.

— Nawet gdyby żądał ich sam premier — tak dokładnie

brzmiały jego słowa.

Tak więc porucznik Abbott miał nieprzyjemny dzień — wy-

powiadał nie kończący się potok telefonicznych przeprosin

7. powodu nieobecności swego szefa na rozmaitych posiedze-

niach. Jeden odwieczny podsekretarz spotkawszy się ze strony

porucznika z upartą odmową potraktowania go z większą

szczerością, groził nawet przekazaniem tej sprawy wyżej.

Admirał Howe wszedł do biura, kiedy Big Ben wybijał

północ. Zmęczony rzucił na biurko Abbotta plik pękatych

teczek z szarego papieru i z ulgą zapadł głęboko w swój skórzany

fotel. Abbott przypatrywał mu się z uwagą; nigdy jeszcze nie

widział, żeby stary admirał wyglądał na tak wyczerpanego.

—  Czy mógłbym coś panu podać, sir?

Howe potrząsnął wolno głową i przymknął oczy. — Za

chwilę przyjdę do siebie, James. To był po prostu męczący dzień.

—  Czy jadł pan coś?

—  Dali mi lunch w kasynie oficerskim w Stanmore.

—  Wydawało mi się, że pan mówił o ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • asael.keep.pl